Rozdział #19

Rothig zaszył się w jakimś pomieszczeniu. Podobno musiał dobrze pomyśleć nad planem działania. Mam tylko nadzieje że wszystko się powiedzie i że zdążymy na czas. Westchnęłam i usiadłam. Wtem podszedł do mnie Garanthir. Spojrzałam na mężczyznę zaciekawiona tym co go do mnie sprowadza.

- Coś cię martwi dziecko? - powiedział i przysiadł się do mnie

- Jak narazie mam tylko jedno zmartwienie - zerknęłam na niego

- Zapewne spowodowane obawą o życie siostry. Mylę się?

- Nie mylisz. - Westchnęłam - moja siostra, od śmierci naszych rodziców stała się dla mnie priorytetem. Popszysiągłam sobie że będę jej chronić aż zimne łapska śmierci po mnie nie sięgną

- Nie masz się czym martwić. Plan Rothiga z całą pewnością będzie skuteczny - powiedział

- Widzę że nie wątpisz w swoich ludzi - rzekłam

- Bo mam ku temu powody - powiedział z pewnością 

- Cóż. Nie wątpię w to - rzuciłam

- Możesz być pewna, że moi ludzie nie pozwolą na to aby twojej siostrze spadł włos z głowy i uwolnią ją bez problemu - położył mi dłoń na ramieniu

- Mam nadzieje - westchnęłam 

- Wierze w to, że dacie rade.

- A ty nie idziesz z nami? - uniosłam brew

- Nie. Jestem na to za stary. Tylko bym wam przeszkadzał, a poza tym naszym oddziałem będą przewodzić Erwin i Rothig. - zabrał dłoń z mego ramienia

- A co jeśli... - nie dane mi było skończyć

- Bez obaw. Może walka jaką pokazali wydaje się monotonna, ale znają też chwyty, które mogą okazać się zaskakujące - spojrzał w stronę Erwina - w prawdziwej bitwie pokażą pełnię sił

   Wstał z miejsca i odszedł w swoją stronę. Byłam pełna obaw co do tego wszystkiego. Nie wątpiłam w zdolności łowców, jednak to mnie ani trochę nie uspokajało. Siedziałam i patrzyłam w ogień do momentu aż wrócił Rothig. Mężczyzna wyglądał na dumnego. Ruchem dłoni wskazał abyśmy podeszli bliżej. W chwilę potem przedstawił nam swój plan i musze przyznać, że jest całkiem dobry. Jednak to nie rozwiało moich obaw. Po przedstawieniu planu przez Rothiga postanowiliśmy odpocząć. Odpoczynek przed bitwą dobrze nam zrobi.

Vivian

   Siedziałam w celi i wylewałam słone łzy. Moja siostra... została stracona. Choć czy warto płakać? Niedługo pewnie trafię tam gdzie ona i rodzice. Nareszcie będziemy wszyscy razem. Nagle drzwi od mojego więzienia się otworzyły, a przez nie wszedł ten który ma stać się mym oprawcą.

- Nie ma co płakać nad... - urwał na chwile - chciałoby się rzec nad rozlanym mlekiem, jednak lepiej zabrzmi jeśli powiem nad rozlaną krwią

- Jesteś potworem! - wykrzyczałam

- Schlebiasz mi wasza wysokość - pokłonił się. Co to miało znaczyć? 

   Nagle się wyprostował. Uśmiechnął się szyderczo.

- Radzę Ci się przygotować jaśnie pani. Jutro o świcie zaczniemy naszą zabawę - zaśmiał się szyderczo, a po kilku minutach usłyszałam trzaśnięcie drzwiami od celi

   Skuliłam się i poczełam płakać. Niech... mi ktoś... pomoże

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top