Może jakiś test na obecność narkotyków?
Sarah Li
°°°°°
— Wiesz, że mogę zostać z tobą ile chcesz?— spytał Johnny zbierając rano, swoje ciuchy z ciemnego dywanu.
— Wiem. Ale nie chcę się aż tak narażać przyszłej teściowej i cię jej zabierać.— zaśmiałam się, siadając na łóżku i obserwując blondyna.
Pierwszy raz przespałam całą noc, noo powiedzmy. Nie żebym narzekała, prawda?
— Przesadzasz.— odparł przewracając oczami i podszedł do mnie, nachylając się w kierunku moich ust.
— Za chwilę stąd nie wyjdziesz, Lawrence.— powiedziałam gdy zjechał ustami na moją szyję.
— Nie mam z tym najmniejszego problemu.— powiedział popychając mnie na łóżko i zaczynając całować moje obojczyki, dekolt, piersi...
— Johnnyy...— sens zdanie zgubiłam gdzieś pomiędzy westchnięciem, a głębokimi jękami.
— Mraw, lubisz to skarbie?— spytał masując dłonią mój brzuch i przechodząc nią na wewnętrzną stronę uda.
— Nie miałeś... przypa... iść?— mówiłam pomiędzy kolejnymi jękami.
— Nie chcesz tego kochanie, sama przyznaj.— powiedział jak zwykle zbyt pewny siebie.
Nienawidziłam tego i uwielbiałam jednocześnie.
— Jesteś niemożliwy...
— Hm? Chyba innego słowa szukasz—powiedział prowadząc swój język w kierunku mojego biustu i zaciskając delikatnie usta na jednym sutku.
I mogę sobie wyobrazić jak się z wyższością uśmiechnął na moje głośne jęki i sapnięcia.
— Oh kochanie, jesteś mokra.— westchnął wsuwając we mnie swoje palce, na co westchnęłam.
Co za niespodzianka.
Nie. Ktoś tu jednak nie wyjdzie przez najbliższy czas.
•••
Johnny Lawrence
°°°°°
Dwie godziny później wszedłem do domu i zajrzałem do salonu- pusty.
Kuchnia też.
Przeszedłem przez nią i wyszedłem na podwórko, kierując się na tyły tej pożal się willi. No dobra, chociaż ogród jest ładny. No i jest to ulubione miejsce mojej mamy.
Moja rodzicielka opalała się leżąc na leżaku i czytając książkę.
Cicho podszedłem do niej, zajmując drugi leżak.
— Hej kotku, co ty taki szczęśliwy?— rzuciła z uśmiechem, zdejmując okulary przeciwsłoneczne.
— Czemu mam nie być? Życie jest wspaniałe.— powiedziałem szczerząc się.
— Już mnie nie czaruj, jak ma na imię?
Punkt dla ciebie, mamo.
— Sarah.
— Śliczna musi być dziewczyna nosząca takie imię.— stwierdziła uśmiechając się.
— Jest wspaniała, mamo.
— To z nią byłeś przez noc i połowę dzisiejszego dnia?— spytała, sugerując doskonale wiemy co.
— Właściwie tak. Tak jak przez pozostały czas od początku roku.
— Właśnie się przyznałeś, że to coś poważniejszego.— rzuciła mrugając.
— To coś bardzo poważnego.
— Więc znalazła się w końcu ta jedyna?— uśmiech matki się poszerzył.
— Kocham ją mamo.— przyznałem poważnie.
— Pierwszy raz takie słowa od ciebie słyszę. Muszę poznać dziewczynę, która tak zmieniła mojego synka.
— Z tym raczej nie będzie problemu.— wyszczerzyłem się.
— Wspomniałeś, że jak ma na nazwisko?
— Li.— odpowiedziałem.
W tym momencie moja mama się jakby wyłączyła?
Jak gdyby stare wspomnienia przechodziły przez jej głowę.
Przez chwilę Anię trochę nie było z nią kontaktu, na co zmarszczyłem brwi.
— Ej, mamo. Jesteś?
— Co? Tak, tak. Powiedz kim jest jej ojciec.— poprosiła.
Okej, to trochę dziwne?
— Oscar Li. Wiesz, ten aktor, który przyjaźni się z rodzicami Bobby'ego.
Nie mogłem nic wyczytać z mimiki jej twarzy, a odezwała się lekko drżącym tonem:
— Może zaprosiłbyś ją razem z ojcem do Encino Oaks Country Club?— spytała, przybierając w końcu uśmiech na twarz.
•••
Bliżej wieczora zadzwoniłem do Sar, która odebrała po dwóch sygnałach.
— Hej, kochanie. Jak się czujesz?
— Zaskakująco dobrze.
— Cieszę się. I chciałem ci przekazać zaproszenie od mojej matki, dla ciebie i Oscara, do Encino Club.
— Kiedy ta egzekucja?— spytała lekkim tonem, na co nie mogłem się nie roześmiać.
— Niedziela o 17:00.
— Powiem tacie. Wspomniałeś jej o drobnym mankamencie...
— Nie. Choć gdyby to zależało tylko ode mnie to bym jej powiedział.— przyznałem.
— Ah, jaka ze mnie okropna dziewczyna.— zaśmiała się uroczo.
— Co za szczęście, że jeszcze cię naprostuję.— stwierdziłem, drocząc się.
— Obiecanki cacanki.— zaśmiała się, dodając:— Uważam po prostu, że pierwsze spotkanie nie jest dobrym pomysłem na przekazanie takiej wiadomości.
— Nie naciskam. Ale ona cię nie zje. Już lubi cię bardziej, niż moje poprzednie dziewczyny.
— Boję się teraz, co jej o mnie nagadałeś.
— Oh tylko to, że masz silne uda i głośno krzyczysz .— powiedziałem śmiejąc się.
— Jesteś okropny.
— Tak, wiem.
— Mówiłeś już chłopakom?
— Żartujesz? Musimy zrobić to razem i w dodatku w żywe oczy.
— No fakt, nie mogę przegapić ich zszokowanych min i dogryzek Dutcha...— powiedziała żartobliwie.
— Twoje dziewczyny wiedzą?
— Tylko Beth.
— Zróbmy małą domówkę z całą ekipą i wtedy im to powiemy.
— To chyba dobry pomysł.— powiedziała, dodając: — Muszę kończyć. Kocham cię, misiu.
— Ja was też.
Rozłączyłem się, przez resztę wieczoru zastanawiając się, nad niecodzienną reakcją matki.
Przynajmniej do momentu, aż do mieszkania nie wtoczył się najebany Pan Włości.
Kłócili się znowu o coś. Bo mężowi mojej matki nie można zwrócić żadnej uwagi, prawda? Sam fakt, że ten debil oddycha zasługuje już na aplauz.
— Co znowu ci nie pasuje, co?— spytałem zirytowanym tonem, nie wytrzymując dalszego obrażania mojej mamy.
— Dobrze ci radzę, suko trzymaj tego bękarta zdala ode mnie.— powiedział w kierunku mojej mamy.
— Kochanie, odpuść. Idź na górę.
— Nie mamo.— odezwałem się.
— Co tym razem? Sekretarka ci nie dała, a może kawy nie posłodziła? Prezentacja się nie udała, czy też musisz się tłumaczyć z lewych interesów?
*Trzask*
Nie, nawet nie poczułem jak drewniana mała deska do krojenia uderza mnie w twarz.
Nakręciłem się bardziej.
— A może zupa była za zimna, co? Albo mama źle na ciebie spojrzała, to też jest dobry pretekst do uderzenia żony, tak czy nie?!
* Trzask*
Moja głowa wylądowała na ścianie, ale przecież wszystko było okej, póki wciąż trzymała się karku.
— Sam zdajesz sobie sprawę, że ona cię nie znosi, prawda? To cię tak boli.
*Trzask*
Jego pięść, trzymająca kastet, spotkała się z moją szczęką.
— Ona cię nie kocha!
* Trzask*
— Nigdy cię nie pokocha!
*Trzask*
Kastet wypadł mu z ręki, a ja próbowałem oddychać złamanym nosem i krwią spływającą do gardła.
Szczerzyłem się jak idiota, gdy mama patrzyła na mnie w szoku.
Nie pierwszy raz.
_______
No właśnie.
Co łączy dwójkę nastolatków, wakacyjnwgo tripa i wspólną noc na dachu wysokiego budynku?
Taka zagadka dotycząca znajomości ojca Sary i matki Johnny'ego ; )
Druga sprawa
Przperaszam, że rozdział taki krótki
Sama nie wiem czy nie zrobić z niego dodatku, ale wtedy tego nie przeczytacie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top