Rozdział #6

Gdy jechaliśmy lasem słońce zaczynało powoli zachodzić. Mieliśmy dojechać do drugiego miasta, które znajdowało się kolejne kilka godzin jazdy od Akhen. Przynajmniej tak twierdził Halen, a mnie nie pozostało nic innego, jak mu zaufać, choć wciąż obmyślałam co zrobię, gdyby okazało się, iż łowca chce mnie oszukać. Spojrzałam w jego kierunku, siedział spokojnie na grzbiecie siwego, który równie spokojnie, co jego pan szedł przed siebie. Westchnęłam głośno. Martwiłam się o siostrę, została gdzieś sama na pastwę kogoś, kto najpewniej chciał zrobić jej krzywdę. Nie chciałam jej stracić, na tym świecie miałam już tylko ją. Zacisnęłam dłonie na wodzach.

- Wszystko dobrze? - usłyszałam nagle. - coś cie trapi?

- Nie wiem co dzieje się z moją siostrą. To chyba wystarczający powód, aby być zdenerwowanym. - Odpowiedziałam Ervinowi, który przyglądał się mi z ciekawością.

- Bardzo się zamartwiasz o te twoją siostrę.

- Bo mam tylko ją. Nasi rodzice odeszli i nikt z nas nie wie, w jaki sposób. Są pogłoski, że ojciec zginął w walce, a matka popełniła samobójstwo po jego śmierci.

- Pogłoski? - Zdziwił się łowca.

- Tak - westchnęłam. - jedynym kto widział ich po śmierci był mój, najpewniej nie żyjący, wuj. Odnalazł swojego brata, czyli mojego ojca nie żywego na łące, na której kilka dni wcześniej rozegrała się bitwa. Tydzień później moja matka skoczyła z dachu posiadłości, w której mieszaliśmy na czas pierwszych miesięcy Vivian. A przynajmniej tak twierdził wuj.

Halen zamyślił się na dłuższą chwilę, a ja zaczęłam się zastanawiać czy zdradzenie mu tych informacji było dobrym pomysłem. W końcu jednak uznałam, że skoro i tak przyjdzie nam spędzić ze sobą zapewne sporo czasu to lepiej, aby mój kompan czegoś się o mnie dowiedział.

- Ile ty i twoja siostra miałyście lat, gdy wasza matka, rzekomo, popełniła samobójstwo? - Zapytał Ervin.

- Vivian miała kilka miesięcy, ja trzy lata.

- I zostawiła dwójkę małych dzieci? - Mężczyzna wydawał się oburzony.

- Była tak zakochana, iż nie wyobrażała sobie życia bez swojego męża. Nawet jeśli jej dzieci musiały potem żyć bez matczynej troski i nigdy nie zaznać miłości z jej strony.

Halen nie odezwał się na to ani słowem. Najwyraźniej brakowało mu już słów na zachowanie mojej matki. Mi zresztą również z trudem mówiło się o tym, by obyło się bez choć jednego aktu pogardy dla kobiety, która zostawiła dwójkę małych dzieci na pastwę losu. Pod opieką bezdzietnego człowieka, który cały czas zostawiał nas pod opieką swoich służek. Westchnęłam odganiając od siebie wspomnienia i skupiłam się na dalszej drodze. Z każdym pokonanym metrem las, którym przejeżdżaliśmy stawał się gęstszy, a przez to mroczniejszy, gdyż gęste korony drzew nie przepuszczały światła, które rozświetliło by tę ponurą puszcze. Zerknęłam na Halena, który co rusz się rozglądał.

- O co chodzi? - Zapytałam, gdy poraz kolejny odwrócił się w tył.

- Cisza. - Mruknął tylko, zmarszczyłam brwi, lecz zamilkłam.

Spojrzałam przed siebie, zostawiając Ervina samego sobie. Wtedy też kątem oka dostrzegłam ruch, gdzieś pomiędzy drzewami. Mój koń zresztą udowodnił mi po chwili, iż mi się nie przywidziało. Postawił uszy, a wszystkie mięśnie napięły się. Był gotowy do ewentualnej ucieczki. Chwyciłam się więc mocniej wodzy, gotowa na nagłe zerwanie się ogiera do biegu.

- Wilki. - Szepnął łowca, gdy znalazł się tuż obok mnie. Jego koń był w identycznym stanie, co mój.

- Co robimy? Przecież nie możemy tak stać.

- Z tego co słyszałem osoby takie, jak ty potrafią władać ogniem. To prawda? - przytaknęłam, łowca skinął głową. - na mój znak podpalisz ściółkę, niedawno były ulewy, a tutaj światło słabo przebija się przez liście, tak więc powinna nadal być na tyle mokra, aby ogień się nie rozniósł. To nam da czas na ucieczkę.

- W jaki sposób?

- Wilki boją się ognia - wyjaśnił Ervin. - twój płomień powinien utrzymać się na mokrym podłożu na tyle długo, byśmy zdążyli wyjechać z lasu, za nim te przerośnięte kundle ruszą za nami.

Skinęłam tylko głową. Łowca najwyraźniej był pewien swego planu, tak więc mnie nie pozostało nic innego, jak zdać się na mężczyznę. Halen przyjął pozycję, która miała umożliwić jego koniu szybkie ruszenie z miejsca i uniósł dłoń. Przełknęłam ślinę, skupiając całą siłę woli na swojej mocy. Miałam nadzieję, że moje zdolności mnie nie zawiodą przez moje zdenerwowanie, które odczuwałam teraz na zdwojonych obrotach. Jeśli choć jedna rzecz pójdzie nie tak skończymy, jako pokarm dla leśnych stworzeń. Halen odwrócił się i zaczął wypatrywać wilków, jak na zawołanie te wyłoniły się z pomiędzy drzew, biegnąc bardzo szybko w naszą stronę. Łowca opuścił dłoń, gdy wilki znalazły się zaledwie dwa metry od naszych koni, tak więc szybko zrobiłam, co do mnie należało. Wystawiłam otwartą dłoń w kierunku psowatych, a płomień buchnął prosto pod ich łapy. Za nim konie zerwały się galopem z miejsca usłyszałam tylko głośny skowyt, jeden z wilków musiał wejść w pole rażenia.

Nie wiem jak długo gnaliśmy lasem. Żadno z nas nie miało odwagi się odwrócić i sprawdzić, czy wilki nie biegną za nami. Ogień, jaki w nie posłałam mógł już dawno zgasnąć, a drapieżniki podążyć za wonią koni i biec naszym tropem. Upewniłam się jednakże, iż tak się nie stało, gdy po kilku minutach wyjechaliśmy z między drzew. Halen zatrzymał konia z lekkim trudem i zawrócił go, gdy ten najpewniej chciał uciekać jeszcze dalej. Poszłam w ślady mężczyzny.

- Co teraz? - Zapytałam, spoglądając na łowcę.

- Teraz musimy dojechać do miasta.

- Obawiam się, że przez tą ucieczkę oddaliliśmy się od niego. - Westchnęłam.

- Nie zupełnie.

Po tych słowach mężczyzna wskazał mi konkretny kierunek. Jak się okazało było zupełnie odwrotnie niż zakładałam. Znaleźliśmy się o wiele bliżej miasta. Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam za Halenem, który skierował swego wierzchowca w odpowiednią stronę, by potem ruszyć z miejsca.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top