Rozdział 17
Rey skorzystała z tego, że Najwyższy Porządek był zajęty opanowywaniem psychiatryka. Gdy tylko patrole na granicy miasta stały się rzadsze, pobiegła ile sił w nogach. I jeszcze dalej.
W końcu padła nieprzytomna na śniegu.
***
Ben obudził się przykryty śniegiem. Prawdopodobnie był przeziębiony, bo coś zamarzło mu w nosie. Powoli, osłabiony od zimna wstał i rozejrzał się, pocierając ramiona.
Na horyzoncie widać było miasto. A tuż przed nim, na wzgórzu, był zamek, jakby wyrwany ze średniowiecza. Solo westchnął, ale zabrzmiało to raczej jak charknięcie. Lepsze to niż nic, uznał, po czym zaczął zbliżać się do bram. Tuż przy bramach poznał napis nad drzwiami. To słynny Zamek Maz.
Inni ojcowie obiecywali zabierać tu swoich synów na osiemnastki. Jego obiecywał mu tylko, że go wypierdoli z domu, gdy tylko wybije godzina, w której po raz pierwszy w życiu zaczął drżeć ryja.
Ben zapukał do drzwi. I znowu.
-Powtarzam, nie macie czego tu do cholery szukać!- Zawołała jakaś babka. Solo zaczął jeszcze mocniej walić w drzwi.
-Proszę, wpuśćcie mnie! Zamarznę tutaj!
-Walę, czy mówisz prawdę, czy to podpucha! Czasy się zmieniły, nie wpuszczę cię!
-Nie kłamię!- Wrzasnął chłopak. -Nazywam się Benjamin Solo, potrzebuję tylko n...
Drzwi otworzyły się z taką siłą, że nos mu chrupnął, a sam chłopak poleciał do tyłu na śnieg.
-Mówiłeś, że jak się nazywasz?- Spytała drobna staruszka, patrząc na leżącego. Ben, trzymając się za nos znowu wstał.
-Solo, proszę pani. Ben Solo.
Kobieta przyjrzała mu się dokładnie, westchnęła i wróciła do środka, zostawiając drzwi otwarte. Chłopak stał w miejscu, niepewny co robić.
-No właź, masz tam zamiar czekać do śmierci z przemrożenia?- Zawołała z środka. Kylo westchnął, po czym wszedł do środka.
***
Dziewczynę obudziło lizanie po twarzy. Uśmiechnęła się lekko. Otworzyła oczy i spojrzała na włochatego pieseła. Odsunęła go od siebie, rozejrzała się dookoła, wciąż nieco zaspana. Siedziała z tyłu jakiegoś samochodu. Facet gdzieś po czterdziestce siedział za kierownicą.
-Czyli wstałaś. A już się bałem, że znowu będę musiał tłumaczyć, czemu przewożę trupa.- Mruknął. Pies zwinął się w kulkę, bacznie na nią patrząc.
-Pan wybaczy... Skądś pana kojarzę, ale nie pamiętam dokładnie...
-Han Solo, ojciec waszego klasowego pedała.- Przedstawił się facio. -A ty to pewnie Rey Palpatine?
-Możliwe.- Odparła cicho, wywołując ciche parsknięcie. -Gdzie mnie pan zabiera?
-Myślałem nad zabraniem cię do Jakku, ale tamtejsze szumowiny od razu by cię wydały. Dlatego jednak wybrałem miasto Tatooine.
-Ale, dlaczego?
Han spojrzał na nią, jak na idiotkę.
-Abyś się ukryła, to oczywiste.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top