Reakcja na ciążę chłopak vs dziewczyna
WARNING
ILOŚĆ CUKRU STARCZY DO ZASŁODZENIA WODY W BASENIE 50 METRÓW
Gdy podeszłam do zatroskanego nauczyciela ten zaczął:
— To był błąd, gdy podczas ostatniej rozmowy pozwoliłem ci walczyć, Sarah-san.— rzekł poważnym głosem
— Wiem, ja tylko chciałam, żeby nikt nie nabrał podejrzeń.— odpowiedziałam, a było mi trochę głupio.
Dlaczego nie myślałam? Przecież mogłam w tak łatwy i głupi sposób stracić moje dziecko.
— I jak to działa?
— Tak, że czeka mnie dzisiaj wieczorem rozmowa, z moim chłopakiem.— spojrzałam ostrożnie w jego stronę, na szczęście rozmawiał z Dutchem, ale po jego postawie mogę stwierdzić, że był zdenerwowany.
— Sarah-san powinna to zrobić już dawno.— umoralniał i chyba dobrze, że to robił.
— Chyba się po prostu bałam.— przyznałam.
— Jego reakcji, czy tego, że wtedy jednoznacznie odpowiedzialność się urealniła?— spytał z poważną miną.
— Już wiem, że muszę zacząć być odpowiedzialna. Jeśli nie dla siebie, to dla tej małej istotki.— mimowolnie położyłam dłonie na, już delikatnie wypukłym brzuchu.
— Nie martw się o Johnny'ego. Miyagi pewien, że przyjmie to ze spokojem.— pocieszył mnie, a przynajmniej próbował.
Po pożegnaniu się, wsiadłam razem z Johnny'm do auta.
Miałam całą drogę na przemyślenie co mu powiem.
Chłopak kilka razy próbował coś mi powiedzieć, ale patrzyłam przez okno na lampy oświecające ulice i cienie jakie rzucały budynki.
To, że go ignorowałam było ciężkie już dla mnie.
•••
Już w domu, przywitaliśmy się z moim ojcem, a potem odezwałam się do blondyna:
— Zaczekasz w moim pokoju, misiu? Porozmawiam chwilę z tatą.
— Okej.— chłopak zgodził się i wszedł na schody.
— Co tam córa?— spytał, przysłuchując się nam.
— Nic. Idę rzygać.— powiedziałam z ponurym uśmiechem, idąc w stronę łazienki.
Ale jako, że nie mogłam przeciągać tego w nieskończoność, szybko umyłam zęby i poszłam do swojego pokoju.
Blondyn leżał na moim łóżku.
— Nie za wygodnie ci?— już nawet żarty mi nie wychodzą, co za beznadzieja.
— Z tobą byłoby lepiej.
Westchnęłam, rozważając za i przeciw i położyłam się razem z moim chłopakiem.
Plecami opierałam się o jego klatkę piersiową, leżąc między jego nogami.
Blondyn objął mnie ramionami. I skłamałabym gdybym powiedziała, że nie brakowało mi tego od tych kilku tygodni.
— Co się dzieje kochanie?— zapytał po chwili.
A ja nie wiedziałam co mu odpowiedzieć.
A co robi typowa kobieta, gdy nie wie co ma zrobić?
Dokładnie. Ryczy.
Bo tak.
— Shh... Nie płacz, powiesz mi co zrobiłem?— zapytał delikatnie.
Jesteś kurwa zbyt idealny.
To zrobiłeś.
— Nic nie zrobiłeś. To ani trochę nie jest twoja wina. Znienawidzisz mnie, wiesz?— powiedziałam przez łzy.
Swoją drogą, odkąd poznałam Lawrence'a, płaczę znacznie częściej niż w całym swoim życiu.
— Szczerze wątpię. No już. Zasady z plaży, pamiętasz?
— Możemy się wyżalić, bez oceniania.— powiedziałam z lekkim uśmiechem.
— To działa w dwie strony.— powiedział mając, jestem pewna, swój typowy uśmieszek.
— Po prostu...powinnam już dawno ci to powiedzieć, ale nie wiedziałam kiedy będzie dobry moment. Myślałam, że ta wiadomość tylko jeszcze bardziej cię zestresuje przed turniejem. A i tak masz sporo myśli w głowie i odpowiedzialność sprzeciwienia się Kreese'owi, na swoich barkach.
— Więc co to za wiadomość?— zapytał spokojnie.
Pomocy, oh pani.
Sercem zabiło mi dużo szybciej na jego pytanie i wiedziałam, że nie mogę dłużej kręcić i się migać od odpowiedzi.
Tak samo jak od odpowiedzialności za tę sytuację.
— Obiecasz, że jeśli nie spodoba ci się to co powiem, to nie będziesz ze mną z litości i poczucia obowiązku.— poprosiłam poważnie.
— Nie mogę obiecać, że zostawiłbym cię, kiedy jesteś najważniejszą dla mnie osobą i tak bardzo cię kocham.— powiedział poważnie.
No to zaraz zmienisz zdanie.
— Jestem w ciąży.— powiedziałam na jednym tchu, zanim zdążyłam zmienić zdanie.
— Otwórz oczy, kochanie.— poprosił delikatnie.
Nawet nie miałam pojęcia, że je zamknęłam.
Spojrzałam w twarz mojego chłopaka, który uśmiechał się do tego stopnia, że zastanawiałam się kiedy pękną mu policzki, serio.
— Naprawdę będę tatą?
— Naprawdę się cieszysz?
— Oczywiście. Będę tatą, mój boże.— zaśmiał się lekko.
— Poważnie Johnny, dlaczego się na mnie nie wściekasz?— byłam zdziwiona do potęgi n-tej.
— Dlaczego miałbym? Nie wiesz nawet jakie inne scenariusze miałem w głowie, gdy zastanawiałem się co jest nie tak.— powiedział z chyba ulgą.
— Nie uważasz, że jesteśmy za młodzi, że...
— Kochanie, poradzimy sobie. Teraz tymbardziej nie zostawię ciebie...was.— powiedział całując moje usta.
Gdy skończył pocałunek powiedział:
— Nie masz pojęcia jak tęskniłem. Szalałem gdy nie mogłem cię dotknąć.
— Uważaj bo przez całą ciążę nie dam się dotknąć.— kryzys zażegnany, odetchnęłam z ulgą, mogę się podroczyć.
— Możemy zobaczyć kto pierwszy nie wytrzyma.— rzucił z cwanym uśmiechem.
— Rzucasz mi wyzwanie, panie Lawrence? Wiesz, że nie przegram.— odparłam pewna siebie.
— To interesujące, bo też nie zamierzam.
— Ale to wyzwanie rusza od jutra.— powiedzieliśmy oboje w tym samym czasie, na co się zaśmialiśmy.
— Zostaniesz na noc?— spytałam.
— Nie śmiałbym pani odmówić.— odpowiedział, dodając— Muszę tylko zadzwonić do mamy.
— Jasne, masz tu telefon.— wskazałam na biurko, gdzie leżał przedmiot.
— Dzięki.— powiedział, dając mi buziaka i wstał z łóżka.
Po krótkiej rozmowie, z powrotem mnie objął.
— Twoja mama nie pracuje do rana?
— Ma teraz dłuższy urlop.
— Wspaniale.
— Momentami. Czasem mam wrażenie, że przez to chciałaby mnie cały czas widzieć w domu.
— To urocze. Twoja mama musi być wspaniała.
— Przyznaję. Właściwie może czas jej przedstawić moją dziewczynę i przyszłą matkę mojego dziecka?
Aha, jasne, jak chcesz mnie wystawiać na śmierć z ręki teściowej.
— Widzę, że się wczułeś.— powiedziałam.
— Jestem szczęśliwy po prostu.
— Ani trochę się nie boisz przyszłości?
— Mam obawy dotyczące turnieju, ale słabną z każdym dniem spędzonym u Pana Miyagi i z każdym dniem mojego oddalenia się od Cobra Kai Kreese'a.
— To dobrze. Jestem szczęśliwa, że z chłopakami odnajdujecie, właściwą dla was, drogę.
— A co się tyczy turnieju...— zaczął.
— Tak?
Wiedziałam do czego Johnny niebezpiecznie zmierza i nie podobało mi się to.
Wiem, że musiałam podjąć decyzję dobrą dla naszego dziecka, ale to oznaczało również stanięcie oko w oko z gniewem Kreese'a.
A tego się bałam.
Choć ominęłam już tyle treningów, że może już wychodzi na to samo.
Tak czy tak będą w jakimś stopniu w tarapatach.
Johnny spojrzał na mnie ostrożnie, splatając nasze dłonie i kontynuował:
— Nigdy niczego ci nie kazałem, zgodziłem się też byś trenowała u Kreese'a, więc teraz naprawdę chcę byś mnie posłuchała. Nie walcz w tym turnieju. Nie zniosę patrzenia na powtórkę z dzisiejszego sparingu z Danielem.— skończył mówić, spoglądając na mnie swoimi cudownie błękitnymi oczami.
I czy mogłam robić mu na przekór w momencie, gdy tak spokojnie o coś mnie prosi?
Czy mogłabym go nie posłuchać po tym jak się zmienił?
Czy mogłabym zignorować fakt ile blondyn dla mnie zrobił?
Biorąc jeszcze pod uwagę, że mógł zareagować milion razy gorzej na moją ciążę, na ukrywanie tego, mógł też nie zaakceptować swojego ojcostwa, na przykład.
— Nie wezmę udziału, ale muszę porozmawiać z Kreesem i poprosić go żebym mogła stać z wami.— powiedziałam, składając mu obietnicę.
— Zrobi się. Kreese wpisze cię na listę zawodników rezerwowych, z której nigdy nie korzysta, a da ci to możliwość wejścia.— zapewnił mnie.
— Dziękuję. Jesteś wspaniały, wiesz?
— Mam dobry powód.— uśmiechnął się znowu mnie całując.
•••
— Wiesz, że teraz zrobię się jeszcze bardziej irytująca?— spytałam, wystawiając na próbę jego cierpliwość i spokój, ćwiczony u Pana Miyagi.
— Czyli wciąż będziesz w 99% mniej irytująca niż inne laski.— stwierdził.
— Zrobię się gruba.— ostrzegałam dalej, powstrzymując uśmiech.
— Więcej ciała do kochania, czy coś.— zaśmiał się.
— Idiota.
— Kochasz go.— stwierdził przekonująco.
— Może.— powiedziałam z pół-uśmiechem, za co zarobiłam łaskotanie.
Lawrence trzymając dłonie na moim brzuchu, zaczął podnosić mi koszulkę z pytającym spojrzeniem.
Pierwszy raz od dłuższego czasu, znów mu na to pozwoliłam.
Westchnęłam czując jego ciepłe dłonie, przesuwające się po moim, zawsze wrażliwym brzuchu.
— Nadal go prawie nie widać.
— To dopiero końcówka 10 tygodnia albo początek 11 misiu. Będzie rósł a przy moim apetycie szybko będę ulana.— zapewniłam, uśmiechając się wrednie.
— Narzekasz. Będziesz dalej piękna jak zawsze.
— Bo pomyślę, że na czymś ci zależy, panie Lawrence.— powiedziałam sugestywnie.
— Już mi zrobiłaś kilku tygodniowy post, ale jeśli będę musiał to mogę to uszanować.— obiecał.
I mam zrobić z siebie gorszą pruderyjkę niż Ali, przy tym doprowadzając mojego chłopa do szaleństwa?
— Czym ja na ciebie zasłużyłam?— zapytałam, bawiąc się jego włosami.
— Zadaję sobie podobne pytanie, od dnia na plaży.
— Hej mały karateko, który tu rośnie. Mamusia wreszcie mi o tobie powiedziała.— przemówił nagle Lawrence, do mojego brzucha, składając na nim pocałunki.
— Co ty idioto robisz?— spytałam śmiejąc się.
— Witam się z moim dzieckiem. Wiesz już czy to będzie córka czy syn?
— Nie pacanie, jeszcze za wcześnie.
— Ał, słyszysz szkrabie? Mamusia wyzywa tatusia. To ty tak ją stresujesz, czy tatuś znów coś zrobił nie tak?— i dalej mój ... brak mi już określeń, kochany chłopak mówił całując mój brzuch pomiędzy słowami.
— Boże, Lawrence.— westchnęłam, ale byłam szczęśliwa.
A w tym momencie do pokoju wbił mój tata.
Nie wiem co ja bym pomyślała, zastając swoje dziecko w takiej sytuacji, ale mam nadzieję, że do takowej nie dojdzie.
— Tatko, wiesz, że się puka?— chciałam udawać, że mam kontrolę nad tą rozmową, ale znacie mojego ojca i teksty jakimi wali.
— Powiedziałbym, że jak się puka to się zamyka, ale widzę, że macie jeszcze na sobie ubrania. Przynajmniej częściowo.
— Boże tatoo...
— Niezła uwaga Oscar, powinniśmy naprawić ten błąd?— spytał Johnny, podnosząc się i siadając na swoich kolanach, między moimi stopami.
Krzyżyk ci na drogę i plus za odwagę.
— Tobie własnoręcznie bym wręczył karton kondomów, ale obawiam się, że nie starczyłby na miesiąc. A i właściwie już trochę po nie w czasie.— rzucił z ironicznym uśmiechem.
A konsternacja na twarzy mojego chłopaka sprawiła, że się roześmiałam.
— Czy chciałeś coś ważnego jeszcze?— spytałam.
— Upewnić się tylko, że radość twojego Romeo nie rozwali mi domu.
— No nie wiem. Póki co jest cały.— stwierdziłam.
— Ah i nie martw się Johnny już niedługo będziesz przeklinał siebie za tę radość, gdy o 3:00 nad ranem będziesz biegł do sklepu po truskawki i musztardę.
— Boże, jesteście obaj okropni.— stwierdziłam zakrywając twarz dłońmi i słysząc śmiechy obydwu mężczyzn.
— No cóż, skoro nie jestem zwolennikiem krzyczenia, to daj mi się chociaż w inny sposób wyżyć.— mówił z zamiarem wyjścia, ale nie byłby sobą gdyby nie dodał jeszcze:—Aha! Nie bądźcie zbyt głośno.
— Słuchawki załóż!— krzyknęłam przez zamknięte już drzwi pokoju.
Zaśmialiśmy się oboje, a Lawrence przyznał:
— Nie wiem, który raz to mówię, ale twój ojciec jest prześwietny.
— Tak, jest najlepszy.— przyznałam z uśmiechem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top