Oko za oko

Perspektywa Johnny'ego
°°°°

Minął kolejny dzień w szkole, na którym nie skupiałem się jakoś szczególnie mocno. Nie poświęcam wiele czasu nauce, przez treningi brakuje mi czasu, a na lekcjach często odsypiałem. Taki tryb życia mi pasował zwłaszcza, że moje oceny nie spadały zbytnio w dół. Nigdy nie dostałem nic poniżej C-  a i to był raczej ekstremalny przypadek.
Oczywiście i takie wyniki były bardzo niewystarczające dla Sida, czym z biegiem lat przestałem się przejmować.
    Po dzisiejszych lekcjach miałem trening w dojo i to była ta ważniejsza część dnia, której często nie mogłem się doczekać.
Kreese, jak to on, powrzeszczał trochę i po rozgrzewce trwającej pół godziny, którą miałem zaszczyt przeprowadzić, w końcu kazał nam walczyć.
Najpierw poszli Dutch i Tommy, wygrał Dutch, później ja z Jimmy'm a po wygraniu z nim, walczyłem z Jerry'm, który byłby całkiem obiecującym zawodnikiem, niedługo.
Po walce ze mną, zyskał nowe siniaki i opierdol od sensei, który dodatkowo kazał mu zostać i myć maty. Jeśli mam być szczery, wolę krzyki Kreese'a niż jego spojrzenie, w którym mogłem wyczytać kpinę, niezadowolenie i rezygnację.
    Nie wiem co Kreese chce udowodnić całej reszcie chłopaków w dojo, dobierając mnie do pojedynków z uczniami, którzy ledwo odbili się od nowicjuszy, ale chyba nie powinienem kwestionować jego metod?
Właściwie to każdy z nas przez to przechodził.
Każdy z nas walczył z dużo lepszym, wyższym, silniejszym  od siebie przeciwnikiem i finalnie ledwo oddychał, leżąc na macie z rozwalonym ryjem.
Budowało to naszą psychiczną siłę, nasz charakter. Musisz sam wstać po upadku, w czym nikt ci nie pomoże.
    Na sam koniec Kreese coś pokrzyczał gdy staliśmy w szeregu. Bardzo wojskowy styl, muszę przyznać. Ale nie ma się co dziwić.
Oczywiście przez całe zajęcia przewija się krzyczenie motta o strachu, bólu i porażce, które w tym miejscu nie istnieją.
Przekaz jest prosty, banie się czegokolwiek, narzekanie na ból i przegrana nie przystoi nam, a ta droga, droga pięści nie jest dla wszystkich.
Tylko, zdecyduj sam, co musisz wybrać by w ogóle coś znaczyć. By nie być przegranym, nie dać się poniewierać. Jedyne co się liczy to bycie najlepszym. Albo dajesz z siebie 100% albo możesz sobie darować, bo nie osiągniesz nic, nie oddając swojego serca, zdrowia, wolnego czasu, treningom i dyscyplinie.

•••
Wychodziliśmy z dojo gdy wpadliśmy na LaRusso, jedzącego w knajpie z mamusią.
No dobra, widziałem go już wcześniej, kiedy wparował do dojo by, być może dołączyć do Cobra Kai.
Zabawne. A więc mały chłopiec chciałby stać się mężczyzną? Koleś chciał się uczyć karate, nieźle. Nie dziwię się, po tych jego ruchach na plaży. Jedna wielka żenada.
Szkoda tylko, że nie dowiem się jakby to było legalnie skopać mu tyłek, na każdym treningu, bo uciekł gdy tylko mnie zobaczył.
Okej, więc w tej chwili widzimy go, jak wychodzi wkurzony i wsiada na swój rowerek.

— Ej, chłopaki! Mam pomysł.

•••

Odczekaliśmy parę minut, w ciągu których wyjaśniłem im, co chcę zrobić.

— Johnny, odpuść mu. Ten konflikt nigdy się nie skończy, a wysyłając tego matoła do szpitala, nie odzyskasz Ali.

— To już nie o nią chodzi, Bobby. Naprawdę chciałem dać mu spokój. Ale sam się prosi o wpierdol. Zresztą nie dostał nauczki za akcję na boisku.

Okej, nadal chodzi o nią.
A może nie?
Jakie to ma znaczenie. Każdy powód do zemsty, będzie dobry. A ten dzieciak znowu zalazł mi za skórę i nie masz szans by przepuścić taką okazję.

— John...— przerwałem mu:

— Nic takiego się nie stanie, tylko trochę go nastraszymy. Ufasz mi?


Nic już nie powiedział, co uznałem za akceptację.

— Jedźmy!

•••

W ciągu 5 minut dogoniliśmy LaRusso, który słysząc nas, próbował przyspieszyć. Okrążyliśmy go, a warczenie naszych motocykli usłyszał nawet Country Club, mogę przysiąc.

— I co dzieciaku? Teraz uciekasz, znowu?— zaśmiał się Dutch.

— Może w końcu trzeba się nauczyć stawać twarzą w twarz z problemami.— dodał Tommy.

— A może dla jego dobra, nauczymy go do kogo nie skakać? — dodał Jimmy.

— Chyba jeszcze nie skumałeś, ale może na drugi raz będziesz wiedział, od kogo trzymać się z daleka.

Mówiąc to zdanie podjechałem maksymalnie blisko jego rowera i zepchnąłem Daniela w dół zbocza.
Stok był na tyle łagodny, że miałem pewność iż dzieciak się co najwyżej lekko poobija.
Zresztą hej, chciał trenować karate tak? Musi zbudować odporność na ból. W końcu jak miałby ustać albo podnieść się z maty, jeśli jęczałby z bólu po małym ciosie w szczękę?
I tak, największą satysfakcję sprawił mi jego przerażony wyraz twarzy, gdy myślał, że pewnie zrobimy coś gorszego. W sumie nie wiem co on sobie stworzył w tej swojej główce i jaki wydźwięk ma dla niego nasza grupa. Mam wrażenie, że w tej bajce jesteśmy złoczyńcami, ale wiecie co? Życie to nie bajka, a odcienie szarości każą się zastanowić kto naprawdę jest tym złym. A może nie ma tu podziału na dobro i zło? Są problemy nastolatków i próba przejścia przez życie z takimi wartościami, jakich nas nauczono. Albo, zdaniem mojego sensei: "Jest słabość i siła".
      A co do dzisiejszego wieczoru i chłopca zrzuconego z roweru, miałem nadzieję, że ta wersja ostrzeżenia w końcu do niego dojdzie. Bo Bobby ma rację. Naprawdę nic nie da, posyłanie go do szpitala. Zbyt szybko skończyłaby się ta zabawa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top