Dziś szkielety nie zwiastują śmierci

Sarah's pov.
°°°°°

Dzisiaj był dzień, a właściwie wieczór, wyczekiwanego przez wszystkich uczniów West Valley High School,  Balu Halloween.
Z tej okazji mieliśmy wolny dzień od zajęć i mogliśmy się w spokoju przygotowywać na imprezę.
Szukałam właśnie kosmetyków, gdy zadzwonił mój chłopak. Nadal trochę w to nie wierzę, ale uważam, że słowo 'chłopak' stojące pomiędzy 'mój' oraz 'Johnny Lawrence' brzmi nadzwyczaj dobrze.

— No hej.— powiedziałam, podnosząc słuchawkę.

— Cześć kochanie. Powiesz mi, o której mam przyjechać?

— Myślałam, że umawialiśmy się z chłopakami, że spotkamy się na miejscu?

— Tak, z nimi tak. Ale po ciebie mogę przyjechać.— mogłam sobie wyobrazić jego pewny siebie, śliczny uśmiech.

— Kuszące. Napewno chcesz, bo to słabo po drodze i...

— Bezdyskusyjnie.

— Okej. To do zobaczenia o 19:00.

I po tej krótkiej rozmowie, szykowałam się dalej.
Wybór butów poszedł mi najszybciej i postawiłam na nowo zakupione wysokie botki na obcasie. Do tego czarna, gotycka sukienka z wielowarstwowym dołem.
Po tym jak poszukałam trochę w szufladzie toaletki, znalazłam srebrną bransoletkę w kształcie węża, była na całe przedramię i stwierdziłam, że będzie idealna na dziś. (Macie też zdjęcie w mediach- Dop.Aut.)
    Po szybkim prysznicu i ubraniu sukienki oraz butów, mogłam już przejść do malowania się.
Wykonałam kolorowy makijaż meksykańskiej czaszki i byłam naprawdę zadowolona z efektu.
Zajął mi prawie godzinę, ale był idealny. Napewno było warto.
Założyłam bransoletkę na lewą rękę i wybrałam wiszący kolczyk krzyżyka, do jednego ucha.
Teraz pozostało mi tylko czekać na Johnny'ego.
      Zeszłam do salonu, skąd oczywiście miałam bliżej do drzwi i usiadłam na kanapie. Zastanawiałam się jak potoczy się cały wieczór. Miałam trochę złe przeczucia, ale nie chciałam się negatywnie nastrajać. Liczyłam na to, że chłopcy odpuszczą sobie nawzajem albo, że przynajmniej uda się ich w porę powstrzymać.
Już wiedziałam, że czeka mnie rozmowa z Ali, na ten temat.

Moje myśli przerwał dzwonek do drzwi. Po otwarciu zobaczyłam Johny'ego, no powiedzmy.

— Wow. Nie wiedziałam, że martwy będziesz wyglądał tak dobrze.— zaśmiałam się.

Miał na sobie kostium szkieleta i pasujący makijaż na twarzy. Muszę przyznać, że idealne wykonanie, robiło genialny efekt.

— Polecam się na przyszłość.

Wyszliśmy z bramy i wsiedliśmy do auta, mijając dom Bobby'ego, zapytałam:

— Jak już po mnie przyjechałeś to nie chcesz go podwieźć?

— Oni są już od dawna w szkole. By się przebrać i malować. Myślisz, że kto mi pomagał z tym makijażem?— zaśmiał się.

— O wow. To kto jest takim make-up artist?

— Zgaduj.— wyszczerzył się.

— Bobby?

— Nie tym razem.— zaprzeczył.

— Nie no, nie wiem.— miałam pustkę w głowie.

— Dutch i Jimmy.

— Dutch?!— co tu się odwaliło.

— Design Class to jedne z zajęć, których nie przesypia.— zaśmiał się.

— No proszę. Okrutny chłopiec ma duszę artysty.

— Nie mów mu, że wiesz. Już i tak zmasakrowałaś jego ego na treningu.

Zaśmiałam się tylko, przełączając kasetę w samochodzie. Włączyłam "REO Speedwagon— Take it on the run" i oparłam się głową o szybę, zamykając na chwilę oczy.

•••

Wchodząc do sali zauważyłam, że pojawiły się reflektory, które dawały delikatne białe światło. Bardzo podobał mi się ten efekt.
Hala sportowa zapełniała się uczniami, w końcu zobaczyłam jak wchodzi wspaniała grupa szkieletów.

— Długo wam coś zeszło.

— Ciebie też miło widzieć. Wyglądasz lepiej niż na codzień.— stwierdził Dutch.

— Cicho tam, bo pójdziesz pod ziemię.

Słaby żart, ale zaśmialiśmy się.

— Pamiętasz, że jesteś nam wszystkim winna jeden taniec?

— Coś pamiętam.

Istotnie, musiałam z nimi zatańczyć. Przegrałam taki jeden zakład, ale to inna historia.

— Cóż, zatem mogę pana prosić?— wyciągnęłam rękę w stronę Johnny'ego, potem prowadząc go na parkiet.

Czas mijał szybko i w świetnych humorach, co jakiś czas odbijał mnie, któryś z chłopaków, również na złość Johnny'emu.

W pewnym momencie, gdy moje Cobry zniknęły, ja podeszłam do Ali.

— Hej, jak się bawisz?— zapytałam.

— Cześć! Świetny kostium.— powiedziała.

— Dzięki. Jest tutaj Daniel?— gdyby go nie było, byłby problem z głowy, ale...

— Tak. Chyba chwilę temu, poszedł do łazienki.

— Boże, niech się nie spotkają. Ten dzieciak znów ich sprowokuje.— myślałam i nie zauważyłam, że powiedziałam to na głos.

— O czym mówisz?

I w tym momencie zobaczyłam...uciekający prysznic? Ciekawy pomysł, taa...
W każdym razie, za chłopakiem, jak dzikie psy gończe, wybiegli moi faceci.

— O tym. — odpowiedziałam, Ali.

Daniel wybiegł już z sali, a Cobry potykając się na śliskiej podłodze, ruszyli za nim.
Czy ja miałam jakieś inne wyjście jak dogonić tę bandę idiotów?
    Wybiegli ze szkoły, lawirując między samochodami, nie spodziewałam się, że oni wszyscy tak szybko biegają. Że Daniel tak biega. Przyśpieszyłam swój bieg, jednocześnie starając się nie zabić w obcasach.
Zagonili bruneta pod bramę i gdy miał się wspiąć na nią, ściągnęli go na ziemię.

— Co jest z tobą nie tak, stary?!— krzyknął Johnny.

Wspaniale, może się dowiem o co chodzi.
Nie, nie dowiem. Bo on go zaraz zabije. Kurwa mać.
Patrzyłam jak Johnny, naprzemian z chłopakami, bije Daniela.
Po kilku ciosach i szarpaniach, miałam zareagować, ale ubiegł mnie Bobby.

— Johnny, już dość. Przestań, on ma dość.

— Nie, Bobby. — Johnny go odepchnął.

Wspaniale, co ja mogę zrobić, skoro mój chłop już nie słucha swojego najlepszego przyjaciela nawet.
Wkurzony blondyn, dalej jedną ręką trzymał słaniającego się na nogach Daniela i wymierzał mu ciosy drugą dłonią, zaciśniętą w pięść.

— Nic ci dzisiaj nie zrobiliśmy. Nawet nie patrzeliśmy w twoją stronę!

Czyli Daniel zaczął, okej. Czemu mnie to nie dziwi.

Johnny rzuca chłopaka na ziemię.

— WIĘC NA CHUJ BYŁA TA WODA?!

Usiadł na nim okrakiem i już miał zacząć, ponownie go bić.

— Johnny! Dość! Już dość!— krzyknęłam, podbiegając w końcu do niego.

— Sarah, odejdź.— powiedział zaskakująco miękkim głosem.

— Nie. Proszę zostaw go. To wy będziecie mieć kłopoty. Proszę, Johnny.

Wzięłam go za rękę, podnosząc go z nieprzytomnego już chłopaka. Lawrence wstał i objął mnie ramionami.

— Dziękuję.— powiedziałam wtulając się w tors blondyna. Johnny westchnął i przytulił mnie, głaszcząc po włosach.

    Zobaczyłam cień niskiego mężczyzny, okazało się, że to Pan Miyagi.
Spojrzał na nas wszystkich, ale nic nie powiedział.
Gdy spojrzał na mnie, kiwnął lekko głową, na co odpowiedziałam.
Zabrał stąd chłopaka, więc my również postanowiliśmy już jechać.
Zobaczyłam, że większość chłopaków nie wygląda aż tak źle. Delikatne przetarcia na dłoniach i może siniaki od upadku na podłogę.

— Dacie sobie radę?

— Jasne, mamy motory księżniczko. Zajmij się nim.— powiedział Dutch, patrząc na Johnny'ego i poruszając sugestywnie brwiami.

Parsknęłam cicho i po  pożegnaniu, poszłam z Johnny'm w kierunku auta.

— Wszystko okej?

— Chyba tak?

— Jak twoje kostki?— spojrzałam na jego dłonie. Wyglądało to źle.

— Są okej.

— Wiesz co, ja prowadzę.

— Skoro tak, zostajesz u mnie na noc.— wyszczerzył się gdy zgodziłam się na jego pomysł. Wsiedliśmy do auta, ja na miejsce kierowcy.

•••

Zgodnie ze wskazówkami chłopaka, dojechałam do jego domu.
Weszliśmy do dużego holu i zapytałam:

— Jest ktoś u ciebie?

— Nie, wyjechali na dłuższy czas.

— Okej, chodź do łazienki.

Zaprowadził mnie do pomieszczenia, a ja po znalezieniu apteczki i płynu do demakijażu, podeszłam do chłopaka i zaczęłam zmywać farbę z jego twarzy.

— Co znowu zrobił?

— Oblał mnie zimną wodą z węża.

— Co za dziecko.— zaśmiałam się.

— Zupełnie nic mu nie zrobiłem, ignorowałbym go cały wieczór.

— Wiem. Nie winię cię za twój temperament, zwłaszcza gdy to LaRusso zaczyna. Ale nie potrafiłeś się pohamować i to mnie martwi. Zresztą czy polanie wodą to wystarczający powód, by go pobić?

— Bez litości, dobrze wiesz. I raczej chodzi o całokształt. O samą jego osobę. Nie mogę znieść tego, że cały czas się kręci gdzieś wokół nas i nie potrafi zająć się własnym życiem.— tłumaczył, gdy kończyłam zmywać farbę z jego szczęki.

— Co by się stało, gdybyś go zabił? Gdybyś się nie opamiętał w dobrym momencie, gdyby mnie tam nie było? Czy warto podążać naukami Kreese'a, jeśli sprawią, że będziesz na świat patrzeć zza krat?

— Te słowa sprawiły, że stałem się silny, zmieniły moje życie i dały mi jakiś cel, rozumiesz?

— Doskonale cię rozumiem. Trzymanie się za wszelką cenę, tego co dało ci szansę, co daje ci nadzieję nie jest niczym złym. Ale ważne jest to jak rozumiesz to motto i jak na ciebie wpływa.

— Więc niby jak na mnie wpływa? Nie mogę wrócić do tego co było, znów zachowywać się jak pizda.

— Johnny. Po prostu pamiętaj by nie przekraczać granicy. Nie jesteś zły. Kocham cię.— zakończyłam i pocałowałam go w usta.

Później opatrzyłam jego zakrwawione kostki.

— Przyniosę ci jakieś ubrania, możesz wziąć prysznic w tym czasie.— powiedział, wychodząc z łazienki.

No tak, wolę nie myśleć w jakim stanie jest teraz mój makijaż.
Weszłam pod prysznic, a ciepła woda spływała po moim ciele. Patrzyłam jak farba spływa na dół wanny, barwiąc wodę. Wzięłam płyn micelarny i delikatnie przyłożyłam waciki do twarzy.
W międzyczasie usłyszałam jak Johnny z powrotem wchodzi i zostawia dla mnie ubrania i ręcznik.
Umyłam jeszcze szybko włosy i wyszłam, wycierając się miękkim ręcznikiem.
Założyłam niebieską bluzę Johnny'ego, która sięgała mi do połowy uda i zjeżdżała z jednego ramienia.
Postanowiłam przez to nie zakładać dresów, które pewnie byłyby sporo za duże.

Chłopak stał, opierając się o ścianę z dłońmi zaplecionymi na piersi. Wyszłam z łazienki i podeszłam do niego, przybliżając swoje usta do tych jego, a on wplótł rękę w moje włosy, a drugą jeździł po mojej talii. Ja obie ręce trzymałam na jego umięśnionym brzuchu, teraz się zorientowałam, że nie ma na sobie koszulki.
Zanim pocałunek przybrał na sile i zamieniłby się w późniejsze, poranne szukanie ubrań po całym domu, odsunęłam się na długość ramienia.
    Blondyn patrzył na mnie chwilę ze swoim firmowym uśmieszkiem, a później złapał mnie za rękę, prowadząc do swojego pokoju, który znajdował się piętro wyżej. Zresztą większość willi Encino miało sypialnie, pokoje gościnne i przybudowane do nich łazienki, na piętrze. Na parterze za to znajdował się salon, jadalnia, kuchnia, główna łazienka.
      W pokoju Johnny'ego panował taki sam porządek jak u każdego nastolatka, czyli żaden. Na ciemnozielonych ścianach było kilka plakatów muzyków i jego ulubionych zespołów. Jedyne co teraz przyciągało moją zmęczoną uwagę to wielkie i pewnie miękkie łóżko.
Położyłam się zamykając oczy i poczułam ciepłe, silne dłonie, obejmujące mnie w talii.
Przysunęłam się bliżej Johny'ego, opierając plecy o jego klatkę, a ten położył brodę nad moją głową.

— Kocham cię, Sar.

— Ja ciebie też, degeneracie.— na moje ostatnie słowo, zaśmiał się cicho.

— Stałaś wtedy, nie powstrzymując nas, chociaż mogłaś od razu nas odciągnąć. Dlaczego?

— Uznałam, że przyda mu się mała nauczka. Nie bronię go, bo go lubię. Hamuję za to, twój temperament, gdy wiem, że coś zwróci się przeciwko tobie.— powiedziałam cicho.

— Co bym bez ciebie zrobił?

— Czołgał się do domu. Bo ten niepozorny staruszek, który zabrał Daniela, ma kopa.

Johnny zaśmiał się, najwyraźniej mi nie wierząc.

— Johnny?

— Hm?

— Obiecasz mi, że już nie będziesz atakował nikogo, poza dojo?

— Dobrze, obiecuję.— westchnął, dodając:— Dla ciebie wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top