Koniec zazwyczaj bywa nowym początkiem
Ten rozdział jest (miał być) dosyć długi i pisany pov Dutch lub Sarah
To tak na marginesie.
____________
Sarah Li
°°°°
Minął tydzień od mojej kłótni z Johnny'm, a jako, że jesteśmy równie uparci to mogą minąć i kolejne tygodnie, spędzone na wzajemnym unikaniu się i posyłaniu sobie spojrzeń; myśląc, że drugie ich nie widzi. Choć może to też skończyć się na flirtowaniu z dziewczynami ze szkoły. A przypadkowo wiem, która na to czeka.
W każdym razie, słaba sytuacja udzieliła się też naszym znajomym i kiedy postanowiłam nie jeść posiłków przy swoim zwykłym stoliku z Cobrami, dziewczyny lojalnie dotrzymały mi towarzystwa, również zmieniając stolik.
Miałam przez to trochę wyrzuty sumienia, ze względu na Beth i Dutcha, ale moja przyjaciółka walnęła mnie w łepetyne i przestałam "kombinować", jak to sama określiła.
Jest kochana na potęgę, jedyną wadą jest to, że Dutch zaczął ją trochę szkolić w karate.
— Sar, kochanie to widać, że za nim tęsknisz.— zaczęła Tiffany.
Bo co? Zamyślam się, czy rozmawiam z niewidzialną publiką w mojej głowie?
I hej, czy to nie jest czasem jakiś objaw psychozy?
— Wiem, co mam niby poradzić?— spytałam, czekając aż w końcu ktoś zwyczajnie mi powie co mam zrobić ze swoim życiem.
— Dowiedz się najpierw co mu odjebało.— stwierdziła Suzan,. dołączając do tego grupowego linczu na mojej osobie.
I pomyśleć, że one powinny być raczej po mojej stronie.
— Prędzej przejdzie labirynt minotaura.— stwierdziła jakże pocieszająco Barbara.
Wiesz mi, wolę już to niż dalej być skłócona z Lawrence'm.
— Nie pomagasz.— skierowała do niej słowa, Beth, zanim odezwała się do mnie:
— Słuchaj słońce, ta wasza kłótnia jest durna, jesteście dla siebie stworzeni i...— przerwałam jej ten zachwyt, mówiąc:
— Beth, starczy już. Pieprzysz.
— Pogadam z Dutchem, może Johnny coś mu powie. Zresztą chłopaki sami napewno ogarną jakieś śledztwo bo nie sądzę, że znów będę chcieli się użerać z załamanym, po kłopotach ze związkiem, Johnnym.
Nie wydaje mi się, że będzie załamany.
Myślę, że pocieszenie znajdzie jeszcze szybciej niż ostatnio.
Nie, to nie zazdrość.
— Cokolwiek.— powiedziałam bez przekonania, zarabiając różnorakie spojrzenia od dziewczyn.
Przede wszystkim zmartwione, bo rzadkością było, żeby nic mnie już nie obchodziło. Rzadkością też było to, że nie miałam na twarzy zwyczajowego uśmiechu, to tak przy okazji.
~W tym samym czasie, przy stoliku chłopaków~
Dutch
°°°
— Długo jeszcze zamierzacie ciągnąć tę farsę?— spytał Tommy, ale blondyn był w swoim świecie i zareagował dopiero, gdy pusty, plastikowy kubek, uderzył go w głowę.
— Ała! Czego ty chcesz?— w końcu usłyszeliśmy od niego jakiekolwiek oznaki życia. No sukces, proszę państwa.
— Zrób coś z tym, bo trochę nam się ekipa rozlatuje.— wtrącił się, pozytywnie, Jimmy.
— Może Tommy miał rację i to było nieuniknione.— rzekł zaczepnie, ale refleksyjnie mój kumpel.
— Pieprzysz. Lepiej zbieraj dupę by ją przeprosić.— powiedział Tommy, prostując go.
— Mam ją przepraszać? Jasno określiła, że mnie nie potrzebuje.— powiedział.
— Ty idioto...— zaczął znów Tommy
— Już, panowie. Koniec. Skoro taka jest jego decyzja.— powiedziałem siedząc obok blondyna.
Chciałem zakończyć tę sprzeczkę, bo wiedziałem, że nie będzie miała żadnych pozytywnych skutków i dodatkowo zależało mi na rozmowie ze spokojnym Lawrence'm, a teraz się na to nie zanosiło.
Musiałem poczekać, ale nie zostawię go w spokoju, dopóki nie dowiem się o co tej dwójce chodzi.
Tymbardziej, że w tej chwili zachowują się jak dzieci. Mimo, że są dorośli.
Dobra, po Johnny'm się idzie tego spodziewać, ale nie po Sarze.
•••
Czy źle to zabrzmi jeśli powiem, że zaciągnąłem swojego przyjaciela do kibla na drugim piętrze? Tak? Oh, no cóż. Przy okazji...
Tak, na tym drugim piętrze, gdzie do męskiej toalety nie chodzi się w celach fizjologicznych. I tak, na tym piętrze, gdzie męska łazienka widuje pary koedukacyjne...
Nieważne. Musiałem z nim pogadać natychmiast, więc urwaliśmy się z fizyki, z której mamy egzamin, ale są ważniejsze rzeczy i w tej chwili poprawiałem włosy w lusterku, czekając aż tamten idiota się odleje.
Słysząc zapinanie zamka spodni, odwróciłem się w jego stronę, mówiąc:
— Więc co się naprawdę kryje za waszym zerwaniem?/nie zerwaniem?— zacząłem, albo bardziej kontynuowałem, rozmowę ze stołówki.
— Zdałem sobie sprawę z czegoś.— stwierdził, jak filozof pieprzony.
— Fajnie. Co dalej?— spytałem, stojąc oparty o ścianę obok lustra i umywalki pod nim.
Stałem jakieś cztery kroki dalej od blondyna.
— Nie chcę jej skrzywdzić...
— Już to zrobiłeś, tak myślę.— powiedziałem wprost.
— Po prostu nie uważam, że będę dobrym chłopakiem dla niej.
— Stary... Przede wszystkim, jesteś ojcem jej dziecka. Zdaje mi się, że to już level wyżej niż zwykły chłopak.— przypomniałem mu, poważnym tonem.
— Tak wiem, nie musisz mi przypominać.
— Oczywiście. To co powinienem zrobić, to z całą mocą pierdolnąć cię na lustro za nami i modlić się by coś ci się nastawiło w tej blond łepetynie.— powiedziałem zirytowany.
— Czemu więc tego nie zrobisz?— spytał z delikatnym uśmiechem, opierając się biodrem o umywalkę i zaplatając ręce na klacie.
— Bo przemoc jest zła. Ja się nie biję.— stwierdziłem poważnie, a później parsknęliśmy lekko z tego.
— Słuchaj, nigdy nie byliśmy tak blisko jak ty i Bobby, ale wciąż możesz mi powiedzieć wszystko, okej?— oh Boże, gdyby Kreese to teraz usłyszał...
Ale jebać go. Zbyt długo wszyscy udawaliśmy, że nie mamy prawa do uczuć. A przez to, pewien blondyn, spieprzy zaraz swój związek i dalsze życie.
— Sam chciałbym wiedzieć, co właściwie robię. To tak jakbym był podzielony na dwie osoby i jedna chciałaby być przy niej, a druga bardziej rozsądna; starała się trzymać z dala.— powiedział.
— Ty nie masz kurwa jakiejś schizofrenii?— spytałem, z lekkim zdziwieniem, zmieszanym z rozbawieniem.
— Pewnie. LaRusso ma borderline, a ja jakieś schizy.
No nie zmieniaj tematu, debilu, bo coś ci zrobię.
— Jebać LaRusso, rozmawiamy o tobie.— stwierdziłem, trochę ostrzej wypowiadając nazwisko.
— Kurwa po prostu dalej nie potrafię zostawić sprawy z tymi listami.— i w końcu przyznał coś, co mogło mnie naprowadzić, ale czy napewno tylko o to chodzi?
— Nasze wspaniałe dziewczyny kazały nam zapomnieć o wszystkim co działo się około turnieju, więc o tym zapewne też, ale co tam wywnioskowałeś?— spytałem.
— Kompletnie nic, ale czy grożenie Sarze nie jest choć w najmniejszym stopniu moją winą? — spytał, patrząc na mnie, zaraz potem odwracając się na wprost lustra.
— Żałuję, że nie mogę się teraz najebać, by zrozumieć twój tok myślenia.— powiedziałem serio.
— Po prostu nie mogę z nią być.— powiedział, zaciskając dłonie na krawędzi umywalki.
— Czekaj, nie mówię, że to zła interpretacja... Ale czy ty też sądzisz, że te wszystkie kartki były tylko po to żeby nam dobrać się do skóry?— spytałem o coś, co wydawało mi się najbardziej prawdopodobne.
— To logiczne, nie? Komu laski by się tak naraziły? Tymbardziej Sar, skoro jest w Vest Valley tylko rok.— poparł mój pomysł.
— Cóż, groźby skończyły się na porytych rysunkach i sądzę, że dalej sprawca się nie posunie. Czy myślisz więc, że odsuwanie się od Sary to spoko pomysł?— próbowałem go przekonać by do niej wrócił.
— Jedyny jaki mi przyszedł do głowy. Nie chcę jej zniszczyć życia, czaisz? W dodatku, lepszą opcją dla niej byłby Bobby, który ma do niej uczucia.— powiedział mi coś, co myślałem, że jest okrutnym żartem.
Ale on kurwa nie żartował.
— Stary, jesteś popierdolony to raz. Dwa - ona z Bobby'm? No gdzie?
Trzy - od początku mówiłem, że strzeliłbyś mu w pysk drugi i trzeci raz, to poczułbyś się lepiej. Ale nie, mnie się nie słucha, a teraz ci przychodzą, do pustego łba takie zryte pomysły.— zakończyłem z pretensją, bo czemu by nie.
— Pomyśl, oni oboje...— przerwałem mu dalsze pierdolenie.
— To ty pomyśl. Sarah nie kocha Browna, tylko ciebie.— powiedziałem z całą pewnością.
Nic mi na to nie odpowiedział.
Okej, jedziemy dalej.
— I ty kochasz ją.— powiedziałem wiedząc, że nie zaprzeczy.
— To nie ma znaczenia teraz. Z każdym dniem tracę szansę na naprawienie tego.
— Więc może zajmij się tym już?— zasugerowałem.
Blondyn pokręcił głową, zanim rzekł:
— Najpierw muszę się zająć jeszcze jedną rzeczą, za którą mnie przy okazji znienawidzi jeszcze bardziej.— powiedział.
Oh stary. Kiedy twoje życie stało się tylko wymówkami?
— Co takiego?— spytałem.
— Zakończenie sprawy z listami, z Danielem trenującym u Kreese'a i...
W tym momencie chłopcy usłyszeli skrzypienie drzwi od jednej z toalet i stukot obcasów na płytkach, odwrócili się równocześnie, opierając ciała o umywalki za nimi.
— Ktoś jednak miał rację, podejrzewając was o sekrety.— powiedział damski głos, a dziewczyna stojąc w lekkim rozkroku, z rękoma splecionymi na piersi, przypatrywała się swojemu chłopakowi i jego przyjacielowi, którzy starali się zamaskować zdziwione i trochę przerażone miny.
A na twarzy czarnowłosej pojawił się cwany pół-uśmiech.
•••
Sarah Li
°°°°
Zanim jeszcze skończyły się wszystkie lekcje, nie miałam siły.
Zupełnie ignorowałam drwiące spojrzenia w moją stronę, o ile takie się pojawiały i z niemałą wdzięcznością przyjęłam fakt, że jestem zwolniona z wychowania fizycznego już do końca roku, którego zresztą nie zostało tak dużo, bo ledwo dwa miesiące.
Myślałam, że będę miała chwilę spokoju, ale jak to mówią: "nadzieja matką głupich".
— Co to za smutna minka? Czyżby kłopoty w raju?— usłyszałam głos, moich prze-uroczych koleżanek z klasy matematyki.
— To niesamowite, że tak dbacie o moje samopoczucie.— odrzekłam obojętnie.
— Niesamowicie się zdziwiłam nie widząc twojego księcia obok ciebie. Czyżby stwierdził, że nie nadaje się na ojca?— spytała Anastasia, pseudo słodkim głosem, w dodatku robiąc dzióbek.
— A może to nie jego?— zaśmiała się, jakaś jej równie wytapetowana i równie wkurzająca, koleżanka.
Zacisnęłam lewą dłoń w pięść. Tylko spokojnie, nie możesz się denerwować w ciąży, podobno.
A wiecie co? Chuj z tym.
— Zrobicie w końcu coś mądrego, czy będziecie tak marnować tlen?— spytałam, zamykając na kłódkę szafkę.
— Skoro tak ładnie prosisz, dam ci radę. Zajdź pod szafki z sektora A.— powiedziała uśmiechając się na koniec sztucznie i odeszła, a wraz z nią, obstawa muszkieterek.
Nie wiem co takiego miałam zobaczyć przy szafkach w równoległym korytarzu i nie wiem po co jej posłuchałam, ale poszłam tam, przeklinając siebie później, za własną chrzanioną ciekawość.
Zatrzymałam się w miejscu, w którym dwójka osób przy szafkach, nie mogła mnie zobaczyć i obserwowałam jak Johnny rozmawia z Ali.
Widziałam jak lekko się uśmiecha, a mnie zabolało to jak dawno nie widziałam tego uśmiechu, tylko skierowanego w moją stronę.
Ali zaśmiała się z czegoś co on powiedział, a potem jej dłoń wylądowała na jego ręce, sunąc po niej delikatnie w górę i w dół bicepsa.
A jemu nie wydawało się to przeszkadzać, choć nie był też nadmiernie ucieszony.
Blondynka coraz bardziej starała się zmniejszyć dystans między nimi i dotykała swoją nogą, nogi Johnny'ego.
Para w najlepsze rozmawiała, a ja postanowiłam przestać oglądać szczęśliwy obrazek.
Było dla mnie jasne, że mój najwyraźniej już były, chłopak podjął decyzję. Było mi tak strasznie przykro.
Wróciłam do swojej szafki i po zabraniu torebki, szybko opuściłam budynek szkoły.
•••
Jechałam długo autem, zanim znalazłam się na obrzeżach miasta. Znów się ściemniało, gdy wyłączyłam silnik na jakimś kompletnym, odstrzelonym zadupiu.
Z portfela wyciągnęłam zdjęcie, na którym razem z Johnny'm całujemy się na jego motocyklu.
Patrzyłam w nie, przypominając sobie tamten dzień; było to jakieś półtora miesiąca naszego związku i pojechaliśmy na małą wycieczkę, urywając się ze szkoły.
Mój romantyczny, wtedy chłopak, wymyślił piknik w całkiem ładnym miejscu na polanie, co później skończyło się porannym zbieraniem ubrań, ale szczegóły zostawię dla siebie.
Zdjęcie właściwie, całkiem przypadkowo zrobił nam jakiś Malezyjczyk, który łamanym angielskim powiedział, że chciałby sprawdzić czy działa mu aparat, a my akurat nawinęliśmy się po drodze.
I próbuj później przekonać mojego próżnego chłopaka, że to była jednorazowa, dziwna akcja i że nie jest jakimś modelem.
Odpaliłam zapalniczkę, wyciągniętą ze schowka, ostatni raz patrząc na nasze przytulone postacie zajęte delikatnym pocałunkiem i przybliżyłam płomień do fotografii
Trzymałam zapalniczkę od dołu zdjęcia, tak że już wkrótce obserwowałam dziurę, przechodzącą dokładnie pomiędzy nas.
Zdjęcie dalej się fajczyło, gdy puszczałam zapalniczkę, która wylądowała gdzieś pod siedzeniami, a krople łez znów płynęły po mojej twarzy.
Teraz najwyższy czas zapomnieć i ułożyć sobie przyszłość.
Szkoda tylko, że najprościej jest to powiedzieć.
•••
Tej samej nocy, wracając do domu, skłamię mówiąc, że miałam wszystko poukładane w głowie, ale od czegoś chciałam zacząć. I z jakiegoś powodu nie mogło to poczekać do rana.
Stwierdziłam, że posprzątanie śmieci to dobry początek.
Na środku pokoju położyłam średnich rozmiarów kartonowe pudełko, do którego na pierwszy rzut trafiły zdjęcia; naprawdę dużo zdjęć, jego szkolna bluza; którą mu zabrałam pierwszy raz nocując u niego, rękawice motocyklowe, które nawet nie wiem co robiły u mnie. Dalej, przechodząc do mojej toaletki, przeszukiwałam biżuterię i wyjęłam od razu srebrne duże koła i do kompletu; srebrną bransoletkę, dalej był biały zegarek z diamencikami na skórzanym pasku i wokół tarczy, a w swojej garderobie znalazłam jeszcze kurtkę, którą mi kupił.
Był to pierwszy prezent od niego.
RETROSPEKCJA
Byliśmy od rana, na zakupach w jednym ze sklepów w centrum handlowym i był to chyba trzeci sklep jaki zaliczyliśmy.
Nie żeby to była moja wina, ale mój kochany był wybredny jeśli chodzi o garnitury.
Gdy w końcu Johnny znalazł coś w granicach tolerancji i uznał, że może za to zapłacić, byliśmy już przy wyjściu, ja jednak zatrzymałam się, widząc cudowną kurtkę.
Była z naturalnej skóry, zielono-czarna, nabita z przodu gdzie się da, ćwiekami. Sprawdziłam jej cenę i zaczęłam żałować tego, że to zrobiłam. Tego, albo tego, że już nie miałam żadnych pieniędzy przy sobie.
— Ładna jest. Przymierz.— rzucił blondyn.
— I tak jej nie kupię.— powiedziałam, ale zdjęłam ją z manekina i założyłam, tak jak chciał.
Podeszłam do lustra i spojrzałam. Wydawała się idelanie skrojona na mnie. Odwróciłam się by zobaczyć tył i zaniemówiłam, widząc piękny rysunek zielonego chińskiego smoka.
— No no. Wyglądasz zajebiście.— powiedział chłopak, stojący obok mnie.
— Tak, dzięki.— powiedziałam cicho, ściągając kurtkę, ale przeszkodziły mi jego dłonie, nasuwające kurtkę ponownie, na moje barki.
— Więc musisz ją mieć.— powiedział z uśmiechem.
— Nie mam pieniędzy.
— Co z tego? Ja mam.— powiedział kierując mnie w stronę kas.
— Nie będziesz mi kupował drogich prezentów.— powiedziałam, wierząc, że naprawdę się będzie liczył z moim zdaniem, w tym momencie.
— Posłuchaj, mam gdzieś pieniądze Sida i to ile ich wydam, więc im więcej tym lepiej.— powiedział szczerze, przewracając oczami.
— Nadal, nie chcę byś robił dla mnie...
— Bardzo podobasz mi się w tej kurtce. To niewiarygodnie egoistyczny zakup.— powiedział, ostatecznie kończąc temat.
I i tak postawił na swoim, mimo moich protestów i wyszłam ze sklepu z nową kurtką, której smok wyglądał jeszcze lepiej w świetle dziennym.
KONIEC RETROSPEKCJI
Patrzyłam na haft zielonego smoka na jej plecach, który wciąż wyglądał tak samo idealnie, rozmyślając przez chwilę, a potem wrzuciłam kurtkę do pudła, jak całą resztę zbędnych rzeczy.
Zamknęłam pudło i postawiłam je na panelach pod biurkiem. Gdzie będzie sobie czekać, aż oddam je Johnny'emu.
Myślałam, że w jakimś stopniu poczuję się lepiej, ale nic takiego nie było.
Dalej czułam się jak gówno i wątpiłam, że cokolwiek będzie w stanie mi pomóc.
•••
Była chyba 3:00 w nocy, a ja wciąż nie mogłam spać.
Siedziałam na parapecie obok łóżka i patrzyłam w niebo, co jakiś czas schodząc wzrokiem na ciemną ulicę.
Znów przypomniało mi się moje dawne życie. Czasy, kiedy większość nocy spędzałam na ulicy, na uciekaniu przed glinami, handlując kokainą lub ogrzewając się przy ogniu z imigrantami.
To, że nie skończyłam wcześniej w dole i teraz jestem tu, gdzie jestem; to tak wielkie, pierdolone szczęście.
Ale co, przeszłość miała spłonąć.
Dłonią delikatnie gładziłam swój brzuch, co przyznaję śmieszyło mnie u kobiet w ciąży, ale sama zaczęłam to robić automatycznie, gdy tylko stał się bardziej okrągły.
— Co porabiasz szkrabie? Musisz się chyba nieźle nudzić.— mówiłam cicho, delikatnym głosem.
— Tak bym chciała, żebyś już był ze mną. I żeby twój tata przynajmniej chciał być przy narodzinach.— ciągnęłam dalej, znów czując łzy w kącikach.
Kurwa, dlaczego.
Nie mogę tak. Nie dam sobie rady. Już nie radzę sobie z niczym.
Czułam jak rozryczałam się na dobre.
Zrobiłam teraz jedyną rzecz, która przyszła mi na myśl.
Wstałam z miejsca i podchodząc do biurka, podniosłam słuchawkę by wykręcić numer, zastanawiając się przy tym, czy mnie zabije.
— Halo?— usłyszałam jego zaspany głos.
— Hej.— powiedziałam cicho, tłumiąc płacz.
— Sarah? Coś się stało?
— Możesz tu przyjść?— poprosiłam.
I przyszedł szybko, bo już 5 minut później, wszedł przez drzwi wejściowe, wiedząc gdzie jest zostawiany klucz.
— Więc co takiego chcia...— przerwał, gdy oplotlam go rękoma, przytulając się do jego torsu i wciąż płacząc.
— Już, spokojnie. Jestem tu.— powiedział, oddając uścisk i kładąc się wraz ze mną na łóżku.
Szatyn został przez całą noc, a ja mogąc przytulić się do niego, poczułam się znowu bezpiecznie i chwilowo odeszły moje troski, gdy udało mi się przespać noc bez ani jednego koszmaru.
Czułam, że uspokoiły się moje negatywne myśli, które szalały w mojej głowie.
•••
Nazajutrz była śliczna pogoda, więc po śniadaniu wyszłam razem z Bobbym na polanę, niedaleko jego domu. Spacerowaliśmy po polu kwiatów, które rozciągało się nie wiadomo jak daleko.
Słońce było już wysoko przygrzewając i dobrym pomysłem było to, że wzięłam okulary przeciwsłoneczne.
Chłopak doskonale rozumiał, że potrzebuję w tej chwili tylko jego obecności i że nie jest to najlepszy czas na rozmowę o mnie i Johnny'm.
Cieszyłam się, że na mnie nie naciskał bo nie sądzę, że ta rozmowa skończyłaby się bez łez.
— Dzięki, że jesteś.— powiedziałam patrząc w jego stronę, idąc obok i po chwili łapiąc go za dłoń.
— Zawsze księżniczko.— odparł z uśmiechem, ściskając moją dłoń.
— I dzięki za tę rozmowę w nocy. Wątpię, że dałabym sobie radę bez ciebie.
— Dasz sobie radę. Jesteś silna, ale pamiętaj, że nie jesteś sama.
Zostałam sama, Bobby.
Proszę, czy chociaż ty możesz mnie nie zostawiać, jak on?
I choć trudno było mi w to uwierzyć wiedziałam, że w jakimś stopniu Brown rację.
I wiedziałam, że kiedyś przestanę się zamartwiać i przejmować Johnnym.
Ale zanim do tego dojdzie, minie jeszcze długi czas.
•••
Po południu zadzwoniła do mnie Beth mówiąc, że wpadnie za pół godziny.
Co było intrygującym zaskoczeniem bo nigdy wcześniej nie dzwoniła, ale nie narzekam.
Przynajmniej miałam czas żeby trochę posprzątać, co zaniedbałam odkąd ojciec znowu wyjechał.
Nie minęło dużo czasu, a siedziałam z czarnowłosą przy herbacie i pokrojonym serniku.
— Więc, co cię sprowadza do mnie?— spytałam, nie mogąc pohamować ciekawości.
— Bo jeszcze pomyślę, że nie na rękę ci moja osoba.— zaśmiała się moja przyjaciółka.
— W życiu. No, gadaj.— ponagliłam.
— Oj no, chciałam wiedzieć jak się czujesz, jak było u lekarza i czy znasz już płeć?
— Mogło być lepiej. Strasznie nudno i długo. Prawdopodobnie dziewczynka.— odpowiedziałam po kolei, na lawinę jej pytań.
Czarnowłosa się zaśmiała, a ja lekko uśmiechnęłam.
Tęskniłam za tą wariatką.
— Wow, to super. Masz pomysł na imię?— spytała, biorąc w dłoń talerz z ciastem.
— Chciałam je wymyślić z Johnny'm, ale wiesz. Myślałam o Jennifer, albo Jessica?
— To przypadek, że na J?— spytała, unosząc jedną brew.
— Totalny.— zapewniłam szybko.
— Skoro tak mówisz.— powiedziała wzdychając.
— Przez chwilę zastanawiałam się czy on by się ucieszył, ale...— nie dokończyłam, bo mi przerwała.
— Ale przestań o nim myśleć. Wystarczy mi, że Dutch ciągle o nim gada. Zresztą wszystko zależy teraz od niego, jeśli nie dorósł do czegoś poważnego to dziękuję następny, tak kochanie?— dalsze słowa wyrzucała z prędkością ckm-u.
— Pewnie masz rację.— przyznałam wzdychając.
— Oczywiście, że mam. Ej, mała. My dwie przeciwko światu, pamiętasz?
— Zawsze.— powiedziałam z uśmiechem, przybijając jej piątkę.
•••
Dutch
°°°
W kolejnych dniach niewiele się zmieniło dla dwójki kochanków, co niemiłosiernie irytowało.
Znaczy Sarze współczułem, ale debilizm mojego przyjaciela już wkurwiał.
Siedzieliśmy w tej chwili u niego, jeszcze raz męcząc temat turnieju i zbierając do kupy wszystkie szczegóły, niuanse, słowa i zachowania.
Do czego doszliśmy?
Za listami krył się LaRusso.
Wow, zagadka wszechświata.
— Dalej mi coś nie pasuje.— stwierdził Jimmy.
Wiem stary, mi też. Ale sądziłem, że gdy się nie będę odzywał to szybciej stąd pójdę do domu?
— Tak, LaRusso jest zbyt głupi. Nie odważyłby się. No i nie mógł znać takich szczegółów dotyczących dziewczyn.— odezwał się Lawrence.
— No dobra, więc złóżmy mu wizytę i nam wyśpiewa kto mu to kazał.— powiedziałem, spoglądając na Johnny'ego, który wyglądał na co najmniej niewyspanego.
Prychnąłem lekko z irytacji.
— Poczekajmy z tym biciem LaRusso do końca semestru.— zaproponował Jim.
— A to czemu?— spytał Tommy.
— Bo nie będziemy musieli później patrzeć na jego mordę codziennie do ukończenia?
— Cokolwiek. Zostało półtora miesiąca, to trochę...
— Przestaniecie przeżywać ten koniec szkoły, jakbyście mieli co najmniej potem się rozpłynąć...— powiedział zmęczonym głosem, irytując się Johnny.
— Już już, uspokój się. A nie czekaj, to tylko pewna dziewczyna potrafiła to zrobić.— powiedziałem drażniąco.
— Zamknij ryj.— rzucił.
Oh bogowie, to mamy powtórkę z rozrywki, jak po zerwaniu z Mills.
A właśnie. A' propos Mills.
— Wydaje mi się, czy znowu Mills zaczęła się kręcić obok ciebie?— spytałem w stronę blondyna, który z powrotem usiadł na łóżku, po wzięciu i odpaleniu skręta.
— Może? Cokolwiek.— powiedział tylko.
I to nie była odpowiedź, jaką chciałem usłyszeć.
— Wcześniej mówiłeś, że zaczepiła cię po turnieju, a i jeszcze coś o jej rozmowie z LaRusso w szatni.
— No tak.
— I była zdenerwowana? Tak jakby LaRusso coś schrzanił? Jakby... na przykład, pomieszał kartki?— spytałem, mając już jakieś 50% pewności.
— Sądzisz, że to ona za tym stoi?— spytał Jimmy.
— Do tego zmierzam.— przyznałem.
— Jaki to ma sens? Przecież przyjaźniła się z Sarą, więc dlaczego chciałaby jej grozić. Zresztą ciągle spędzała czas z pozostałymi dziewczynami.— powiedział Tommy.
— Ale czy na pewno?— spytałem, podchodząc do telefonu i wybierając numer. — Hej, kochanie. Możesz być u Johnny'ego? Noo jak najszybciej. Okej czekamy.— zakończyłem połączenie z Beth.
— Co ty kombinujesz? — spytał Brown.
— Zaraz się dowiesz.
•••
Bethany przyjechała już 20 minut później i opowiedziała nam to, co ona wiedziała i co mogło nam się przydać.
Najbardziej zainteresowała mnie noc ich imprezy.
Po pierwsze: hej, czemu mnie tam nie było?
— Czyli Ali była zazdrosna o związek Sary i Johnny'ego?— spytał Jimmy.
— Tak myślę. To było trochę widać, a potem pewnie rosło jeszcze bardziej.— przyznała, opierając się o moje ramię.
— Wspomniałaś, że miała spinę z Tiff?— spytał Tommy.
— O tak. Właściwie to Tiffany ją trochę drażniła na imprezie, mówiąc o Sarze i Johnny'm Przez co Mills mogła się wkurzyć.
— I to niby z jej winy Tiffany znalazła się w szpitalu? Naprawdę sądzicie, że Ali byłaby zdolna coś im zrobić, tylko z powodu jakiejś kłótni i docinków?— kontrargumentował Lawrence, broniąc dziewczyny.
— To jak Tiff wylądowała w szpitalu jest dalej zagadką. I nią pozostanie chyba, że Tiffany odzyska pamięć z chwili wypadku. Ale zrozum, że przypadek jest jeszcze mniej prawdopodobny, zwłaszcza gdy weźmiemy pod uwagę te zdjęcia z fotobudki i groźby.
A właśnie, zdjęcia należały do Tiff i Barb, ale z tego co wiem Ali mogła łatwo je zabrać.— zakończyła.
— Słuchaj wiem, że wydaje ci się nie możliwe by Ali była za coś takiego odpowiedzialna. Ale posłuchaj faktów.
— Faktów? Mamy tylko domysły. Pozatym znam ją. Ona taka nie jest.
— Johnny...— zaczęła moja dziewczyna, próbując przemówić mu do rozsądku.
— Nie. Nie uwierzę w to, dopóki sama się nie przyzna.
•••
— Chyba będzie ciężko zmusić Mills do gadania i Johnny'ego do uwierzenia.— stwierdziłem, bawiąc się włosami Beth, gdy leżeliśmy razem na łóżku.
— Nawet mi nie mów. Co jest z nim nie tak? I dlaczego w ogóle znów z nią rozmawia.
— Chciałbym to wiedzieć.— powiedziałem szczerze.
— Myślisz, że wrócą do siebie?
— Mam nadzieję, że nie. Nie wiem co ta sucz znowu od niego chce, ale na pewno coś kombinuje.— powiedziałem po chwili.
— Wiesz, gdy usłyszałem tą waszą rozmowę w kiblu, trochę mu współczułami zastanawiałam się czy przypadkiem nie kryje się gdzieś za tym, jeszcze drugie dno, ale po tym co wygadywał dzisiaj...
— Wiem. Nie wiem co zrobić. Dajmy im po prostu czas?
— Tylko tyle chyba jesteśmy w stanie zrobić, jeśli nie bierzesz pod uwagę środka przymusu bezpośredniego.— odparła z powagą, podnosząc głowę by spojrzeć mi w oczy.
Parsknąłem lekko ze śmiechu i pocałowałem ją w czoło, zanim znów się odezwałem:
— Nie może być za prosto w życiu, co nie?
— Jeśli jest proste, to napewno robisz coś źle.— oznajmiła z powagą.
— Tak w ogóle, chciałam powiedzieć Sarze o tych listach, waszych podejrzeniach i słowach Johnny'ego. Ale gdy u niej byłam i zobaczyłam w jakim jest stanie, to uzmysłowiłam sobie, że ta wiadomość nie jest na teraz dla niej.— odezwała się ponownie.
— Jest źle?
— Tęskni za nim. Potem go nienawidzi. Chce stanąć na nogi, ale wystarczy jedna wzmianka o nim by wszystko się poszło jebać. Płacze po nocach, ma koszmary i nadmiernie się stresuje. Obawia się, że nie zda ACT. Boi się o przyszłość, martwi się, że nie będzie dobrą matką... a to tylko wierzchołek góry, chcesz posłuchać dalej?
— Ja pierdole.
— Właśnie.
— Zabiję go.
— Johnny'ego? Nie warto.— powiedziała, przewracając oczami.
— Kiedy to wszystko się tak zjebało
— Witaj w życiu, o jakim nie powiedzą ci nauczyciele.
— To jest do bani.— stwierdziłem ziewając.
Dlaczego nie mogę ciągle znajdować się w dojo, na matach?
Wtedy wiem co mam zrobić, czego oczekiwać.
Walka jest prosta. Życie skomplikowane.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top