Kiełkuje się plan równowagi
Przed chwilą wstałam, całkowicie wyspana i wtulona w blondyna, który obejmował mnie ramionami. Było tak wspaniale ciepło, że nie chciałam wstawać, ale trzeba było zbierać się do szkoły.
Sprawdziłam godzinę i zegar wskazywał na 9:40.
Trochę niefart.
— John. Wstawaj.— powiedziałam cicho, chcąc się wydostać spod leżącego na mnie blondyna.
Nie zadziałało, więc z braku innych pomysłów położyłam dłoń na jego szyi, delikatnie pocierając kark. Bawiłam się jego włosami co nie przynosiło efektu.
— Kochaanie... Błagam cię.
Ten tylko mruknął coś przez sen.
Leżał z głową na mojej klatce piersiowej i to było plusem, podniosłam lekko jego głowę i dawałam mu buziaki.
— Ej, śpiąca królewno. Już jesteśmy spóźnieni.
— Nic się nie stanie jak ominiemy jeden dzień w szkole, zresztą nie pójdziesz chora do szkoły.— odezwał się w końcu.
Jaki słodki zaspany głos, o mój boże.
Niech on częściej tak do mnie mówi.
— Wyglądam ci na chorą, panie Lawrence?— spytałam z cwanym uśmiechem.
Ten spojrzał na mnie przez chwilę z niezrozumiałym wzrokiem.
— Jeszcze wczoraj miałaś gorączkę.— był zdziwiony.
No tak, mężczyźni przy tak poważnej chorobie chcą już pisać testament.
— Mówiłam ci, że nic mi nie będzie. Zresztą miałam wspaniałą opiekę od mojego chłopaka.— powiedziałam uśmiechając się i dając mu kolejnego buziaka.
— Napewno już czujesz się lepiej?
— Tak misiu, to tylko brak makijażu.— zaśmiałam się.
— Nie. Wyglądasz dobrze bez niego, zupełnie nie rozumiem po co tyle tego nakładasz.
— Kochany. — zaśmiałam się.
— Więc mamy cały dzień dla siebie.— stwierdził z błyskiem w oku.
— Trening w dojo?— już sobie wyobrażałam nerwicę w jaką wpada Kreese.
— Chłopaki mają coś wymyślić.
— Są wspaniali.— odetchnęłam—Więc może zaczniemy nasz chill day od wspólnej kąpieli?— zaproponowałam, choć domyślałam się odpowiedzi.
•••
Kilka godzin później byliśmy w kuchni by coś zjeść. Z racji zbliżającego się popołudnia, postanowiliśmy zająć się obiadem, a nasze zdolności manualne zdefiniowały, że będzie to curry z ryżem.
Gdy ja zajmowałam się kurczakiem, dałam mojemu chłopakowi się wykazać przy krojeniu papryki, ogórka i pomidora.
W dwójkę nie zajęło nam to dużo czasu i już godzinę później (razem ze sprzątaniem) siedzieliśmy na sofie w salonie, jedząc obiad i rozmawiając.
Znów mogłam stwierdzić, że jest czymś zdenerwowany i nie wie co ma zrobić.
— Czym się martwisz?
— Niczym szczególnym.—stwierdził wymijająco.
— Misiu.— przez moje naglące i bezdyskusyjne spojrzenie, w końcu odparł:
— Chyba zacząłem dopuszczać do siebie myśl, że Kreese'a nie obchodzi nasze dobro.
— Chodzi o wczoraj?
— Chodzi o całokształt i o to co mówiłaś. Jego słowa są krzywdzące gdy zrozumiesz je w zły sposób. Nie walczyliśmy honorowo, idąc drogą wyznaczaną przez naszego sensei. Wszystko jest okej póki wygrywamy zawody, ale jeśli zawiedziemy; wymieni nas na lepszych.
Nie widzieliśmy nic złego w atakowaniu słabszych, bez powodu, w dodatku gdzieś w tym wszystkim zapodział się ten duchowy aspekt i przesłanie karate.— zakończył swoją wypowiedź, odkładając miskę na pobliski stolik.
— Po tym co widziałam, zaczynałam się martwić co będzie w stanie wam zrobić, jeśli któryś z was by przegrał.— odpowiedziałam szczerze.
— Nigdy się tego nie dowiedzieliśmy, tym razem też tak będzie.— zapewnił.
— Ale nie chcesz już podążać za jego zasadami.— stwierdziłam pytająco.
— Chcę tylko udowodnić, że jego "bez litości" nie oznacza "bez honoru".
— Musimy pogadać z chłopakami, ale nie wydaje mi się, że nie pójdą za tobą.
— Za nami.— poprawił.
— Co?
— Gdyby nie ty, dalej byłbym zaślepiony naukami Kreese'a. Dalej czuję się jak na rozdrożu i nie wiem co robić.
— To normalne. Jesteś rozdarty między lojalnością do człowieka, który dał ci szansę i pokazał inne życie, a teraz dochodzi do ciebie jego prawdziwe oblicze.
— Po prostu... od dziecka nie znam nic innego poza agresją, skierowaną w moją stronę. W końcu chciałem udowodnić innym, że nie jestem słaby i wybrałem do tego, miejsce i nauczyciela, które daje mi tylko iluzje siły i kontroli nad moim życiem.
— Pamiętasz co mówiłam kilka nocy temu, o kotwicy?
— Tak. Tak. I wiem, że to ty nią jesteś dla mnie.
— Zgadza się misiu.— przytaknęłam, zanim Johnny odezwał się ponownie:
— Za godzinę kończy się trening w dojo.
— Wiem, zadzwoń wtedy do nich by tu przyjechali.— kazałam.
— I tak mieliby taki zamiar. Nie sposób o tobie zapomnieć.— stwierdził z uśmiechem.
— No jasne.— zaśmiałam się.
•••
Godzinę i kilka obalonych drinków, później
— Czyli jeszcze raz. Jeśli dobrze zrozumiałem, chcemy odejść z Cobra Kai, bez względu na to czy wygramy.— powtórzył trzeci raz z rzędu Dutch.
— Tak. Zresztą i tak kończymy szkołę i wyjedziemy stąd, więc Kreese powinien to kupić jako wymówkę.— potwierdził Johnny.
— Ale ważniejsze jest to, co zrobimy na turnieju i jakie będzie miało to skutki.— rzucił Bobby.
— Skąd w ogóle wiemy, że Kreese będzie kazał nam grać nieczysto?— spytał Tommy.
— Nie wiemy. I dla nas lepiej byłoby gdyby nie kazał. Ale w razie czego musimy się mu przeciwstawić.— stwierdził Johnny.
— Bo to nie będzie podejrzane, że każdy z nas nagle lituje się nad przeciwnikiem na macie, zwłaszcza Dutch lub Johnny.— rzucił z sarkazmem Tommy.
— Ej! Robisz ze mnie brutala, stary.— krzyknął oburzony Johnny, na co reszta się zaśmiała.
Dobrze. Potrzebują takiego rozluźnienia.
— I właśnie dlatego na treningach udajemy, że nic się nie zmieniło. Dalej wykonujemy jego polecenia i słuchamy jego krzyków.— powiedziałam.
— Mam w ogóle nadzieję, że każdy z was zgadza się z tym, że to co przekazuje nam Kreese, zaszło już za daleko i ktoś musi coś z tym zrobić.— powiedział Johnny z oczywistą sugestią, kto w końcu musi wziąć się za ten bałagan.
— Innymi słowy, nie powiemy złego słowa jeśli, któryś postanowi pozostać przy naukach Kreese'a. Z różnych powodów.— sprostowałam.
— Zwariowałaś. Po tych dwóch godzinach twojej tyrady mielibyśmy teraz mieć jakiś wybór?— spytał Dutch.
— O to właśnie chodzi. Zbyt długo tego wyboru nie mieliście.— oznajmiłam.
— Dutchowi chodzi o to, że twoje słowa otworzyły nam oczy. Maszyna ruszyła i już nie możemy egzystować po staremu.— zapewnił mnie Bobby.
— Mówicie?
Potwierdzili jego słowa, kiwając głowami.
— Wiesz co, jedna z wielu rzeczy, których nauczył mnie sport to to, że nie ma pół środków.— powiedział Johnny.
— Skoro tak. Czy wszyscy zgadzają się na ten bunt i skończenie z Kreesem?
— Niezaprzeczalnie. Raz na zawsze.— powiedzieli jednomyślnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top