O tym dlaczego dwójka narwańców jest spokojna
Johnny Lawrence
°°°°°
Gdy dojechaliśmy na miejsce, mogliśmy trochę się rozejrzeć.
Okolica była urokliwa, obecność roślin była uspokajająca, a ćwiczenie na powietrzu będzie diametralnie inne od dusznej sali dojo.
I choć cała powierzchnia domu z podwórkiem nie była wielka, to pewnie i tak wystarczała na trening.
Szczerze mówiąc, znowu chciałem by ktoś po prostu mną pokierował i powiedział co robić.
Wizja różnych miejsc ćwiczeń, była przy tym bardzo podrzędną sprawą.
Gdy Dutch i Tommy wyrażali swoje oburzenie, milczałem bo postanowiłem zaufać mojej dziewczynie.
Bez powodu nie wybrała by tego nauczyciela, więc musiał być dobry. Nawet jeśli wprowadził Daniela w turniej, z którego może nie wyjść o własnych siłach.
Choć dowiedzenie się w taki sposób, że Sar od samego początku trenowała z nim i LaRusso, było krzywdzące.
Gdy kłótnia Dutcha i Sar przyniosła nie ten obrót, stanąłem naprzeciwko mojego przyjaciela.
Przepraszam bracie.
Odszedł gdzieś obrażony, a reszta z nas poszła się przebrać w nasze karate-gi.
Później przyszedł LaRusso i trochę się rzucał, co opanowała Sara. Reszta z nas postanowiła nie reagować na niego, z kilku powodów. Mianowicie; nawet my docenialiśmy czyjąś pomoc, po drugie; ze względu na Sar, po trzecie i chyba najważniejsze; byliśmy w jego dojo.
Teraz gdy wrócił starzec, z przebranym już Dutchem, zaczęliśmy konkretne zadania.
Obserwując walkę LaRusso i Sar byłem, może nie pod wrażeniem jego umiejętności, ale napewno zaciekawiony.
W końcu dzieciak, który gryzł piach pod moimi stopami, teraz nauczył się stać twardo na nogach.
Walka się skończyła, chyba uzgodnieniem remisu.
Kolejna rzecz, na którą nie pozwoliłby Kreese.
Teraz była nasza kolej na walkę. Mój instynkt dyktowany przez lata treningu znów zadziałał, przestawiając moje myśli i całkowicie wyśrodkowując skupienie na przeciwnika.
Widziałem zmarnowaną Sar, która stanęła na przeciwko Bobby'ego, ale już chwilę później znów wróciłem spojrzeniem na Dutcha, oczyszczając umysł z wszelakich czynników zewnętrznych.
Trochę później starzec znów chwilę pogadał. I to nie tak, że go nie słuchałem- bo nie chciałem.
Moje myśli znów zaczęły wirować i przeskakiwać jedna nad drugą, gdyby ktoś mnie teraz o coś zapytał, nie potrafiłbym złożyć zdania z jednym podmiotem i orzeczeniem.
Rozpraszałem się dosłownie wszystkim i ledwo się zorientowałem, że mam iść za Japończykiem.
Pytanie tego małego człowieka akurat wbiło mi się w czachę, bardziej niż cokolwiek innego.
Bardziej niż instrukcja woskowania auta.
Bardziej niż jego gadanie o tym, czym naprawdę jest karate.
Jaką drogą ja podążam?
•••
Gdy Sarah nas zostawiła, spojrzałem na Dutcha, zajmującego się drugim autem obok.
W niewyobrażalnym spokoju zataczał koła, rozprowadzając wosk na masce zielonego cadillaca.
— Już się nie rzucasz tak o to czyszczenie auta.— stwierdziłem, starając się zebrać myśli.
— Wkurwia mnie robienie syzyfowej pracy, ale co ja zrobię?— zapytał zirytowany.
— Co on ci zrobił, gdy poszedł za tobą wtedy?
— Przerzucił mnie przez plecy.— stwierdził, ale wiedziałem, że to tylko urywek z całego wydarzenia.
•••
Dutch point of view
°°°°°
Gdy się ściemniało, skończyliśmy tę wersję treningu dla lamusów pokroju LaRusso i mogliśmy odjechać. Nie wiem jak niby woskowanie aut ma mi pomóc na turnieju, a tymbardziej poradzić sobie z Kreesem.
To wszystko jest takie poryte, w normalnych okolicznościach nawet bym nie pomyślał o innej walce niż tej, którą pokazał mi Kreese.
Czy jednak żałuję, że chcę skończyć z takim życiem, nim ono skończy ze mną lub zamkną mnie w mamrze?
Nie.
•••
Wróciłem do, jak zwykle, pustego, wielkiego i przez większą część czasu ciemnego domu.
Nieliczni tylko to wiedzieli, ale mieszkałem sam, odkąd ojciec postanowił wyprowadzić się do innego stanu razem ze swoją, którąś kochanką. Nawet nie wiem gdzie on teraz jest, ale ta wiedza nie jest mi w ogóle potrzebna.
Zaczynałem wtedy dziesiątą lub jedenastą klasę i mój stary stwierdził, że 16-latek nie rozpierdoli sobie ryja, gotując obiad. I uzmysławiając sobie ten fakt, spakował walizki i poinformował mnie w drzwiach, że odtąd mieszkam sam. A ja nie poczułem żadnej różnicy między mieszkaniem samemu, a mieszkaniem z ojcem, który spędzał tu kilka godzin w trakcie doby.
Dowiedziałem się wtedy, że nigdy mu na mnie nie zależało, ale nigdy nie wiedziałem czy stary wie o tym, z ilu faktów zdaję sobie sprawę.
Zresztą, nawet gdyby tak było i tak by to go nie obeszło.
Od trzech lat zajmuję się sobą sam i regularnie co miesiąc dostaję pieniądze od ojca, któremu znudziło się już nawet dzwonienie chociażby dwa razy w roku z zapytaniem jak żyję.
Ruszyłem do łazienki, rozbierając się przy tym i odrzucając ubrania gdziekolwiek. Przecież nikt mi nie zabroni. Z tego też powodu panuje tu wystrój z butelek po wódzie, pudełkach po szlugach i okazjonalnych strzykawkach.
Jedyne czyste pomieszczenie i miejsce, o które naprawdę dbam to garaż, w którym stoi moja mała dziewczynka.
W łazience spojrzałem w lustro. Moje barki, a najbardziej chyba kark były spieczone od słońca. Cudownie.
Odkręciłem kran i przemyłem twarz wodą, którą nabrałem w usta, którą później oplułem powierzchnię lustra.
— Jesteś kurwa zwycięzcą Dutch.— powiedziałem do siebie, patrząc w swoje odbicie, jak na najgorszego śmiecia.
Tym byłem.
— Twój ojciec napewno tak uważa.— powiedziałem śmiejąc się gorzko.
— Twoja matka, wieszając się zaraz po twoim urodzeniu, też jest z ciebie dumna.— wycedziłem, wkurwiony przez zęby.
Wyprostowałem się.
Zacisnąłem dłoń w pięść, spoglądając na nią. Znowu spojrzałem w lustro.
Wziąłem zamach do prawego haka.
— Hiya!— głupi, dziecięcy okrzyk, zapamiętany z pierwszych dni w dojo.
Wtedy wszystko było proste.
Nie musiałem bandażować zakrwawionych po bójkach kostek, nie musiałem mierzyć się z dorosłością i żałować swoich decyzji, nie musiałem zamawiać nowego lustra, nie musiałem zmywać juchy z umywalki i podłogi.
•••
Leżałem na łóżku w pokoju i paliłem papierosa, patrząc się w wysoki, zbyt idealny sufit.
Było tu duszno przez to, że nie otworzyłem okna i wyłączyłem wentylator, ale miałem wyjebane. Zadymiłem całe pomieszczenie paląc szlug za szlugiem, kończąc w ten sposób drugą paczkę Nevady.
Gryzący dym, który dostarczałem do płuc już wcześniej zaczął kłuć mnie w oczy wymuszając łzy, które nie ujrzały światła dziennego.
Zamknąłem oczy, a moje myśli krążyły wokół wspomnień z dojo i jednego konkretnego dnia, który zapoczątkował moją zmianę.
RETROSPEKCJA
Trzynasto- i czternastoletni chłopcy ubrani w białe kimona, skończyli właśnie trening i ze satysfakcjonującymi uśmiechami weszli do szatni.
— Hej, Dutch! Wygląda na to, że Johnny zrzucił cię z pozycji ulubieńca Kreese'a.— zaśmiał się potargany nastolatek, imieniem Tommy.
— Głupie gadanie, stary.— rzucił brązowowłosy chłopiec, obojętnie.
— To prawda, koleś. Ten facet rządzi.— powiedział Bobby, spoglądając w kierunku, w którym stał chłopiec ze złotymi lokami, upewniając się, że nie słyszy ich zachwytów jego osobą.
— Ha? Mogę wam pokazać, że jestem lepszy niż Lawrence i Kreese wkrótce znów zrobi ze mnie swojego asa.— rzucił krótko ogolony chłopiec.
— Dobra masz miesiąc, ale jeśli ci się nie uda, to zapuszczasz włosy i farbujesz je na blond.— zaśmiał się Tommy.
— Stoi, stary.— chłopcy piątkami przypieczętowali umowę.
KONIEC RETROSPEKCJI
Wstałem z łóżka i podszedłem do szafy, w której przetarłem lustro, oparłem się dłońmi o taflę, patrząc na siebie i widząc spore ciemne odrosty.
Z łazienkowej półki zabrałem maszynkę do włosów.
Szczęśliwie, jeszcze działała, włączyłem ją i zamykając oczy przystawiłem ją do skóry głowy. Zostawiłem jedynie, jakieś cztery centymetry swoich naturalnych, nierozjaśnionych włosów.
Spojrzałem na włosy na podłodze i potarłem kark, krzywo patrząc się w swoje odbicie.
To koniec udawania kogoś kim nie będę. Koniec błagania o uwagę. I koniec okłamywania samego siebie.
_________
Jak się podoba taki Dutch?
Niezłe bobo, co?
Kto by pomyślał, że za maską agresywnego dupka jest skrzywdzony mały chłopiec.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top