Dwie twarze pewnej ślicznotki

//Nie wiem czy dla kogoś to będzie niezbędne, ale ta scena ma miejsce dzień po imprezie, na której Sar ogłasza znajomym swoją ciążę.
I na jakiś chyba mniej niż tydzień przed turniejem//
A za pomysł na tytuł dziękuję Royameku

Daniel LaRusso
°°°°

    Dwa dni wcześniej nie dowiedziałem się kompletnie niczego od mojego mentora.
Rzeczywiście wspaniały nauczyciel.
     Teraz zmierzam do Ali, która łaskawie zgodziła się mnie przyjąć u siebie, w swojej pieprzonej bogatej willi.

Zostawiłem rower, opierając go o drzewo, znów niechcący zrzucając kawałek cegły, z murka na chodnik.
Znalazłem się pod drzwiami wejściowymi i zapukałem kołatką, czekając aż dziewczyna mi otworzy.

— Hej Ali.— przywitałem ją.

— Straszczaj się, moi rodzice będą tu za półtorej godziny.— powiedziała wpuszczając mnie.

Usiedliśmy u niej w salonie.
Zignorowałem potrzebę rozglądania się po przestrzeni tak dużej, jak połowa mojego mieszkania w Resedzie.

— Co dokładnie chcesz?— spytała, ani trochę nie zainteresowana.

— Opowiedz mi wszystko co wiesz o Johnny'm i reszcie chłopaków.— poprosiłem.

I zaczęła mówić, a jej gadanie trwało i trwało.
Minęło może z pół godziny, w końcu zanim zasnąłem, przerwałem jej.

— Coś ciekawego u Sar? Słyszałaś na przykład, że trenują u mojego nauczyciela?

— Cały czas o tym gadasz, ale jestem zdziwiona, że Li nadal trenuje. Wiesz, w jej stanie to raczej słaby pomysł.

— To znaczy?— byłem zdziwiony, choć połączyłem jej słowa z tym, jak dziewczyna się zachowywała na ostatnim treningu.

— Czyli nie wiedziałeś. Jest w ciąży. Właściwie to dopiero wczoraj o tym powiedzieli.— oznajmiła.

— Że co, proszę?! Niby z Lawrence'm?— moja ukochana nosi dziecko mojego wroga, czy może być coś bardziej tragikomicznego?

— Nie, coś ty. Niepokalana zawsze dziewica.— prychnęła blondynka.

— Jeszcze pomyślę, że jesteś wkurzona, że to nie ty złapałaś go na dziecko.— zadrwiłem.

— Chrzań się, Danielu. Mówiłeś przez telefon, że chcesz dać im nauczkę?— spytała, okazując w końcu ciekawość.

— Coś w tym rodzaju.— przyznałem.

— Mam pomysł.— stwierdziła zadowolona.

— Słucham. — powiedziałem krótko.

— Jeśli zagrozisz chłopakom, to po nich to spłynie. To co musisz zrobić to uderzyć w ich laski.— powiedziała pewnie, a ja zastanawiałem się, w którym momencie zrobiła się taka zła.

— Niby w jaki sposób?— zapytałem.

I opowiedziała mi po krótce co muszę zrobić. Całkiem nieźle jeśli wymyśliła to od momentu mojego przyjścia.
Czyli w jakąś nie całą godzinę.
A wracając do planu;
Właściwie moja rola ograniczyła się tylko do podrzucania kopert do odpowiednich domów.

Ali, na chwilę poszła na górę, po jakieś rzeczy, a gdy wróciła i rozłożyła je na stoliku, zapytałem:

— Czyje to  włosy?— wziąłem wisiorek w dłonie i się przyjrzałem.

— Beth. Widzisz, zanim przyjechała twoja kochana Sara, byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami. Stąd też, ja mam naszyjnik z jej kosmykiem włosów, a ona pewnie nadal ma z moim.

— Jesteście dziwne.— stwierdziłem.

No bo poważnie? Kosmyk włosów swojej przyjaciółki? To aż zbyt zachęcające do zabawy lalkami Voodoo, a znając konflikty między laskami, takie rzeczy mogłyby się dziać.
Zresztą słyszeliście kiedykolwiek o tym, żeby faceci wymieniali się swoimi włosami, szczoteczkami albo trzymali w buteleczkach swój preejakulat?

— Skup się. Tu masz gotowe koperty.— podsunęła mi je, a ja zajrzałem do nich:

— Skąd masz te zdjęcia? A ten rysunek? Czy to Sarah z Brownem?— spytałem, przyglądając się po kolei kartką.

— Te zdjęcia zwinęłam od Barbary nie wiem już czemu, ale cieszę się, że to zrobiłam. A co do Sary i Bobby'ego; cóż, wielu ciekawych rzeczy można się dowiedzieć, siedząc w damskiej toalecie. A Beth i Tiffany akurat zawsze były wielkimi paplami. Niestety Sarah nierozważnie opowiada swoje sekrety. — powiedziała szczerząc się.

— Jeśli to nie zdekoncentruje Lawrence'a, to nie wiem co to zrobi.— powiedziałem, lekceważąc połowę słów Mills, która gdy zacznie dogadywać na inne laski, to już nie skończy.

— Oh nie, prezent dla mojego byłego zostaw mi. Zaniesiesz mu coś specjalnego, na dwie godziny przed zawodami.— powiedziała rozkazującym tonem, dodając później:

— Zabierz póki co to. Nie pomyl tych dwóch kopert.— mówiła wręczając mi kartki.

— Masz coś dla Sary?— spytałem z ciekawością.

Wahałem się, czy tak naprawdę chcę dawać jej jakiś "prezent", zwłaszcza od tej zazdrosnej wariatki.
Może byłem zazdrosny, ale bardziej zależy mi na skrzywdzeniu tamtych facetów. Chociaż nie powiem; fakt, że Li będzie miała dziecko z tym idiotą, coś dla mnie zmienił, w tym momencie.

— O tak. Nic wielkiego, ot rysunek dziecka. Jest w jednej z dwóch takich samych kopert. Jednak jest dla Bobby'ego, więc jak mówiłam, nie pomyl ich.

— To je oznacz, dla pewności.— powiedziałem z ironią.

— Nie pomyl domów, debilu!— powiedziała irytując się.

Błagam, wiem, że nie mieszkam w jakimś zasranym pałacu, tak jak oni, ale wiem, kto ma na podwórku psa.
Proste?

— A teraz, powiedz mi, czy masz jeszcze jakiś pomysł na unieszkodliwianie swoich przeciwników?— spytała, zmieniając pozycję, zakładając nogę na nogę i poprawiając loki.

— Przecież nie mam zamiaru nic im robić. Chcę ich tylko wystraszyć.— powiedziałem, unosząc brew.

— Oh daj spokój. Zasłużyli na to, nikt się tym nie przejmie nawet.— stwierdziła, machając ręką lekceważąco.

— To co proponujesz?— spytałem, całkiem już pokonany.

— Tego rudzielca nastraszyłabym psem, podobno się ich panicznie boi.— powiedziała.

Zastanawiałem się co tamta laska jej zrobiła, że Ali tak bardzo jej nie znosi.
Czy wystarczy sam fakt przyjaźni z Sarą?
Przecież z nią, Mills też miała dobry kontakt. Przez jakiś czas.
To coraz bardziej dziwne.

— No dobra, to możliwe. Pogadam z Freddy'm, podobno znalazł niedawno jakąś przybłędę. — powiedziałem szczerze.

— Upieczemy dwie pieczenie na jednym ogniu. Johnny oszaleje gdy dowie się o zdradzie. Rozpadnie się jego związek i przyjaźń z chłopakami.
Rozpadnie się cała ekipa, dam nauczkę rudej. Ty przy okazji zajmiesz się Sarą, a ja pocieszę Johnny'ego. A wiesz co jest najlepsze?

— Słucham?

— Żadne podejrzenia nie padną w naszą stronę.— oznajmiła lekko.

— Skąd ta pewność?— byłem sceptycznie nastawiony do tego zapewnienia.

— Ich gang ma za dużo wrogów w szkole, czy nawet w całej Dolinie. Nawet jeśli zawęzić krąg to i tak oczywistym sprawcą mógłby być Kreese lub jego pionek.— powiedziała, całkiem logicznie.

— Czemu akurat on?— spytałem nadal się wahając.

— Jesteś głupszy niż na to wyglądasz, czy co?! Kreese to manipulator i sadysta. Chce tylko, żeby jego dojo wygrało i nie przebiera w środkach. Bardzo łatwo rzucimy podejrzenia w jego stronę, zwłaszcza po wszystkich rzeczach, które robił chłopakom.

— Jakich rzeczach?— byłem szczerze zaciekawiony tym co zrobił im Kreese, czemu chcieli od niego odejść i trochę też ciekawiło mnie dlaczego ta grupa ukształtowała się na takie osoby, jakie są.

Nie żebym nagle zmienił o nich opinię. Ale zaczyna do mnie docierać, że nic nigdy nie jest wyłącznie czarno-białe. No równie dobrze teraz, po przykładzie Mills.

— Nieważne. Cóż, chyba pomogłam ci bardziej niż chciałeś.— stwierdziła wstając.

— Tak. Wielkie dzięki.— powiedziała.

— Jest jedna rzecz, o którą bym cię prosiła, w ramach zapłaty.— powiedziała zbliżając się do mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top