Jaka walka jest dobra

Daniel LaRusso
°°°°°

Większość moich dzisiejszych zajęć została odwołana, więc wróciłem bardzo wcześnie do domu.
Zdjąłem niebieską koszulę i jeansy, przebierając się w jakieś dresy, znalezione w łazience.
Planowałem posprzątać mieszkanie i ugotować jakiś obiad dla mamy, bo znowu wraca dziś późno.
Naprawiałem nawet zawiasy w drzwiach i okej trzymały się na słowo honoru, ale to musi wystarczyć, dopóki nie przyszedłby jakiś dozorca.
    Teraz, zabierając rower z podjazdu, pojechałem do centrum by kupić jakieś gotowe jedzenie do podgrzania.
Przechodząc jedną z alejek, wpadłem na znajomą osobę.

— Prze... LaRusso.— powiedziała blondynka.

— Li. Em hej?— powiedziałem, nie będąc przekonany do tego, jak tym razem pójdzie nasze spotkanie.

— W sumie dobrze, że na ciebie wpadłam. Musimy porozmawiać.— oznajmiła, ciągnąc mnie za rękę.

Wyszliśmy ze sklepu i zabrałem rower i prowadziłem go, gdy szliśmy z Sarah po skąpanym w słońcu chodniku, drogą prowadzącą do parku.

— Pamiętasz naszą ostatnią rozmowę? Tę w szkole.— odezwała się.

RETROSPEKCJA

Pobiegłem za dziewczyną, która szybko wybiegła z laboratorium chemicznego, w końcu dogoniłem ją na korytarzu, w którym zaczynają się ciągnąć rzędy szafek.

— Czego ty jeszcze chcesz?!— spytała krzycząc, mogła być zirytowana tym, że przez całą lekcję próbowałem zagadać do niej i powiedzieć o prawdziwych twarzach jej przyjaciół z Cobra Kai.

— Bo ty nie rozumiesz w co się wpakowałaś.— stwierdziłem.

— Okej. Wyjaśnij.— zgodziła się z westchnięciem zmęczenia.

— Zadawanie się z nimi wpędzi cię w kłopoty. Na całą szkołę są znani ze znęcania się nad uczniami.

— Mówisz? Odkąd tu jestem nie widziałam nic, co potwierdza twoje słowa. Tylko ty masz z nimi problemy i przedstawiasz wasze przepychanki, dramatyczniej, niż miało to miejsce.

— Mówisz tak, bo jesteś jego dziewczyną. Zapytaj Ali...

— Koleguję się z Ali! Nie zapominaj o tym. I ją też męczy ta dziecinada, wiesz? Widzisz, Johnny już nie naprzykrza się Ali, czy możesz mi teraz powiedzieć czemu się czujesz zagrożony i dalej ciągniecie to niewiadomo co?

— Zapytaj swoich wspaniałych przyjaciół.— oznajmiłem z irytacją.

— Daniel...

— Zrozum, że Cobra Kai jest złe! To jest zła droga. Złe karate. Karate, nie służy do znęcania się.

— Czyli, gdy Johnny wsmarował w ciebie ciasto jagodowe to użył złego karate?— uniosła brwi z drwiną.

— Dobrze wiesz o co mi chodzi.

— No właśnie nie! Ale nie martw się, już niedługo sama się przekonam dlaczego wszyscy uważają Cobra Kai za najgorsze zło.

— Sarah, ty nie mówisz poważnie. Nie rób tego.

— Moje niepoważne zachowanie widzą tylko przyjaciele.

— Co to za przyjaciele, którzy zostawią cię gdy uznają, że jesteś zbyt słaba, zbyt dziwna, zbyt nerdowska...

— Bo ty ich oczywiście znasz najlepiej.

— Zrozum, że chcę tylko byś nie wpadła w kłopoty. Ze względu na Ali.— okej, może nie tylko przez to, ale o innym powodzie nie musi wiedzieć.

— Doceniam, ale sama wybiorę swoją drogę. Ale nasza umowa obowiązuje, zrobię wszystko by chłopaki nie atakowali cię.

Dziewczyna przygryzła wewnętrzną stronę policzka.
Później na horyzoncie zobaczyliśmy Johnny'ego.
Oczywiście nie byłby sobą gdyby nie rozwinął z tego sprzeczki.

— Chodź już, kochanie.— powiedziała do blondyna, biorąc go za rękę.

— Pamiętaj co ci powiedziałam, Danielu.— rzuciła na odchodne.

KONIEC RETROSPEKCJI

— Tak. Wiesz już jaka jest twoja droga?— zapytałem, gdy usiedliśmy na ławce, w cieniu.

— Zawsze taka sama. Szukam równowagi. I byłam w Cobra Kai.

— I?— chciałem usłyszeć, że przyznaje mi w końcu rację.

— I. Kreese naprawdę dobrze uczy techniki.— podsumowała.

— Wiesz, że nie o to mi chodzi. Chodź to też kwestia sporna.— no bez jaj. To nie normalne by uderzać tak mocno, by komuś coś połamać.

— O jego motto wtłaczane tym dzieciakom do głów? To tylko słowa, które można przyswoić lub zignorować. Owszem stały się częścią ich życia, ale ważne jest podejście do nich i interpretacja. Te słowa nie muszą zrobić z ciebie destrukcyjnego agresora, wiesz?— powiedziała, zapewniając.

— Tylko popatrz, że właśnie tak się stało w przypadku twoich świętych przyjaciół.— odparowałem.

— Akurat się mylisz. Zresztą do naprawy ich myślenia jeszcze przejdziemy.

— Więc, co niby naprawdę oznacza Strike First...

— W walce, nie danie się zaskoczyć. Nie pozwolisz na to by przeciwnik cię zdominował i przejął kontrolę nad całą walką. W życiu, nie czekanie na mannę z nieba. Wiemy, że musimy wziąć los w swoje dłonie i zmienić to, co jesteśmy w stanie zmienić, tacy jak my, muszą walczyć o to na czym nam zależy.

— Strike Hard.— nie byłem przekonany, choć jej interpretacja wydawała się ukazywać dojo w innym świetle. Ale to i tak nic nie zmienia.

— Uderzamy mocno, raz i dobrze. Nie ma miejsca na błędy w walce, na zawahanie się. W życiu, musisz wiedzieć czego chcesz i zdobyć to bez poddawania się po porażce. Nie ma porażek, są lekcje i wyciąganie wniosków. Nie możesz się łatwo poddawać i tego uczy Cobra Kai.

— No mercy?— byłem pewny, że tutaj nie wymyśli nic.

— Z tym zgadzam się jeszcze mniej niż z pozostałymi słowami, Ale gdybym miała się do tego stosować. Nie okazywałabym litości samej sobie. Przeciętność nie jest dla mnie. Albo robisz coś na 100% albo nie rób wcale. Tak samo w walce, tak samo w życiu.

— I jesteś pewna, że oni wszyscy tak to rozumieją?

— Oczywiście, że nie. Kreese ma ich, nie wiem jakie ma stosunki do swoich uczniów, ale nie podobają mi się jego wszystkie metody. Tak jak mówiłam, złoty środek, potrzebuje go każdy, w każdym momencie życia.

— Ale przyznasz mi rację, że Cobra Kai jest złe...

— Nie ma złych uczniów, są tylko źli nauczyciele.

— Usłyszałem coś podobnego od mojego mentora...

— Musi być zatem bardzo mądrym człowiekiem.

— Jest rzeczywiście. Myślę, że musisz go poznać.

— Ja nie wiem, czy...

— No choodź, proszę? Chcesz znaleźć złoty środek prawda? Inna szkoła karate powinna ci pomóc.

— Już zgoda.— dziewczyna przewróciła oczami, ale poszła wraz ze mną.

•••

U Pana Miyagi niewiele się zmieniło, choć to normalne. Bo co miało się zmienić odkąd ostatnio, czyli wczoraj, u niego byłem?
Dzisiaj mój trening, a właściwie "trening" znów polegał na woskowaniu aut, między innymi.
To takie bez sensu! Miałem uczyć się bronić, by pokonać Johny'ego i resztę.
Miałem ich pokonać by udowodnić, że mam rację i pokazać Sarah, jaki naprawdę jest Lawrence.
      Niby jak mam nauczyć się karate, wykonując prace porządkowe.
W dodatku Sarah zajmuje się czymś o wiele lepszym. Pan Miyagi stwierdził, że musi mu pokazać co umie i teraz ćwiczą na dworze.

— Jak ci idzie Daniel-san?— spytał mój nauczyciel, gdy podeszli do mnie.

— Prawie skończyłem.

— Tak? Masz jeszcze samochody po drugiej stronie.— uświadomił mnie.

— Właściwie po co mi to całe sprzątanie? Miałem się uczyć karate. Miałem walczyć!

— Walka nie zawsze jest rozwiązaniem, Daniel-san. Miyagi wie co robi.— odpowiedział mi.

— Czyli mam całe życie uciekać, zamiast...

— Daniel, zrozum. Musisz się jeszcze nauczyć kiedy jest czas na walkę, a kiedy trzeba odpuścić.— powiedziała Sarah.

— Wiesz kogo powinnaś nauczyć odpuszczania?— spytałem, podchodząc zirytowany, zaciskając pięści.

— Daniel-san, nie bądź niegrzeczny. Widzę, że przyda ci się odpoczynek.

— Właściwie, skoro chce zobaczyć karate, dlaczego nie pokażemy mu kata?

— Co to jest kata?

— Coś magicznego.— odparła dziewczyna z uśmiechem.

•••

Po małym pokazie siedzieliśmy w małym mieszkaniu Pana Miyagi'ego i piliśmy japońską herbatę.

— To było niesamowite.— stwierdziłem, trzymając ciepły kubek obiema dłońmi.

— Czujesz się teraz lepiej?— spytała Sarah, gdy siedzieliśmy obok siebie, na poduszkach, przy niskim stoliku.
To chyba też był jakiś japoński zwyczaj.

— Taak. Naprawdę tak.

— Kata pozwala spojrzeć w głąb siebie, Daniel-san. Odnaleźć spokój i równowagę.— mówił mężczyzna, po tym jak do nas dołączył.

— Równie dobrze mógłbyś robić ćwiczenia oddechowe albo jogę, ale w końcu wybraliśmy drogę karate.— rzuciła z uśmiechem blondynka.

— Jesteś zupełnie inna, niż oni. Myślałem, że będziesz zachowywać się tak jak Johnny.

— Nie uważasz, że próba zachowywania się jak ktoś inny, jest tylko marnowaniem własnej osoby?— spytała unosząc brew.

— Może tak.

— A teraz przejdź do tego, o co naprawdę ci chodzi.

— Po prostu, to co mi powiedziałaś wcześniej. Jak to możliwe, że zachowałaś swoje własne wartości, przy naukach Kreese'a? Nie stajesz się taka jak pozostałe Cobry.

— Nie mam czasu na zwierzanie się z całej swojej przeszłości i wydarzeń, które mnie ukształtowały. Ale tak jak mówiłam, wciąż podążam swoją drogą. Złoty środek. Równowaga. Wiem kiedy walczyć, wiem kiedy się uspokoić.

— Więc niby kiedy trzeba podjąć te walkę, kiedy jest to uzasadnione i dobre.

— Walka dla samej walki nigdy nie będzie dobra. Wiesz jaka jest idea karate?

— Obrona?

Po mojej odpowiedzi, dziewczyna spojrzała w stronę Pana Miyagi.

— Tak. Obrona siebie lub tego w co wierzysz, obrona kogoś lub czegoś na czym ci zależy. Innego przypadku nie ma, Daniel-san.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top