Żadnych chłopców w tym domu?

Perspektywa Sarah
Znowu, nie wiedzieć czemu.
°°°

Była prawdopodobnie 14:00 kiedy siedziałam, nudząc się z Bobby'm u siebie w domu. W swoim już zrobionym i posprzątanym pokoju.
Ogarnięcie wszystkich mebli, dodatków, pierdół, plakatów etc, zajęło mi jakieś 3 dni.
3 dni wyjęte z życia. Masakra. Ale efekt jest w pyte, więc było warto.

Siedziałam na parapecie i patrzyłam na pustą ulicę, podczas gdy chłopak rozwalił się na moim łóżku, stojącym trochę dalej od okna.
Pogoda na dworze była bardzo dodatnia i najchętniej chciałoby się nie wychodzić z basenu.
Sama byłam ubrana jedynie w górę od stroju kąpielowego, krótkie białe szorty i trampki.
W przeciwieństwie do mojego przyjaciela.
Spojrzałam na chwilę na niego, ubranego w jeansy i opinający t-shirt.
W mojej głowie narodził się zły plan.
Tak żeby nie widział, opuściłam nogę na podłogę i pociągnęłam stopą kabel, wyłączając wiatrak.
Za jakieś 15 minut zrobi się tu gehenna.

A póki co, wróciłam do kontemplacji krajobrazu za oknem.
Przyznaję, nie słuchałam jego gadania, więc w pełni uzasadnione było to, że chwilę później poczułam uderzenie poduszką, którą rzucił szatyn.

- Ałaa... No już sory, że cię nie słuchałam, możesz powtórzyć?

Ten w odpowiedzi przewrócił jedynie oczami, ale cierpliwie; zapytał ponownie:

- Mówiłem, że w ostatni dzień wakacji urządzamy z chłopakami imprezę u mnie. Może chcesz przyjść?

- Oh jasne, w życiu jeszcze nie zachlałam się w trupa dosłownie 300 metrów od swojego domu.

- Uznam to za tak.- odparł chłopak, śmiejąc się.

- To zamknięta impreza czy mam się przygotować, że poznam połowę Doliny?

- Cóż, napewno będą moi przyjaciele jakieś ich dziewczyny, może parę osób z dojo i jeszcze parę innych dziewczyn.- zakończył szczerząc się.

- Cudownie. Mój wewnętrzny aspołeczniak płonie z zachwytu.- rzuciłam bez przekonania.

- Jaki kto? Powiedzieć, że jesteś nieśmiała to jak przyznać, że Dutch ma zdrowe wszystkie zmysły.- zaśmiał się.

- Zabawne. Czemu właściwie jesteś tutaj, a nie z nimi?

- Nie zmieściłem się do auta.- stwierdził żartując.

- Wspaniały Firebird Johnny'ego, nie taki wspaniały?- zapytałam, wstając z parapetu i kładąc się na łóżko, obok Browna. Blisko niego.

Czułam ciepło jego ciała i mogłam dostrzec kropelki potu na jego szyi.
Wewnętrznie się wyszczerzyłam.
Byłam ciekawa kiedy stoicyzm i charakter szatyna puści.
Naprawdę chciałam czuć nad nim przewagę, a możliwość popatrzenia na nagą męską klatkę piersiową też była kusząca.
Leżałam na plecach, tak jak on, nasze nogi opierając o podłogę.

- Szczerze? Nie miałem po prostu pewności czy posprzątał tylne siedzenia po ostatniej randce.

Zaśmiałam się głośno na jego słowa.

- Ugh, jesteś obrzydliwy.- okej nie wyszło tak jak chciałam, bo wciąż lekko się śmiałam.

- Poznasz Dutcha i zmienisz zdanie.

- Jasne. Ej, nie jest ci może za gorąco?-spytałam z niewinnym uśmiechem.

W odpowiedzi, Bobby spojrzał na mnie, a w jego oczach widziałam domyślenie się co takiego kombinowałam.
No cóż, gdy jego uśmiech przybrał sarkastyczny ton, wiedziałam, że tę rundę przegrałam.
Bobby 1, ja 0.

Okej, teraz ważniejsze sprawy.
Zastanawiałam się czy przyznać się Bobby'emu do rozmowy z Johnny'm. Właściwie, do słuchania monologu blondynki.
Może mógłby mi powiedzieć coś więcej zwłaszcza, że oczywista jest więź między nimi.
I gdy się zdecydowałam, do moich uszu dobiegł dźwięk trzaskania drzwiami i szczekanie Tysona.
A to oznaczało tylko jedno. Tata wrócił do domu.
Ciekawe jak bardzo będę miała przejebane.

Cały bałagan z pokoju, w postaci rozwalonych ubrań; wepchnęłam do byle jakich szaf.
Butelki po napojach i alkoholu oraz ewentualne pety poleciały pod łóżko.
System sprzątania lvl nastolatek, który trwa 5-10 minut. Polecam.

- I czego się śmiejesz?- zapytałam widząc irytujący mnie uśmiech na twarzy Bobby'ego.

Ten tylko leżał na łóżku, układając głowę na ręce i przyglądając mi się.

- Ładnie wyglądasz gdy chaotycznie zbierasz rzeczy ze strachu.- odpowiedział i znów się zaśmiał.

No debil, proszę państwa.

Niewiele myśląc co takiego robię i po co, podeszłam do niego i usiadłam mu na biodrach, dłonie układając na brzuchu.
- "Haha" tak? Ze stra...- moje dalsze słowa zostały przerwane przez kroki na schodach i otwieranie drzwi mojego pokoju.
No to jojo kaput.

- Cześć córa, hej Bobby. Widzę, że nieźle się bawicie.- stwierdził sama nie wiem czy złym, czy bardziej roześmianym tonem. Wiem napewno, że mógł być zmęczony po podróży i to nie wróżyło dobrze.

O cholera, salon.
O cholera, ja...
Już oczami wyobraźni widziałam 9 piekielnych kręgów Dantego, które rozegrają się za chwilę.

- Hej, Oscar.- powiedział po prostu Bobby, nie przejmując się niczym.

- Tato, um miałeś wrócić jutro?- spytałam, schodząc przy okazji z chłopaka.

- Tak, ale chciałem mieć jeszcze pewność, że będę miał do czego wrócić.

- Wiesz, że to nie tak...

- Porozmawiamy w salonie, pożegnaj się ładnie.

Po tych słowach wyszedł.

- Uuu, niegrzeczna dziewczynka dostanie karę?

- Coś ty, on musi stwarzać pozory.- rzuciłam z przekonaniem, ale nie do końca byłam pewna, czy tym razem mi się upiecze.

- Skoro tak twierdzisz. Ale w razie czego zadzwoń, a uratuję księżniczkę z wieży.

- Za długo bym czekała, haha. O której ta wasza libacja?

- O 20:00

Zeszłam z nim na dół i stając przy drzwiach, podeszłam do chłopaka, który przy okazji jest mojego wzrostu.
Tak, teraz to zauważyłam. No okej, może nie całkiem, ale to nieważne.

- Do zobaczenia- powiedziałam całując go w policzek, na pożegnanie.

- Cześć- odpowiedział z typowym dla siebie uśmiechem.

Zamknęłam za nim drzwi i powlekłam się do salonu, w którym zastałam ojca głaszczącego Tysona i uśmiechającego się do mnie z ironią.

- Wiesz, że prawdopodobnie wystraszyłeś mojego jedynego przyjaciela?- spytałam, udając, że nic się nie stało.

- Oh nie, on nie jest typem faceta, który się poddaje i którego łatwo nastraszyć. To gorzej dla mnie.- zapewnił.

- Mówisz? I co, nagle wprowadzisz zasadę żadnych chłopców, pod twoją nieobecność?- nie powiem, zaciekawiły mnie słowa taty o wytrwałości jaką ma Bobby. Czyżby to miało coś wspólnego z ich karate?

- Powinienem chyba, ale nie mam zamiaru kontrolować cię na każdym kroku.- stwierdził w końcu.

- Wow, dzięki ojcze.

- Ale nie róbcie nic więcej, przynajmniej do czasu gdy z jego rodzicami nie ustalę daty ślubu.

- Ty sobie żartujesz!

- Oczywiście, że tak.- powinnaś zobaczyć swoją przerażoną minę.-To jasne przecież, że wolałbym nie widzieć żadnego chłopca obok ciebie, a co dopiero dowiedzieć się, że mi cię zabiera.

- Tatoo...

- No już, żartuję przecież. Nie zostawiaj tylko syfu w salonie, gdy wyjeżdżam i będzie okej.

- Czyli mówisz, że mogę iść do Bobby'ego, spotkać jego znajomych?

- Tak się teraz mówi na nastoletnie melanże?

- Nie wiem.- rzuciłam, szczerząc się.

- Nie wracaj zbyt wcześnie.

- Dzięki tatuś.- zaśmiałam się głośno.- A jak było na panelu z tej waszej gry?- zapytałam.

•••

Po rozmowie z ojcem, poszłam trochę poćwiczyć. Okej, najpierw się przebrać w jakieś wygodne ciuchy.
Założyłam krótkie, przylegające czarne spodenki sportowe i damską zieloną bokserkę, z butami miałam problem, bo nie chciały dać się znaleźć, ale w końcu znalazłam jednego pod łóżkiem, a drugiego za regałem. Były to moje ulubione buty do biegania z cross the line, owszem niebieskie, więc nie miałam pojęcia jak znalazły się w tym całym bałaganie rzeczy.
Wychodząc z pokoju, zabrałam jeszcze bidon z wodą, którego sznurek trzymałam w ustach, żeby móc związać włosy w koka.
W drodze do podziemi tej "wieży" zgubiłam się tylko raz.
To niezły wynik, chyba zaczynam już się przyzwyczajać do mieszkania tutaj. Ale umówmy się, to jest dom marzeń, każdy bardzo szybko by się przyzwyczaił. Spanie w wielkim, miękkim łóżku jest tak skrajnie różne od starej kanapy z małego salonu, lub drewnianych kładek z opuszczonego domu.
I mimo wspomnień i koszmarów z poprzednich lat, mogłam przywyknąć do schodzenia ciemnym korytarzem do domowej siłowni, którą mój ojciec bardzo fajnie urządził.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top