Epilog

1. Tak, ten rozdział dzieje się na przestrzeni kilku dni.
2. Tak, jest dość długi.
3. Tak, jest sad end.
4. Tak, oferuję chusteczki.
Czujcie się ostrzeżeni enjoy :p

Sarah Li
°°°

To nasze ostatnie dni, jakie spędzimy w murach tego liceum i gdy uświadomiłam sobie ten fakt, zrobiło mi się smutno.
Tyle dobrych wspomnień z lekcji i przerw, zawodów, rozmów z uczniami albo oczywiście, chwile wydurniania się z Cobrami, którzy już nie są Cobrami. Mimo to, dalej ich tak nazywam, to się stało bardzo naturalne, no i każdy znając ich, wciąż myśli o nich jak o Cobra Kai. Gangu ładnych chłopców na motorach.
Wspominać o tym, że szkoła należała do naszej paczki już nie muszę, prawda? Zwłaszcza, że byliśmy seniorami, pozwalaliśmy sobie na trochę więcej.
    Siedząc na trybunach, na naszym wielkim boisku, przypomniałam sobie znowu wspomnienie z moich znacznie lepszych dni, które już pewnie nie wrócą.

RETROSPEKCJA
Spojrzałam na zegarek, w klasie Mrs. Swan i podniosłam rękę z pytaniem czy mogę wyjść do kibla. Dzięki mojemu urokowi osobistemu dostałam pozwolenie i już chwilę później wyszłam z klasy, zamykając cicho drzwi. Przeszłam pół korytarza i zobaczyłam otwierające się drzwi do laboratorium chemii, przez które wyszedł blondyn.
Spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się, a ja podeszłam do niego, mówiąc:

— I jak?

— Nie sądziłem, że to zrobisz. Jestem zaskoczony. — odpowiedział, szczerząc się.

— Jeszcze nie raz cię zaskoczę.

Zeszliśmy dwa piętra niżej, na korytarz na drugim piętrze, zmierzając do niesławnej męskiej łazienki.
Po wejściu do środka, Johnny cicho zamknął drzwi, a ja mimowolnie się rozejrzałam.

— To nie fair. Czemu ta łazienka jest ładniejsza niż niejedna damska?

— To była kiedyś damska.— parsknął blondyn, śmiejąc się na moje podziwianie koloru płytek.
Ale co było warte zapamiętania to jej wielkość, czystość, zamykane na działający (!) zamek kabiny i okno, które było łatwym przejściem na dach budynku szkoły.

— To zatem wszystko wyjaśnia.— odparłam, siadając na umywalkach z rozchylonymi nogami i patrząc w kierunku mojego blondyna.

Johnny uśmiechnął się irytująco gorąco, patrząc na mnie, a ja miałam pewność, że działał na niego widok moich nagich nóg w krótkiej spódniczce, gdy podszedł do mnie lokując się między moimi udami i trzymał za nie, przysuwając mnie do siebie.

— I co kochanie? Na co masz ochotę?— powiedział mrucząc, choć to starał się ukryć.

— Myślę, że wie...— dokończyłabym zdanie, gdyby pewien chłopak nie wpił się agresywnie w moje usta.

Mogłam tylko jęknąć w odpowiedzi, chwytając go za szyję i prowadząc dłoń w jego włosy, którymi uwielbiam się bawić. Oplotłam go nogami w pasie ocierając się przy tym o jego wypukłość w spodniach i zaczęłam rozpinać pasek jeansów, a po tym wsunęłam dłonie pod jego koszulkę, dotykając idealnie wyrzeźbionego, twardego brzucha. Czułam jak napina każdy najmniejszy mięsień pod moim dotykiem.
Chłopak zdjął szybko koszulkę i odrzucił ją na bok.

— Jesteś taka mokra kochanie. — powiedział obniżonym głosem, drażniąc palcami moje wejście.

— Johnny... Zrób to już.— powiedziałam, jęcząc i czując tysiąc różnych rzeczy w jednej chwili.

— Co mam zrobić, kochanie?— spytał, całując po chwili moją szyję i przyspieszając ruchy ręką, na co głośniej jęknęłam.

— Pro-oszę...

— Nie wiem o co ci chodzi, kochanie. Musisz mi powiedzieć.— droczył się, ze swoim parszywym uśmiechem, który uwielbiałam.

Czułam, że zbliżam się do końca i złapałam za jego rękę, na co uśmiechnął się z tryumfem, a ja z większym podirytowaniem zaczęłam powolny pocałunek.

— Potrzebuję cię we mnie, misiu.— mówiłam przyśpieszonym głosem, jęcząc.

Chłopak w końcu spełnił moją prośbę i wszedł we mnie mocno, od razu się poruszając. Byłam pewna, że sam nie mógłby się dłużej powstrzymywać, a jego późniejsze słowa tylko utwierdziły mnie w tym przypuszczeniu.

— Oh kurwa... Jesteś tak ciasna.

Zaczął znów całować mnie po szyi, schodząc na obojczyki i dekolt, co rusz wchodząc we mnie głębiej i mocniej, wynikiem czego były jego ślady na plecach.

— Misiuu... jestem już blisko.— wysapałam.

— Dojdź dla mnie, kochanie.— mówił, całkowicie innym, bardzo obniżonym głosem.

Gdy jego palce zeszły na moją łechtaczkę, nie trwało to długo, zanim szczytowałam obejmując jego szyję i będąc blisko jego torsu.
    Po tym, patrzyliśmy sobie w oczy, uspokajając oddechy.

— Wow.— rzucił z lekkim uśmiechem, wzdychając.

— Wow.— lekko parsknęłam.

KONIEC RETROSPEKCJI

•••

Jako abiturienci mieliśmy znacznie mniej lekcji. Znacznie, znacznie mniej.
I mało kto z nas, zawracał sobie jeszcze głowę nimi.
Ja jednak, zamiast korzystać z pogody i siedzieć w parku albo chociaż na boisku, przemierzałam jeden z wielu korytarzy, szukając biblioteki.
    Szkoła jest duża, a ja rzadko kiedy zachodziłam w takie miejsca, ale raz zachciało mi się być miłą i pomóc Barb, która powinna odnieść książkę po lekcji, co z tego, że ta lekcja była w październiku?
Więc po wykonaniu szybkiej akcji, która zakładała podrzucenie książki i nie zebranie opitolu, wracałam inną drogą, żeby może znów trochę powspominać.
Na praktycznie każdym korytarzu tej szkoły, na ścianach, znajdowały się haki, które trzymały gobeliny czy sztandary, były też gabloty z pucharami.
Z bardzo dużą ilością trofeów, za piłkę nożną, siatkówkę, koszykówkę, baseball, biegi przełajowe, pływanie, lekkoatletykę.
Widziałam zdjęcia reprezentacji szkoły w tych dyscyplinach i kilka zdjęć zrobionych przez przypadek, podczas zajęć z wf.
    Jak na przykład to zdjęcie, na którym odbieram Dutchowi piłkę, Bobby, bez koszulki, podbijający piłkę kolanem, Tommy odbijający główką.
Ktoś zrobił zdjęcie mi i Ali, gdy odbijałyśmy na hali, piłkę do siatki.
Widziałam mój medal z biegów na 200m i puchar za sztafetę.
Znalazłam też zdjęcie uśmiechniętych John'a i Bobby'ego, pozujących razem przed aparatem.
Ta dwójka, widząc aparat wiecznie się szczerzyła jak kretyni i nie przepuścili by okazji by się nie chwalić wyglądem.
Znalazłam nawet jedno zdjęcie, gdy stoję na słupku startowym, poprawiając okularki. Pamiętam te zawody. Nie przywiozłam tylu medali ile chciałam, ale złoto za zmienny i motylkowy się znalazło.
Poprawiłam też czasy i ostatecznie pożegnałam się z pływaniem zawodowym.
    Ostatnim zdjęciem było to, przedstawiające mnie i chłopaków na schodach, przed głównym budynkiem. To było dzień po tym jak do dojo przyszedł Daniel z Panem Miyagim.
Nie miałam pojęcia, że było ono zrobione, a co dopiero, że się tutaj znajdzie.
Odeszłam od gabloty, idąc dalej korytarzem, w myślach wciąż mając obraz Johnny'ego, oplatającego mnie w pasie i składającego buziaka na mojej stroni.
Wątpiłam, że kiedykolwiek dam radę zapomnieć.

•••

Była końcówka maja i napisaliśmy już egzaminy, co obniżyło jakąś cząstkę mojego stresu.
Teraz mogłam myśleć o wakacjach i krótkim odpoczynku, na jaki liczyłam, zanim być może pójdę na studia.
Choć ta opcja raczej nie wchodziła w grę, dopóki moja córeczka nie przeszłaby na inne jedzenie, oprócz mleka.
Może uda mi się jednak za jakiś czas aplikować do szkoły i skończyć jakiś kurs nauczycielski.
Coraz częściej bolały mnie plecy, a przybieranie na wadze stawało się irytujące, patrząc w lustro widziałam jedynie mój duży brzuch, a wspomnienie tego jaka byłam chuda, zaczęło mi uchodzić z pamięciami.
Jedyne co mnie uspokajało, to delikatne ruchy mojej małej kruszyny, która chyba planuje być niezłą akrobatką w przyszłości.

— Trudno cię złapać, ostatnio.— usłyszałam głos i poczułam dłoń na ramieniu.

Czy naprawdę byłam aż tak zamyślona, że się nie zorientowałam jak ktoś do mnie podchodzi?

— Wydaje ci się. Co tam, Dutch?— spytałam z ciekawością.

— Pomyślałem, że mógłbym cię zabrać do kawiarni na rogu, o ile nie masz planów.— zaproponował.

— Co na to twoja dziewczyna?— spytałam zaczepnie.

— Nie wyobrażaj sobie, Li.— odparł ze śmiechem brunet.

10 minut później siedzieliśmy w kawiarni, która była w bliskim otoczeniu naszej szkoły i często z dziewczynami chodziłyśmy tutaj między lekcjami.
Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że Dutch będzie znał to miejsce.
Jest miłe, przytulne i ma swój klimat, ale mimo to, nie wydawało się być w guście, któregokolwiek z Cobr.
     W każdym razie, zamówiliśmy; on kawę, a dla mnie herbatę, do tego  placek jabłkowy z cynamonem.

— Obiecałem Beth, że nie będę się mieszać dopóki mój kumpel sam nie zmądrzeje, ale po prostu nie mogę patrzeć jak pieprzy sobie życie.— zaczął, przechodząc od razu do tematu.

— Jesteś kochany, wiesz?— tylko tyle mogłam powiedzieć w tej chwili.

— Myhm.— chłopak lekko się zaczerwienił, nie przyzwyczajony do komplementów, tak jak ktoś inny kogo znam.

— I mimo, że to doceniam, muszę prosić byś odpuścił.— zaznaczyłam.

— Nie masz na myśli...— przerwałam mu.

— Chcę już zapomnieć, pozwolić mu odejść skoro tego chce i zająć się sobą i moim dzieckiem.— powiedziałam tonem, który wyrażał moje aktualne uczucia.

— Popełniacie błąd.— stwierdził, wydaje mi się, że melancholijnym tonem. Mimo to wyczułam dosadność w jego głosie.

— Możliwe. Ale teraz tylko takie widzę wyjście.— zakończyłam, biorąc łyka ciepłego napoju.

— Jak dziecko? Słyszałem od Beth, że byłaś ostatnio na badaniach.— spytał, zmieniając temat.

— Tak i wszystko w porządku. Rozwija się prawidłowo, nie ma żadnych komplikacji póki co. Ja też nie musiałam bardzo zmieniać diety, bo zdrowo się odżywiałam. No i co, małej się nudzi, to coraz częściej mnie kopie.— zakończyłam.

— Aż tak?— spytał, śmiejąc się.

— A daj spokój. W dodatku chce się przywitać z każdym kto tylko lekko dotknie mojego brzucha.— mówiłam, przewracając oczami.

— Zaznacza teren. Już wiemy, że charakter po ojcu... przepraszam. — zaśmiał się, ale potem zamilkł.

— W porządku. Właściwie to, chcesz zobaczyć zdjęcie z USG?

— Jesteś tą matką, która nosi USG swojego dziecka?— robił lekki przytyk w moją stronę.

— Nie idioto, po prostu nie wyjęłam go z portfela.— powiedziałam żartując, teatralnie się irytując.

Dutch spojrzał na zdjęcie, na którym była już sporych rozmiarów miniaturka człowieka, mówiąc:

— Aż tak mi nie odjebało, więc nie powiem, że to ładne. Ale wow.

Zaśmiałam się głośno na jego słowa.
Nie kłam, macho. Widziałam twój wzrok.
Postanowiłam jednak zostawić to dla siebie i nie pogrążać bardziej chłopaka, który przecież nie wzruszyłby się z byle czego (Prawda? OliviaMoskowitz )

— Dzięki, Dutch.

— Do usług.— wyszczerzył się i zapytał: — Wygląda na dużą, jaki to miesiąc jest?

— Dokładnie za dwa i pół tygodnia będzie to siódmy miesiąc i co do wzrostu to myślę, że jest kilka centymetrów dłuższa od twojej dłoni.— powiedziałam z lekkim uśmiechem.

— Wow. Ona jeszcze rośnie czy do porodu taka będzie?

— Powiedz, że żartujesz.

— Noo nie. Serio pytam.

— Boże święty. Tak, będzie rosła i zgadnij co, po narodzinach też będzie rosła.

— No już, nie musisz być wredna.— stwierdził ze zbolałą miną. No oczywiście, że to było na pozór.

— Przy tobie się nie da.— przyznałam serio.

— Ahh, to boli.— złapał się w miejscu serca i wyjęczał, na co cicho parsknęłam.

•••

— Kiedy masz termin?— spytał, gdy wyszliśmy z kawiarni, udając się w stronę przeciwną do naszej szkoły.

— Na sierpień. Jakoś w połowie.— odpowiedziałam.

— Szybko minie ten czas.— odparł.

— O tak, wiem. Ale wciąż, nie mogę się doczekać by ją przytulić.

— Eh... te macierzyńskie instynkty.— westchnął cierpiętniczo chłopak.

— Pff, jestem ciekawa co będziesz mówił gdy Beth będzie w ciąży.— spojrzałam wrednie w jego stronę.

— Zmieńmy temat!— powiedział szybko, z lekkim grymasem przerażenia, rozbawiając mnie po raz któryś.

— Hmm, zmieńmy temat... W chwili gdy każdy mówi tylko o końcu liceum i studiach, lista tematów trochę się kurczy, nie sądzisz?

— Okej, zawsze możemy wrócić do próby pogodzenia ciebie i John'a.— powiedział z ironicznym uśmieszkiem.

— Jakie masz plany na wakacje?— spytałam szybko, ignorując jego słowa.

•••

— Nie wierzę w to!— krzyknęła moja upośledzona przyjaciółka, gdy tylko podniosłam słuchawkę.

— Spokój Beth, co jest?

— Pamiętasz tę sukienkę, którą kupiłam kiedyś z tobą, co była trzy rozmiary za mała? Tą czarną, rozkloszowaną z czerwono-pomarańczowym gorsetem.

— No, wiem wiem. I co z nią?— spytałam, widząc w wyobraźni jej strój.

— Wcisnęłam się w nią! Wygrałam kurwa życie. Jeszcze tylko muszę dokupić szpilki do niej.

— To super. Wyglądała niesamowicie.

— Przyznaję. A ty co ubierasz na bal?

— Skąd pomysł, że idę?

— Czy ciebie nie pojebało kurwa?

— Beth zrozum. Nie mam z kim iść, nie mam dobrej sukienki, nie mam siły do tego by widzieć go jako króla balu z jakąś irytującą laską.— wymieniałam po kolei, dość dobre dla mnie argumenty.

— To nasza ostatnia impreza w tej szkole, musisz iść.— mówiła z próbą przekonania mnie do zmiany zdania.

— Nie ma szans.

— Prooszę... Oleję Dutcha i pójdę z tobą.— powiedziała, dalej przekonując.

— Nawet o tym nie myśl.— zaprzeczyłam.

— Idź z Bobby'm.

— Wiesz, że mi to proponował? Ale jakoś...

— No to wyjaśnione. Idziesz z nim i będziemy się zajebiście bawić, a ty zapomnisz o problemach.

— Wiesz, że cię nienawidzę?— spytałam, nie mówiąc poważnie.

— Kochasz mnie. W dodatku robię wszystko byś nie żałowała tego w przyszłości.

— No już, dobra.

— I się wyśpij przez te trzy dni do balu, bo nie mam podkładu, który przykryje te twoje cienie.— powiedziała zaczepnie, żartując.

— Jesteś okropna.

— Do usług.— powiedziała śmiejąc się i pokazując mi język.

•••

Johnny Lawrence
°°°

Mimo, że do balu zostały dwa dni, ja nie szukałem dramatycznie jakiejś partnerki. Miałem znów całą masę propozycji od dziewczyn, które wyglądały dosłownie tak samo. Miałem 90% pewności, że nawet każda z nich tak samo jęczała, w dodatku, gdy przypomniałem sobie ledwo kilka nocy na przełomie całego liceum to wiedziałem, że się nie mylę.
    Siedziałem właśnie w samochodzie, czekając na Mills, którą miałem odwieźć. I nie wiem czemu się na to zgodziłem.
Marnowałem teraz czas, czekając aż laska zaszczyci mnie swoją obecnością.
Z nudów oparłem głowę o oparcie siedzenia i westchnąłem z irytacji, zakładając okulary przeciwsłoneczne.
W końcu usłyszałem otwieranie i zamykanie drzwi, nie spoglądając nawet na dziewczynę zapytałem:

— Co tak długo?

— Długo, mówisz? — usłyszałem głos, który w życiu nie należał do Ali.

Spojrzałem na jakąś laskę, z robionymi cyckami, twarzą i chyba wszystkim.
Kim ona jest i czy serio pieprzyłem coś takiego?

— Mam nadzieję.— odezwała się ponownie, pseudo uwodzicielskim głosem, na co starałem się nie parsknąć śmiechem.

— Wypierdalaj.— powiedziałem, dając jasno do zrozumienia, że odejdzie z kwitkiem.

— Dlaczego kochanie? Nie było ci dobrze ostatniej nocy?— jej dłoń znalazła się na moim brzuchu, robiąc kółka i prowadziła do spodni.

— Nie dobrze mi jak na ciebie patrzę.— spojrzałem jej w oczy, nie wiedząc już jak mam ją spławić.

— Hm, twój przyjaciel mówi co innego.— jej ręka wsunęła się w moje spodnie dotykając kutasa.

— Nie dotykaj mnie.

— Wiem, że tego chcesz.— mówiła przybliżając twarz, przez co mogłem zauważyć jej wachlarz sztucznych rzęs i piegi robione tuszem.

Opuściła mi spodnie, zajmując się moim sprzętem; jak tylko przejechała po nim językiem, coś musiało mnie zirytować, do tego stopnia, że nie mogłem ignorować tego przejebanego uczucia.

— Wyjmij kurwa ten kolczyk.

— Nie.— powiedziała, patrząc mi przez chwilę w oczy.

— Nie?

— Słyszałeś. — dalej waliła mi konia, później biorąc go w usta, co było mi zupełnie obojętne.

Jej rozpuszczone, długie włosy co chwila przeszkadzały, więc zebrałem je, szarpiąc ją mocno, na co wydała cichy krzyk.

— Weź go głębiej.

Przewróciłem oczami na jej próby nie uduszenia się. Zacząłem szybko poruszać jej głową, a ona zaciskała usta na moim penisie, aż poczułem, że zbliżam się do końca.

— Jeśli wyplujesz tę spermę na cokolwiek w moim aucie, to nie będę miły.— powiedziałem do niej ostro, trzymając jej brodę i patrząc jak kiwa głową, zgadzając się.
Klepnąłem ją w policzek, nie mocniej niż wtedy gdy pieprzyłem jej usta, odsuwając ją później od siebie.
Anastasia, po tym jak grzecznie połknęła, odezwała się:

— Idziesz ze mną na ten bal.— stwierdziła wahając się.

Parsknąłem, gdy usłyszałem jak, próbowała maskować swój brak pewności siebie.

— To jest pytanie?

— Nie.

— W czym jesteś inna, niż reszta lasek z liceum, które posuwałem?

— Przekonaj się.— mówiła, siadając mi na kolanach i poruszając się w górę i dół, cicho przy tym mrucząc.

— Skoro to twój jedyny as w rękawie...— zacząłem, zaciskając dłonie na jej biodrach i podnosząc krótką, jeansową spódniczkę.

— Mmm. Kochanie chcę ciebie.— wyjęczała głosem córeczki tatusia, którą zresztą jest.

O błagam, nie pogrążaj się.

Wsunąłem w nią od razu dwa palce, na co krzyknęła, a ja tylko przewróciłem oczami i drwiąco się uśmiechnąłem.
    Już nie udawaj, że nie masz rozwalonej pizdy, skoro ruchanie się z facetami jak ja, to twoje hobby.
     Dziewczyna jęczała od czasu, do czasu wzdychając i sama poruszała się na mojej dłoni.
Super, nic nie robienie było mi na rękę.
Sprawdziłem godzinę na zegarku lewej ręki i stwierdziłem, że zabiję Mills.

— Kochaanie aahh... moja cipka chce twojego kutasa.— wyjęczała.

Ja pierdole zamknij ten ryj.

— Tak?

Zanim to potwierdziła, wepchnąłem w nią swojego na wpół twardego kutasa, na co ta zdzira zajęczała i zaczęła się poruszać, kładąc swoje ręce na mojej szyi i barkach.

— Dalej nie wiem w czym jesteś lepsza od pozostałych.— stwierdziłem, zamyślając się.

— Robimy to kolejny raz, kocie. Chyba nie jestem jak laska na jedną noc.— stwierdziła między sapnięciami, oblizując wargi

Skarbie, gdyby to ode mnie zależało, dwudziestometrowym  kijem przez szmatę, bym cię nie dotknął.

Zacisnąłem dłonie, trzymając ją za pośladki i wymierzając kilka klapsów na co jęknęła, przyśpieszyłem ruchy, wchodząc w nią mocniej, nie zważając na jej przyśpieszony oddech, łzy czy cokolwiek innego.
Posuwałem ją, wchodząc do samego końca.
Chwilę później zacisnęła się i krzyczała dochodząc, ale dalej poruszała się na moim kutasie.

— Może Mills dała ci kiedykolwiek lepszy blow job?— spytała, spowalniając ruchy.

— Niech będzie, że masz tu jeden punkt.— stwierdziłem od niechcenia.

A niech laska 4/10 ma jakiś pozytyw w życiu.
Ana zaśmiała się irytująco, brzmiało to bardziej jak piski świni.

— Mam jeszcze w zanadrzu kilka rzeczy, kochanie... I nie zrobię ci wpadki, jak Li.

Na wspomnienie o mojej dziewczynie... byłej dziewczynie... do cholery, matce mojego dziecka, już zupełnie straciłem cierpliwość, panowanie nad sobą i chęć do przebywania z ludźmi.
A przede wszystkim z tą suką, na którą patrzyłem z obrzydzeniem.

— WYPIERDALAJ. STĄD. — powiedziałem głośno, ostrym tonem i śmiertelnie poważnym tonem.

— Ale misiu...— coś tam jęczała, płaczliwym głosem.

— JUŻ! Spierdalaj w podskokach i nigdy więcej nie waż się mówić o mojej kobiecie.

Wyrzuciłem ze swojego auta dziewczynę, będącą w szoku i przestraszoną tym, że coś jej zrobię. I naprawdę miałem na to wielką ochotę.
Nie obchodziło mnie, że jest biały dzień, a ja kazałem Anastasi wyjść, w mało chwalebnym stanie.
   Przez chwilę patrzyłem jak dziewczyna zaczęła biec przed siebie, trzymając w ręku stanik i jedną ręką opuszczając w dół spódniczkę.
Później zniknęła za budynkami, a ja westchnąłem, ukrywając twarz w dłoniach.

•••

Wróciłem do domu, spodziewając się, że będzie pusty, ale od progu przywitała mnie matka i wierzcie mi, że w normalnym stanie psychicznym, naprawdę bym się z tego cieszył.

— Johnny! Chodź tutaj.

No świetnie.

— Co znowu?— spytałem ostrzej niż powinienem.

— Spokojnie. Jak było w szkole.

— Jak zwykle.— powiedziałem obojętnie, wychodząc z salonu.

— Hej! Wracasz tutaj i rozmawiasz ze mną inaczej.— powiedziała, wychodząc za mną.

Odwróciłem się w jej stronę.

— Bo co?— spytałem, rozkładając ręce.

— Co się z tobą dzieje ostatnio?

— Nie wiem o czym mówisz, zawsze taki byłem.

— Nieprawda. Zachowujesz się jak po dołączeniu do dojo, zerwaniu z Mills lub przed spotkaniem Sary.

Na wzmiankę o niej, miałem kamienną minę i zacisnąłem dłonie w pięści odwracając się i ruszyłem na piętro do mojego pokoju, by uniknąć dalszej kłótni z moją matką.
Co niestety nie poszło po mojej myśli.
    Byłem w pokoju i rzuciłem się na łóżko, ale mój spokój nie trwał długo.
Przez drzwi weszła mama, siadając na łóżku, obok mnie.

— Co się dzieje, kochanie powiedz mi.

— Nic takiego, mamo. Naprawdę chcę zostać sam.

— Nie ma szans. Już, mów co się wydarzyło.

Za dużo, by to opowiadać.

— Zerwaliśmy.

— Słucham?

— Mam powtórzyć?— spytałem z irytacją.

— Masz się palnąć w ten nieogarnięty łeb.— usłyszałem jej niedowierzający i zdenerwowany głos.

— Taa dzięki, Dutch mi proponował coś podobnego.

— Czy ty synu mój, jesteś poważny? Zostawiłeś swoją dziewczynę, która spodziewa się twojego dziecka i zupełnie nie pomyślałeś nad jej uczuciami.

— Wiem, że będzie jej lepiej z kimś innym. A tego dziecka nie zostawię, jeśli tylko ona nie będzie miała nic przeciwko.— odpowiedziałem, marząc o tym by Sar nie ograniczała mi kontaktu z nim.

— Chciałabym żebyś zrozumiał jaki błąd popełniasz, zanim będzie za późno.— powiedziała wzdychając i wyszła z pokoju, zamykając za sobą drzwi.

Przewróciłem się na plecy, jedną rękę układając pod głową i gapiąc się w sufit.

— Nikt z was nie rozumie. Nie chcę tego robić. Ale ona będzie bezpieczniejsza.— powiedziałem, a kilka łez spadło po moim policzku, co zignorowałem, nie mając siły na wytarcie ich.

•••

Sarah
°°°°

W dniu balu, od rana szykowałyśmy się z dziewczynami, tak więc mój pokój był teraz zagracony przez krzesła, stolik, kosmetyki, suszarkę, prostownice, wałki do loków, buty, dodatki. I najważniejsze, na krzesłach, delikatnie ułożone, spoczywały nasze sukienki.
Barbara, Suzan i Tiffany zaczęły już w dłużej mierze się ogarniać, co tylko częściowo rozumiałam.

Przecież było jeszcze tyle czasu.

— Co ty robisz? Zostało tak mało czasu. — usłyszałam Beth, kiedy wyszła spod prysznica i przeszła do salonu, w którym siedziałam, jedząc sałatkę.

— Wyluzuj. Jeszcze trzy godziny.

— Tylko trzy?! O mój boże!— krzyknęła zanim pobiegła na górę do dziewczyn.

Nie minęło dużo czasu, a wróciła do mnie z wyprostowanymi włosami, w koronkowej czerwonej bieliźnie, na co nie mogłam się nie podrażnić:

— Dutch padnie na zawał.— powiedziałam po tym jak zagwizdałam i wrednie się uśmiechnęłam.

— Tak, tak. Chodź tu bo nie mamy czasu.— powiedziałam biorąc mnie za rękę.

Powlekłyśmy się znów do mojego pokoju, gdzie dziewczyny były prawie gotowe.

— Su! Zrób jej dwa warkocze bokserskie.— powiedziała Beth.

No tak, przez ciążę moje włosy stały się jeszcze dłuższe i gęstsze, więc grube warkocze w końcu będą jakoś wyglądać.

— Robi się.— odpowiedziała brunetka.

Po włosach, w które Suzan wpięła jeszcze jakieś małe, białe różyczki, Barb i Tiffany zajęły się kolejno moim makijażem i paznokciami, których ta druga nie mogła zostawić w spokoju i długo się z nią kłóciłam, zanim pozwoliłam je spiłować na migdałki i pomalować czerwonym lakierem.
     Co do sukienek, ja postawiłam na wygodę i postanowiłam założyć sportową szarą sukienkę z rękawem trzy czwarte z asymetrycznym dołem, którego rozcięty przód kończył się w okolicy ud, a tył oplatał kostki.
Jeśli chodzi o buty, musiałam zrezygnować z obcasów i wybrałam białe buty sportowe za kostkę nike.
    Wiedziałam już co zakłada Beth i wiedziałam, że zrobi furorę swoją sukienką i długimi, granatowymi wiązanymi szpilkami.
    Tiffany miała już na sobie krótką, oliwkową sukienkę bez ramiączek, z dekoltem w serek. Do tego czarna kopertówka i tego samego koloru botki, a włosy upięła w cudownego, dużego koka.
    Suzan ubrała również krótką, cekinową sukienkę w kolorze koralowym, co dobrze komponowało się z prostymi, kremowymi szpilkami i jej włosami, które roztrzepała tworząc burze loków.
    I na końcu Barabara, której kobaltowa sukienka, z długimi rękawami i delikatnym dekoltem była bardzo opinająca, lekko przed kolano, co współgrało z szarymi i długimi kozakami na obcasie. Włosy natapirowała, zużywając sporą ilość lakieru. Nie mi oceniać ten efekt, bo noo... tapir. Nie zrozumiem tego fenomenu, więc na tym poprzestańmy.

Byłyśmy gotowe i już tylko czekałyśmy na naszych chłopaków.

Szybko spojrzenie na godzinę upewniło mnie w tym, że mamy jeszcze trochę czasu, dlatego zdziwiłam się lekko, gdy usłyszałam dzwonek do drzwi.
Chłopcy obiecali być tutaj za co najmniej 40 minut, więc to nie mógł być żaden z nich, więc pełna ciekawości ruszyłam po schodach by otworzyć.
Przechodząc obok salonu usłyszałam jak do akompaniamentu moich kroków i miarowego dzwonka, dołącza jeszcze szczekanie Tysona.

— No już, już. Cicho piesku.

Miałam go rano wypuścić, by pobiegał w ogrodzie, ale tego nie zrobiłam. No, a teraz mam.
Otworzyłam drzwi, przed stojącą, zgadza się, matką Johnny'ego.

— Hej, Laura.— przywitałam się, trochę zmieszana, wpuszczając ją do środka.

— Witaj kochanie. Widzę, że przygotowania do balu trwają. Przepraszam, że zajmę ci czas.— mówiła z przepraszającym uśmiechem.

— To naprawdę nic takiego.— odpowiedziałam szczerze, uśmiechając się.

Zaprowadziłam kobietę do salonu i zaproponowałam kawę i jakieś ciastka.

— Dziękuję, naprawdę, ale nie zawracaj sobie aż tak głowy.— odpowiedziała.

— Więc co cię sprowadza?

— Słyszałam od Johnny'ego, że zerwaliście. — powiedziała, na co przełknęłam ślinę, zanim się odezwałam.

— Tak się jakoś stało.— przyznałam cicho, patrząc w podłogę.

— Nie uważam, żeby wam obojgu wyszło to na dobre, ale chyba nie mogę nic zrobić. Chcę tylko żebyś wiedziała, że mimo wszystko możesz na mnie liczyć i przychodzić z każdym problemem.— obiecała, patrząc na mnie z matczynym uśmiechem.

— Dziękuję, bardzo.— powiedziałam, przytulając ją.

Cieszyłam się z tego, że mimo mojego zerwania z jej synem, dalej istnieje szansa, że nasz dobry kontakt się utrzyma, bo z Laurą zdążyłam się już naprawdę dobrze poznać i była wspaniałą, ciepłą osobą.

— Nie masz za co kochana.— odparła, oddając uścisk i pocierając dłonią moje plecy.

•••
Johnny Lawrence
°°°°

Po wyjściu mojej mamy z domu, miałem trochę mniej niż godzinę, ale to wciąż wystarczyło na ubranie się.
Jednak najpierw zachciało mi się umyć włosy, które były już całkiem długie, więc marnowałem kolejne 15 minut na ich suszenie, czesanie i układanie.
Ułożyłem grzywkę na lakier, trochę bardziej na bok i będąc zadowolonym z efektu, ubrałem się w wybrany garnitur.
Zapinałem spinki od mankietów, kiedy zadzwonił telefon, irytując mnie, ale nie odbierałem. Po tym jak włączyła się sekretarka, mogłem wysłuchać nagraną wiadomość  od Dutcha, z głosami reszty w tle.

— Stary, gdzie jesteś? Za chwilę będziemy pod domem u Sary, by zabrać dziewczyny. Brown powiedział, że wciąż masz szansę to naprawić i on zrobi ci miejsce, jak się pojawisz...— skończył się czas na wiadomość.

Zaśmiałem się jedynie z jego słów. Jaka niby szansa? Nie mam już żadnej. A co robi nastolatek gdy nie widzi drogi? Dokładnie.
Czas topić smutki w butelce wódki, a tym samym jechać odebrać Mills.

•••

Stałem pod jej domem z bukietem kwiatów dla jej matki, który wręczyłem, gdy ta otworzyła mi drzwi.
Zostałem zmuszony do wejścia do środka, a witając się z ojcem dziewczyny, w myślach przeklinałem to, że w ogóle się tutaj znalazłem.
    W końcu zeszła Ali i gdy myślałem, że już stąd wyjdziemy, jej matka kazała nam stanąć do zdjęcia. Pieprzona tradycja.

— Tak ślicznie razem wyglądacie.— powiedziała dumnie, matka dziewczyny.

No kurwa naprawdę.

— Johnny, zmężniałeś od ostatniego czasu gdy cię widziałam.— odezwała się do mnie.

Kobieto, widzisz mnie co tydzień w klubie Country. Zresztą, włosy mi po prostu urosły.

Na jej słowa uśmiechnąłem się tylko, niewiarygodnie sztucznie.
Choć innego uśmiechu ta kobieta, czy nawet jej córka, nie widziały.
W końcu mogliśmy swobodnie, albo nie, jechać do szkoły.
Ostatni dzień jaki spędzimy w tym miejscu.
Mam tylko ochotę się nachlać.

•••

Sarah Li
°°°°

Gdy dojechaliśmy na miejsce z Bobby'm i chłopak zaparkował, zauważyłam, że nasi przyjaciele już byli pierwsi.
Ale właściwie nie ma co się dziwić skoro Cobry przyjechały po nie, na motocyklach.
Dziękowałam tylko, mentalnie Brownowi, że nie wpadł na ten sam, genialny, pomysł.
Ale wracając do tu i teraz.
Weszliśmy na salę gimnastyczną, wspaniale udekorowaną balonami i różnymi zdjęciami, a także napisami i wstążkami.
No i oczywiście, nie mogło zabraknąć wielkiego transparentu żegnającego nasz, najlepszy, rocznik: 84'.
Mimowolnie łzy, znów znalazły się w moich oczach.

— Hej, hej, spokojnie. Nie myśl o tym, tylko baw się.— usłyszałam głos chłopaka obok mnie.

— Tak, masz rację.— powiedziałam, zaciągając go na parkiet, gdy zaczęli grać moją ulubioną piosenkę.

Wiele par już tańczyło albo rozmawiało i korzystało z ostatnich chwil jakie im pozostały w tej szkole, z tymi ludźmi.
Po paru piosenkach, wraz z przyjaciółmi, postanowiłam zrobić parę zdjęć.
Skorzystaliśmy z rekwizytów i tak na przykład ja wzięłam rogi diabełka, Tiff wielkie żółte okulary, Su opaskę z czółkami pszczoły, a Dutch i Jimmy peruki z długimi, niebieskimi i świecącymi a do tego kręcącymi się włosami.
Całościowo wyglądało to komicznie.
  Kolejne zdjęcia były w parach, na innym razem z dziewczynami pozowałyśmy, w za dużych bluzach pożyczonych od chłopaków z drużyny rugby, napinając mięśnie i szczerząc się.
     Połowa wieczoru minęła bardzo szybko i we wspaniałych nastrojach.
Chyba każdy, noo prawie każdy, był już w mniejszym lub większym stopniu, w stanie upojenia alkoholowego, co obserwowałam z lekką dezaprobatą.
A jeszcze niedawno sama byłam taka i robiłam gorsze rzeczy, oj starzeję się. Zaczęłam też znów myśleć i szukać spojrzeniem konkretnej osoby, a gdy zdałam sobie z tego sprawę, skończyłam tak krótki odpoczynek i znów wyciągnęłam mojego partnera, do wolnego kawałka.
Położyłam jedną ręką na jego  barku, a drugą splotlam z jego dłonią i dałam ponieść się muzyce i jego krokom.

— Wiem, że pewnie chciałabyś być z kimś innym teraz...— zaczął chłopak.

— Nie, Bobby. Cieszę się, że jestem z tobą.— i gdy to powiedziałam, uświadomiłam sobie, że jest to prawda.

Patrzyłam w jego czekoladowe oczy, prawie na równi z moimi i powoli nachyliłam się by go pocałować.

— A teraz, przede wszystkim pragnę powitać...— przerwał damski głos z głośnika, gdy ucichła piosenka, a reflektory zmieniły światła.

Odsunęliśmy się od siebie z Brownem, lekko zdezorientowani, stając trochę dalej i patrząc w kierunku sceny, na której przemawiała przewodnicząca samorządu uczniowskiego.
Po podziękowaniu dyrektorowi, nauczycielom za koordynację i młodszym uczniom za dekorowanie sali, w końcu przeszła do najbardziej wyczekiwanej części:

— A teraz, zobaczmy kogo wybraliście na króla i królową balu.— oznajmiła, pokazując śnieżnobiały uśmiech.

Wzięła, wręczoną jej, kopertę i otworzyła ją, czytając nazwisko:

— Królem balu... zostaje... Johnny Lawrence!

No któżby się spodziewał takiego obrotu sprawy...

Rozległy się brawa i piski dziewczyn, kiedy blondyn wszedł na scenę, a dziewczyna założyła mu koronę.

— Teraz...— mówiła, szczerząc zęby w uśmiechu—... królową zostaje Ali Mills!

Blondynka znalazła się na scenie, a po założeniu jej korony, rozległy się brawa, do których dołączyła prowadząca, zanim powiedziała:

— A teraz czas na taniec naszej pary.

Tradycyjnie zrobiono miejsce na parkiecie dla dwójki uczniów, którzy mieli rozpocząć walca angielskiego.

•••
Johnny Lawrence
°°°

Stojąc na podeście i czekając na przeczytanie nazwiska mojej partnerki, szukałem wzrokiem konkretnej osoby.
Wiedziałem, że ona zostanie wybrana, no nie ma opcji. Cała szkoła zdążyła ją poznać i polubić w przeciągu tego roku. Jej charakter naprawdę nie można było ignorować i nie polubić.
A dzięki reprezentowaniu naszego liceum na zawodach, Li mogła liczyć na zainteresowanie znacznej części uczniów lub nauczycieli.

I jakie było moje zdziwienie, gdy Christie przeczytała nazwisko Ali.
Choć to w porządku. Tak będzie lepiej.
    Rozpoczął się nasz tradycyjny taniec i obejmując Mills miałem wrażenie, że wolałbym w tej chwili tańczyć z kimś innym, ale szybko wyrzuciłem to z głowy.

— Jak bardzo się tego spodziewałeś?— spytała po chwili Mills, patrząc prosto na mnie.

Okej, starając się, bo była sporo niższa.

— Mojego wyboru? Raczej bardzo.

Na moje słowa dziewczyna się zaśmiała.

— Woow, para roku.

— Tak było, zanim ze mną zerwałaś.— powiedziałem, przypominając sobie, co mówiono o nas w szkole, jeszcze ten rok wcześniej.

— Nie możemy o tym zapomnieć? I wrócić do normalności.— podsunęła.

— Jeśli mi podasz swoją definicję normalności.

— Byłeś ze mną szczęśliwy?— spytała, zwalniając na chwilę w tańcu.

— Tak.— powiedziałem, mając w myślach długowłosą ciemnowłosą blondynkę o zaciętym spojrzeniu i charakterze.

— Więc co z tym zrobisz?— spytała, a ja zatrzymałem się, z dziewczyną w ramionach.

— Tak, chcę do ciebie wrócić.— znów powiedziałem, choć byłem bardzo odległy od tego co działo się tu i teraz.
Myślami wylądowałem w dniu kiedy poznałem ją pierwszy raz, kiedy zderzyliśmy się na crossach.

— Czy zostaniesz moją dziewczyną...
... Sarah— pomyślałem, a na głos powiedziałem: — Ali.

•••

Sarah Li

— Zaraz wrócę, zgoda?

— Co się dzieje?

— Nic złego, raczej dodatki ciężarnych kobiet.— uspokoiłam szatyna, zanim zeszłam z parkietu, opuszczając później salę.
     Prawda była taka, że nie mogłam dłużej patrzeć na mojego byłego z przytuloną do niego Mills.
Poszłam na tyły szkoły i usiadłam na trybunach, były zapalone tylko dwa z ośmiu reflektorów, oświetlających boisko. Co dawało miły nastrój i spokój od wścibskich spojrzeń ludzi.
Spojrzałam w ciemne, granatowe, nocne niebo, co przy okazji już stawało się dla mnie zwyczajem, nie mogąc uwierzyć, że już nie wrócę tutaj.
W tej szkole miał miejsce mój naprawdę najlepszy rok, a suma wad i zalet wszystkich wydarzeń i tak dawała dobry bilans.
Choć wiedziałam, że nikogo nie oszukam mówiąc, że zostawiłam za sobą przeszłość z blondynką z Cobra Kai.

— Oh, ups... Tu chyba zajęte, kochanie.— usłyszałam słowa i śmiech Ali, a gdy spojrzałam na nią, tylko utwierdziłam się w przekonaniu, że nie mogła być trzeźwa.

Choć może znacznie więcej powiedziały mi brak marynarki u Lawrence'a, jego rozpięta koszula i poluzowany pasek od spodni.

Cheerleaderki i ich trybuny. No tak, jak mogłam zapomnieć.

— Miłej zabawy.— powiedziałam z ironicznym uśmiechem, przechodząc obojętnie koło nich.

Ku mojemu zaskoczeniu odezwał się Lawrence, robiąc kilka kroków w moją stronę:

— Poczekaj, hmm może porozmawiajmy?

— Teraz chcesz rozmawiać?— spytałam podniesionym i lekko zbyt emocjonalnym głosem, ale po chwili już dodałam uszczypliwie: — Nie wolisz by najpierw twoja dziewczyna zajęła się twoim problemem?

— Tak, mogłabyś to zrobić, choć na początek rozmowa wystarczy.— stwierdził patrząc na mnie, sama nie wiem czy poważnie, czy bardziej ironicznie.

— Jesteś poważnie chory, człowieku. To albo najebany i wolałabym już żeby to pierwsze.— powiedziałam poważnie.

Nie czekając na jego odpowiedź, odeszłam w miarę szybkim krokiem, na tyle na ile mogłam.
Nie wiedziałam czy blondyn ruszył za mną, ale lepiej by dla niego było gdyby nie.

•••

Narrator
°°°°

— Oh, nie jesteś dobrym chłopcem, zgadza się Johnny? Nie zrozumiałeś mojej wcześniejszej sugestii, więc może teraz ostrzeżenie, zrozumiesz dosadniej.— powiedział mężczyzna skryty w cieniu, a w jego worku coś poruszyło się i zasyczało, jakby w zgodzie ze słowami tajemniczego człowieka.

•••

Sarah
°°°

Szłam dalej po polu idealnie przyciętej trawy, słysząc muzykę z sali i czując lekki wiatr.
Dzisiejsza noc była jednak dosyć ciepła, jak na kalifornijskie możliwości i sprzyjała spacerom.
  Nagle poczułam jak ktoś chwyta mnie za talię i obraca, a ja powstrzymałam odruch zaatakowania go, choć nie wiem czemu. Z całą pewnością mu się należało.

— Co znowu chcesz?— spytałam zirytowana tym, że nie mogłam ukryć emocji w głosie.

— Tak. Tak, jestem chory. To przez ciebie.— mówił pijanym głosem. Tak mi się wydawało.

— Jezus, co ty pieprzysz.

— Nie możesz tak po prostu teraz zniknąć z mojego życia, rozumiesz?

— To nie mój wybór. — odpowiedziałam oskarżycielsko.

— Nie mogę znieść tego, że cię nie ma przy mnie, rozumiesz? Nie ma chwili żebym o tobie nie myślał. Kurwa, nawet pieprząc inne laski myślę o tobie.

— Myhm, zwłaszcza to ostatnie przekona mnie do powrotu do ciebie.— na nowo zrobiłam się wredna i odpowiedziałam mu z największą ironią, na jaką było mnie stać.

— Kurwa mać! Chcę ciebie. Tylko ciebie. Naprawdę.— mówił.

Zbliżył się do mnie na tyle bym mogła poczuć jego perfumy. Idiota musiał użyć tych, do których mam największą słabość.

Jeszcze kiedyś chciałam tego obrotu spraw.
Miesiąc temu gdyby przyszedł do mnie i chciał wrócić, wybaczyłabym mu wszystko.
Ale teraz chciałam tylko zapomnieć i nauczyć się żyć bez niego.

Dlatego, gdy mnie całował, dłoń trzymając na moim policzku, a drugą dłonią oplatając w pasie, nie zrobiłam nic, aż w końcu się odsunęłam.

— Nigdy. Więcej. Tego. Nie rób. — powiedziałam zimnym głosem, bardzo powoli by zrozumiał.

— Kochanie, ja...

— Nie! Nigdy więcej, rozumiesz? To koniec nas, Johnny. Nie zbliżaj się do mnie, ani do mojej córki.

— To córka? Nie... Nie możesz mi zabronić kontaktu, to też moje dziecko!

— Mogłeś o tym pomyśleć.— powiedziałam, starając się zostać przy swoim.

W tym momencie usłyszałam coś jakby grzechotanie? Z tyłu za mną.
Lekko zdziwiona, zdenerwowana i przestraszona krzyknęłam, wpadając na Lawrence'a, który po chwili szoku, przepędził stąd węża, który go nie atakował.

— Wszystko w porządku?

— Już tak.— powiedziałam po sekundzie ochłonięcia.

— Sara, proszę...

— Wybacz mi.— powiedziałam, chcąc już stąd tak bardzo odejść.

Mogłam to zrobić, ale coś mnie trzymało.
Ah no tak, kawałek mojego serca, które ma Lawrence.

— Zatem jeśli taka jest twoja decyzja...— powiedział nieswoim głosem, odpuszczając.

Znów odpuścił tak po prostu? Kiedy wydawało mi się, że znów mogłabym przynajmniej go wysłuchać, albo nawet pojechać z nim, jego pieprzonym firebirdem, na plażę.

Pokręciłam tylko głową, spuszczając wzrok by na niego nie patrzeć i odwróciłam się, idąc jak najdalej od niego.

Nie chciałam wracać już na salę, więc ominęłam ją i zmierzałam, nie wiem, na spacer.

— Sarah? Hej, poczekaj! — usłyszałam krzyki Dutcha, który nie wiem co robił przy głównym wejściu do szkoły.

Wcale nie zwolniłam, ale nie szłam też jakoś szybko, więc ciemnowłosy miał dużą szansę, by mnie dogonić.

— Heej, szukaliśmy cię. Gdzie byłaś? Beth szaleje, a Bobby był gotów...

— Nic mi się nie stało, jak widzisz.— odparłam wciąż trochę roztrzęsionym od emocji, głosem.

— Taak, słyszę właśnie. Nie muszę zgadywać o kogo chodzi.— odpowiedział.

— To wszystko już jest nieistotne. Definitywnie z nim skończyłam.

— Tylko czemu zdajesz się nie akceptować swojej decyzji, hm? — spytał delikatnie.

— Nie wiem o czym mówisz.

— Nie ty jedna. Gdzie uciekasz? Odwiozę cię, tylko poczekaj bo Brown musi dać mi kluczyki od...

— Nie Dutch. Dziękuję, że chciałeś, ale muszę się przejść. Pomyśleć, ochłonąć i tak dalej.

— Wariujesz przez tego idiotę, ciążę i nie wiem co jeszcze. Nie zostawię cię samej.

— Dutch. Wracaj do Beth i po prostu bawcie się dobrze, okej?

— Nie? Jeszcze coś ci się stanie i...

— Bez przesady, zresztą już przeszliśmy połowę drogi, jeśli nie zauważyłeś. Za 10 minut będę w domu.

— Więc równie dobrze, mogę cię odprowadzić pod same drzwi.

— Dutch...

— Tak jak mówiłaś, 10 minut, nie zrobi mi to żadnej różnicy.

— Twoja upartość jest wykańczająca.— odezwałam się ponownie, wzdychając.

— Dzięki za komplement.— wyszczerzył się.

Jednak muszę przyznać, że byłam wdzięczna za tę jego upartość, a obecność drugiej osoby przyjęłam z wdzięcznością.
Dochodziliśmy już do mojej bramy, gdy zobaczyłam cień jakiejś postaci. Lekko się zaniepokoiłam, a sam Dutch lekko się spiął, gotowy by atakować, ale moje negatywne uczucie minęło, gdy postać odwróciła się w naszym kierunku i ściągnęła kaptur, szczerząc się w moim kierunku.
Wszędzie poznałabym ten pełen cwaniactwa i auto-uwielbienia uśmiech.

— Mike? — spytałam, trochę radośniej niż zamierzałam.

— Mam szczęście, że wszędzie rozpoznałbym Tysona i auto twojego ojca.— rzekł z uśmiechem.

•••

Dutch
°°°°

Okej, więc kontynuowaliśmy spacerek i już wkrótce mentalnie przybiłem sobie piątkę za moją decyzję i postawienie na swoim, gdy zobaczyłem kręcącego się koło jej domu kolesia, od którego nie biła przyjazna aura.
Wyglądał mi bardziej podejrzanie niż Kreese, Daniel i ten kucyk; razem wzięci. Byłem gotowy na to by obronić dziewczynę, ale okazało się, że Sarah zna tego gościa i widocznie się rozluźniła. Nawet widziałem u niej pojawiający się uśmiech, a zważywszy na okoliczności, to był chyba dobry znak?
Mimo to, nie traciłem czujności i nieco zbliżyłem się do dziewczyny, by odpowiednio zasugerować kolesiowi gdzie będzie jego miejsce.

— Co tutaj robisz? — spytała Li.

— Oh, no wiesz. Stwierdziłem, że czas na zmiany, chciałem poznać inne otoczenie.— mówił, a mi wydawało się, że porządnie coś kręci, ale nie mogłem nic zrobić. Jeszcze.

— Tak, rozumiem. Ah, powinnam to zrobić wcześniej. Mike to Dutch, mój przyjaciel ze szkoły. Dutch, Mike Barnes; mój dobry znajomy z Florydy.— powiedziała wskazując po kolei rękoma, a ja zrobiłem krok naprzód by się przywitać.

A to tylko po to by złamać mu rękę. No okej, nie całkiem, ale wiecie.

— Nie zamarzniesz tutaj przypadkiem?— spytałem sarkastycznie, z przytykiem do gościa z tropików.

— Nie martw się, jestem gorący.— odparł sugestywnie, zanim się zaśmiał.

Co za kretyn.

Sarah ku mojemu zdziwieniu, parsknęła śmiechem.

— Dziękuję Dutch za twoją eskortę, a teraz leć do Beth zanim mnie zabije, za zabranie ciebie.— powiedziała, zwracając się w moim kierunku.

Nie chciałem zbytnio zostawiać jej, zwłaszcza z nim, ale nie miałem też wielu możliwości.
Choć gdybym o przyszłych wydarzeniach wiedział wcześniej, zrobiłbym wszystko co w mojej mocy, by z nią zostać i wykopać spod domu i z jej życia tego złamasa.

— Skoro mnie wyrzucasz. Przyjadę rano.— powiedziałem.

— Zgoda. Dobranoc.— powiedziała, dając mi buziaka w policzek.

— Dobranoc, księżniczko.— odpowiedziałem i powoli ruszyłem w drogę powrotną.

Mimowolnie obserwując jak Sara znika w drzwiach mieszkania, a ten Barnes wchodzi za nią.
Będę musiał powiedzieć o tym reszcie, zwłaszcza Brownowi by miał oko na tego gościa.

•••
Sarah Li
°°°°

— Dawno cię nie widziałem, Viper.— powiedział Mike, nazywając mnie starym pseudonimem, jakim posługiwałam się kiedyś, gdy... żyłam na ulicy.

— Ile minęło? Półtora roku? Może dwa.

— Od jego śmierci 3,5.— przypomniał.

— Ah tak.— rzekłam z ponurym wyrazem twarzy.

— Czas leci. Cieszę się, że wyszłaś z tego gówna.— powiedział, wydawać by się mogło, że szczerze.

— Tak, ja też. A co z tobą?— spytałam zaciekawiona, co się działo z nim, po moim wyjeździe.

Barnes właściwie był osobą, która mnie wprowadziła i to od niego najczęściej miałam dragi. Był jednym z kilku dilerów w okolicy, z którymi miałam lepszy kontakt.
Był na tyle urokliwy, że nigdy nie potrafiłam mu odmówić. Zresztą miałam u niego dług i tyle razy wyciągał mnie z kłopotów, że po prostu nie mogłam tego zrobić.

— Rzuciłem to. Wróciłem do sportu, wiesz?

— Tak? Nie mów, że...

— Myhm, karate.— powiedział z lekkim uśmiechem.

No wprost cudownie.

— To ciekawe.

— Siedziałbym w Miami trenując, ale musiałem zmienić trenera.

— A co?

— Przymknęli go za dopingi i molestowanie nieletnich zawodników.

— O kurwa. To trochę....— byłam w szoku i zastanawiałam się czy trener coś mu zrobił.

A on chyba wyczytał o czym myślę, bo zaraz powiedział:

— Nieletnich, Li!

— No dobra, dobra. Żartuję.

— Dosyć o mnie. Mów co z tobą się działo. Widzę, że dobrze się bawiłaś.— stwierdził lekko wytykając mój okrągły dodatek.

— Trenowałam karate, skończyłam liceum i jak zauważyłeś zostanę matką.— streściłam mu, mój ostatni rok.

— Ojciec dziecka...— zaczął, ale przerwałam mu.

— To nie jest dobry temat.

— Więc wygadanie się pomoże ci, no dawaj. Wiesz, że możesz mi wszystko powiedzieć.— rzekł ze swoim irytująco czarującym uśmiechem.

I opowiedziałam mu, sama nie wiem czemu, dosłownie większość wydarzeń, które miały miejsce od mojego przyjazdu.
Mike słuchał cierpliwie, nie przerywając mi, a gdy nie mogłam już spokojnie wytrzymać, przytulił mnie do siebie, ocierając łzy i dając się przysłowiowo wypłakać.

Gdy przypomnę sobie ostrego, zaczepnego i zdolnego do wszystkiego, chłopaka spod szarych bloków, który musiał taki być żeby przeżyć, ani trochę nie widziałam chłopaka, z którym teraz leżę na łóżku i opowiadam moje troski.

Musiało minąć wiele czasu, gdy tak mówiłam, a on cierpliwie słuchał.
Słońce, zaczęło już powoli wschodzić, a mgła ustępować, kiedy poczułam się zmęczona i musiałam choć na chwilę się przespać.
Poczułam jak chłopak całuje mnie w skroń, zanim przykrył mnie kołdrą i delikatnie zamknął drzwi mojego pokoju, uprzednio przez nie wychodząc.
    A już kilka godzin później poczułam wspaniały zapach naleśników z syropem klonowym, które chłopak przyniósł mi do łóżka.
Jedliśmy razem, rozmawiając i wspominając dawne akcje i śmiejąc się z naszych wspólnych odpałów.
Mike został u mnie przez kilka dni, podczas których robił wszystko by poprawić mi nastrój i był niesamowicie miły, gdy musiał znosić mój okropny, przez ciążę, charakter.
Przez niego na nowo zanurzyłam się w swoją przeszłość, przypominając sobie jak każdego dnia musiałam walczyć o przetrwanie.
Ale to on mi wtedy pomagał, więc teraz będzie tak samo. Prawda?

I wystarczył tylko tydzień bym uwierzyła w to jak dobrą może być osobą. I jak na dobre wyjdzie mi ponowne zbliżenie się do niego.
Tylko tydzień bym zaufała.
Tylko tydzień bym znów robiła wszystkie drobnostki, które mi sugeruje.
Tydzień bym wprowadziła się do niego, paląc za sobą wszystkie mosty.
Tylko jeden tydzień. Pieprzone siedem dni by rozpoczął się powolny proces mojego spadania na samo dno...

•••

Johnny Lawrence
°°°°

Ta rozmowa poszła nie tak.
Wszystko poszło nie tak.
W dodatku, gdy usłyszałem połowę rozmowy chłopaków i to co mówił im Dutch o jakimś kolesiu, który nagle się pojawił, miałem ochotę w tej chwili biec do niej.
Nie mogłem wytrzymać, nagle poczułem jak gorąco i jak dużo osób jest w tym pomieszczeniu.
Wybiegłem ze szkoły i wsiadłem do swojego samochodu, ruszając praktycznie natychmiast.
Z tylnych siedzeń wyciągnąłem butelkę jakiegoś alkoholu, którą przystawiłem do ust pijąc i prawie natychmiast się krztusząc.
Odstawiłem to na chwilę by skupić się na prowadzeniu, sam nie wiem gdzie jechałem, przed oczami miałem tylko ją. Jej uśmiech, jej twarz, jej oczy, jej dłonie na moim torsie, jej usta na moich.
Ostro zahamowałem, ale i tak uderzyłem w hydrant przy chodniku.
Rozejrzałem się gdzie jestem.
Byłem przy hali turniejowej.

I to jeszcze był TEN parking, zajebiście.

W moim wspomnieniu stanął obraz kiedy to Kreese dusił mnie i widziałem przerażoną minę Sary, która czuła niemoc.
Ciekawe czy czuła się tak samo jak ja teraz, bo jestem w tej samej sytuacji. Choćbym dokonał jednego wyboru, to każda opcja jest zła.
Jestem w tak popierdolonej sytuacji, z której mogę wybrać tylko mniejsze zło.
Czuję się tak kurewsko bezsilny.
Te wszystkie listy.
Ten mężczyzna, który mnie znalazł przy dojo, grożący mojej dziewczynie...
Nie posłuchałem go i właśnie dlatego skutkiem było to ostrzeżenie w postaci grzechotnika, który przestraszył Sar na boisku.
W oczach znów stanął mi obraz dużego węża zjadającego dziecko.
Znowu wziąłem kilka łyków napoju, aż piekący ból gardła nie zagłuszył bólu jaki czułem mentalnie.
Kurwa mać.
Miało być prościej.
Tak się o nią boję, więc jak mam niby trzymać się z daleka.
Boże, naprawdę nie wiem co mam robić, niech ktoś mi pomoże.
Uderzyłem dłońmi w kierownicę. To nie pomogło.
Łzy zaczęły mi spływać po policzkach, gdy ukrywałem twarz w dłoniach, a moim ciałem wstrząsnął szloch.
Nigdy nie chciałem jej skrzywdzić i wiedziałem, że żadna dziewczyna nie zastąpi jej miejsca.
Ale musiałem to zrobić.
Tylko tak ona ma szansę by wyjść na prostą...






TO JUŻ JEST KONIEC! NIE MA JUZ NIC!

[Spoiler]
.
.
.
.
.
A Johnny ginie w wypadku o!
I elo

Żartuję!
Będzie drugi tom... w lipcu.
Chyba.

Jak wrażenia?

Miałam publikować rozdział w sobotę, ale macie prezent

Oh i gdyby ktoś był ciekawy... JEST 7K SŁÓW

A tu może chcecie bonusik jakiś, w postaci ładnych zdjęć, które miałam w głowie pisząc cokolwiek

Czy tylko mi wygląda tu na zapłakanego fest?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top