Odwrócenie ról

Sarah Li
°°°°

Przyznaję, trochę się zagapiliśmy i trochę (bardzo) rozproszyłam uwagę mojego chłopaka, gdy poszliśmy do szatni.
Do tego stopnia, że teraz gdy zostało 5 minut, on chaotycznie się ubierał i wiązał pas. Na co ja, jako dobra dziewczyna, okrutnie się śmiałam.

— Ładne to kimono, takie ciemne. Sprawdź, czy nie widać białych plam.— powiedziałam z ironią i wrednym uśmiechem.

Właściwe to też powinnam się w nie przebrać, jako "zawodnik rezerwowy", ale nie chciało mi się.
Może i Kreese'a to rozdrażni, ale ja lubię swoją białą, obcisłą koszulkę, ukazującą już początki ciąży.

— Śmiej się.— odparł, szukając czegoś zawzięcie w torbie, co w końcu mu się udało.

— Pozwól.— powiedziałam, podchodząc do niego i zabierając mu z rąk małe pudełeczko.

Po otwarciu nabrałam na palce białawo-przezroczystej mazi.

— Wydało się, dlaczego ta twarz jest tak idealna.— uśmiechnęłam się delikatnie i posmarowałam kości policzkowe, skronie, czoło i nos blondyna.

— Lepsze to niż używanie podkładu mojej matki.— parsknął lekko.

Usłyszeliśmy w tym momencie głos sędziego, który zapowiadał walkę Daniela, ale z Tommy'm.

— Walczysz teraz?— spytałam.

— Teraz forma zawodów się nieco zmienia. Już nie walczy kilka par w tym samym czasie i zmienią wystrój sali w ogóle.— rozgadał się.

No tak, tak. Fajnie misiu, że opowiadasz o czymś, na czym się znasz.
Ale wiem jak wyglądają turnieje karate.

— Nie o to pytam.— przewróciłam oczami.

— Cicho. Daj mi się wiedzą pochwalić.— prawda jest taka, że się stresuje, ale niech myśli, że kupię jego wytłumaczenie.

— Cóż i tak musimy się już śpieszyć. Kreese chyba woli punktualność.— zauważyłam.

Wyszliśmy z szatni i ruszyliśmy w stronę miejsca, w którym już dawno powinniśmy być.

— Stresujesz się.— stwierdziłam.

— Trochę.— odpowiedział.

— Tak. Walką trochę. Ale jest coś jeszcze.— powiedziałam pewnie.

— Mówiłem ci, że za dobrze mnie znasz?— spytał, myśląc, że skieruje moje myśli na coś innego.

— To jest właśnie to. Rozgadujesz się i skaczesz po tematach. Właśnie tak się stresujesz.

— Dobrze, nic już nie powiem.— powiedział, obniżając ton głosu.

— Johnny, nie o to chodzi. Tylko musisz wiedzieć, że...— przerwał mi.

— Nie wiem, okej?! Po prostu, tak ciężko mi zebrać myśli. Nie wiem co będzie za parę minut. Nie wiem jaki będzie wynik, a tymbardziej konsekwencja wygranej lub przegranej. Nie wiem czy w ogóle dotrę do finału z LaRusso, nie wiem czy chcę to zrobić! Nie wiem jak spojrzę Kreese'owi w oczy i nie wiem czy jestem w ogóle w stanie postąpić tak jak uczył mnie Pan Miyagi!— wykrzyczał, w końcu.

Bardzo dobrze.
Nie tłumimy w sobie emocji misiu.
Krzycz ile wlezie.

— Zatrzymaj się.— powiedziałam tylko, a chłopak mimo tak skrajnych emocji, posłuchał mnie.

— Słucham.— powiedział cicho, spoglądając na mnie i zaplatając ręce na klatce.

— Cholernie dużo rzeczy jest na twojej głowie, tak. Nie wiesz jak postąpić, to fakt. Ale musisz pamiętać, że masz przyjaciół, którzy staną za tobą murem. Masz mnie. Zawsze będę przy tobie i poprę każdą twoją decyzję. Jedyne co musisz zrobić to posłuchać tego głosu.—mówiąc to, położyłam dłoń w miejscu jego serca—Dobrze?

Chłopak, w odpowiedzi, objął moją talię, przysuwając mnie bliżej siebie i pocałował moje usta. Trwaliśmy w długim, spokojnym i rozpaczliwie nam potrzebnym pocałunku, dopóki nie przypomniałam sobie, że tak właściwie mój kochany ma zawody do wygrania.

— A to dla przypomnienia, gdy już będziesz na macie.— powiedziałam zdejmując ze swojej szyi yin yang i zawiązując rzemyk wokół jego szyi.

— Pan Miyagi zapomniał wręczyć ci tego osobiście.— powiedziałam gdy John obracał między palcami czarno-białą zawieszkę.

— Chodź misiu, naprawdę musimy już tam być.— powiedziałam biorąc go za dłoń i idąc w kierunku, z którego dochodziły odgłosy walki i dopingi widzów.

— Co tak długo?— przywitał nas Dutch.

— Ciebie też miło widzieć.— powiedziałam.

— Ah, no i się wyjaśniło. Kreese jest wkurwiony.— przyznał.

— Nic nowego. — powiedziałam.

— Jak sobie radzi...— pytanie Johnny'ego zawisło niedokończone między nami, gdy widzieliśmy jak nasz przyjaciel w jednej sekundzie pada ciężko na matę.

I pomyśleć, że zrobił to LaRusso.
Byłabym pod wrażeniem i może trochę bym gratulowała.
Gdybym nie widziała w jaki sposób tego dokonał.
To napewno nie były nauki Pana Miyagi.

— Co to się odkurwiło?— zapytał Dutch, gdy Tommy do nas podszedł.

— Mnie nie pytaj, mam już po turnieju. Wszystko przez tego idiotę...— mówił lekko zły.

— Spokojnie. Dobrze walczyłeś. Nigdy nie widziałem tak honorowego traktowania przeciwnika. To LaRusso przesadził.— powiedział Johnny.

— Ta, dzięki stary. Cóż, szykuj się. Connor czeka na rewanż po zeszłym roku.— powiedział do niego, przybijając piątke.

— Powodzenia, misiu.— powiedziałam, dając mu buziaka, a później mój blondyn ruszył w kierunku środkowej maty, zmierzając do czarnoskórego przeciwnika z jakiegoś dojo.

— Wszytsko okej Tommy?— chciałam się upewnić.

— Tak, czuję się świetnie. Nie podążałem za radami Kreese'a, tylko robiłem to co kazał mi staruszek.— odparł, zamyślając się na chwilę.

— Jestem pewna, że jest dumny.— powiedziałam rozglądając się po narożnikach innych dojo.

I stał tam, rzeczywiście uśmiechnął się w moją i Tommy'ego stronę, a później z poważną miną wrócił do mówienia czegoś Danielowi.

— Przeproś ode mnie Johnny'ego, ale pójdę się przebrać. Muszę zdjąć to cholerstwo, a czuję, że Lawrence tu wróci z tarczą.— zapewnił.

— Jasne idź. Żaden problem.— uśmiechnęłam się w jego kierunku.

Tommy wyszedł, a ja zostałam sama z Dutchem, który wolałby być wszędzie tylko nie tutaj.
Takie miałam wrażenie.

— Walczę za chwilę z tym śmieciem, który ma za nic nauki swojego nauczyciela. Jakieś rady?— spytał Dutch, pojawiając się obok mnie.

— Nie bierz odwetu za Tommy'ego.— powiedziałam poważnie, patrząc na niego.

— Wezmę odwet gdy wygram zgodnie z lekcjami Pana Miyagi.— odparł słusznie.

— I tak trzymaj. Pamiętaj, ci ludzie od show bardziej polecą na łagodność i widoczne bycie "ofiarą" jednej ze stron. Żebyś nie zrozumiał mnie źle... pokaż, że to LaRusso tym co pokazuje, gra w nieczyste karate.— powiedziałam po chwili.

— Jasne. Odkupmy Cobra Kai. Nieważne co powie Kreese. To nasza droga.— mówił, lekko przeskakując z nogi na nogę i rozgrzewając się.

— Do boju.— powiedziałam przed przybiciem z nim żółwika.

A chwilę później, w blasku chwały, wraca mój ukochany.

— I jak?— spytałam, podając mu butelkę wody.

— Dzięki.— powiedział zanim wziął ją ode mnie i wypił na raz przynajmniej trzy czwarte butelki.

— Było okej. Nie spodziewał się tego, że nie będę chciał go zmasakrować w kilka minut. Jego plan walki był zrobiony pod kontratak na Cobra Kai i to go zgubiło.— podsumował.

— A dając po sobie poznać, że ma problem...— zaczęłam z uśmiechem.

—... przegrał na starcie.— dokończył.

— Jak się czujesz?— spytałam.

— Dobrze. To wspaniałe uczucie. Świadomość, że nie zawsze musisz kosić przeciwnika, by wygrać.— powiedział zadowolony.

— Dobrze. Zachowaj siły na LaRusso.— powiedziałam, trochę się niepokojąc tym co ten dzieciak wyprawia.

— Może nie będę musiał. W  końcu zajął się nim Dutch, później walki Bobby'ego.

Spojrzałam na niego wrednie.

— Nie migam się! Rozważam opcje.— zaprzeczył.

— Żartuję przecież.— zaśmiałam się, patrząc w kierunku dwójki brunetów na macie.

I to co zobaczyłam, było straszne.
O ile wcześniej można było uznać za przypadek, że LaRusso walczy agresywnie, tak teraz było to pewne.
   Gdzie się podziało kata, gdzie balans, gdzie zasrane mycie samochodu?!
Bo uderzenie w gardło, tego nie przypomina i całe szczęście, że LaRusso nie potrafi zadawać silnych ciosów bo Dutch w tej chwili leżałby, próbując złapać najmniejszy oddech.
    Kilka wymian ciosów później podczas, których widziałam to wahanie Dutcha, było najgorsze co przyszło mi oglądać, od czasu wejścia do dojo Cobra Kai.

On nie wie czy walczyć jak Kreese, czy Miyagi.

— Skarbie. Miyagi uczył was jak bronić się przed agresywnym atakiem, takim jak Cobra Kai?— spytałam z niepokojem.

— Em... w sumie, mnie i Dutcha uczył bardziej duchowego spokoju, cierpliwości i skupienia...— mówił ogólnie.

No tak, oni umieli walczyć, więc to miało nawet sens.

— Czyli jedyna nadzieja w jego wyborach.— powiedziałam, z lekkim zmartwieniem.

I w końcu jedna ze stron Dutcha zaczęła przejmować kontrolę nad nim i jego walką.
Wpajane od dziecka metody Cobra Kai zdeterminowały przebieg tej walki.
Ale Cobra Kai nie uczy jak bronić, a on już nie ma szans na atak, gdy nie wyprowadził go na początku i w tym momencie Dutch był bezradny, a mi łzy zakręciły się w oczach gdy obserwowałam jak z obrotem pada na matę, gdzie przez chwilę się nie rusza.

Chwilowa cisza przerodziła się w oklaski dla tego śmiecia z Jersey.
Dutch podszedł do nas, powolnym krokiem, przykładając byle jak materiał karate-gi do nosa, z którego mu się lało.
Obraz nędzy i rozpaczy.

— Dutch. Zrobiłeś co mogłeś...— zaczęłam.

— Nie pocieszysz mnie. Po raz kolejny się przekonałem, że walka jaką uczył mnie Kreese nie jest właściwa, wiesz?— spytały parskając.

— To, co robił LaRusso też nie było właściwe stary.— powiedział Johnny.

— Przekażcie Brownowi powodzenia. Ja idę do Beth.— powiedział i odszedł, omijając Kreese'a szerokim łukiem.

— Jasne.

Kolejna walka.
Co tym razem pokażesz LaRusso?
Oh, a co to?

Kreese zatrzymał Bobby'ego i coś mu powiedział.
Ten wyszedł na matę z niepewnym wyrazem twarzy.
Co kazałeś zrobić Kreese?

•••

Nieprzepisowe kopnięcie?!
Okej. Może i bym uznała, że Danielowi się to należy, ale do cholery jasnej! To Bobby teraz wyszedł na tego złego.
Mój przyjaciel, który jest najbardziej bezkonfliktowym człowiekiem jakiego znam i który nawet by nie pomyślałby o kontuzjowaniu kogoś.

I wiem, że tego zagrania sobie nie daruje do końca życia.
Moje myśli musiały okazać się słuszne, gdy przechodząc koło mnie nawet na nas nie spojrzał, ale ja widziałam łzy w jego oczach.
Podszedł do Kressa i rzucił mu pod nogi pas swojego gi, po czym odszedł.

— Idź do Kreese'a, walczysz za 5 minut. Ja zaraz przyjdę.— powiedziałam całując blondyna i biegnąc za Bobby'm.

— Bobby!

Zobaczyłam go siedzącego na korytarzu, opierającego się o ścianę. Nie zareagował.

— Bobby.

I znowu zero reakcji.
Usiadłam koło niego, kładąc sobie jego głowę w okolicy mojego ramienia, a rękę wplotlam w jego włosy. Starałam się go uspokoić, bawiąc się jego włosami.

— Shh, nie płacz. Wszyscy wiemy, że nie chciałeś tego robić.— powiedziałam cicho.

— Nie musiałem tego robić. Ale nie wiedziałem co zrobić. Gdy stał przede mną, to było zupełnie tak jakby wrócił dawny LaRusso. On nie atakował mnie niehonorowo, ale przed oczami stanęło mi to co zrobił Tommy'emu i Dutchowi i to po prostu się stało, wiesz? Poczułem na niego taką wściekłość, a gdy pomyślałem jeszcze, że to on stoi za...— urwał nagle.

— Za czym Bobby?

— Za wypadkiem Tiffany.— odparł szybko.

— Dlaczego miałby?

On coś ewidentnie kręci, ale nie czas się teraz tym przejmować.

— Nie wiem.— wymyślił.

Okej uznam, że gada od rzeczy, ze względu na emocje i całokształt tego wieczoru.

— Pamiętaj, że masz nas, a my wiemy jaka jest prawda. I powiedzmy, że należało mu się za Tommy'ego i Dutcha.— chciałam go przekonać.

— Tak, okej.

— Wracasz? Możesz też iść do szatni, może znajdziesz gdzieś po drodze Tommy'ego.

— Przyjdę zobaczyć walkę Johnny'ego. Tylko się ubiorę.

— Jasne. Do później.— powiedziałam, dając mu buziaka w policzek i wstając z podłogi.

Wróciłam na salę, gdzie mój chłopak właśnie kłaniał się sędziemu, później ukłon w stronę LaRusso, czego on nie odwzajemnił.
Co się z tobą dzieje, Danielu?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top