Rozdział #14
Padłam na kolana i poczełam płakać. Nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam. Yhar stał nade mną i śmiał się szyderczo.
- Życzę Ci jak najszybszej i najboleśniejszej śmierci jaka może być! - wykrzyczałam przez łzy
- A więc się domyśliłaś, że to dzięki mnie twoja siostra zginie jutro o brzasku - spojrzał na mnie z wyższością
- Nie trudno było się domyślić... - otarłam słone łzy
- Nie martw się. Wasza rozłąka nie będzie trwała długo. Wasza i waszych rodziców zresztą - odwrócił się do mnie plecami - miło będzie pozbyć się ostatnich z tego waszego rodu. W końcu uda mi się was pozbyć, tak jak pozbyłem się waszych rodziców
- O czym ty mówisz? - otworzyłam szerzej oczy
- To ja zabiłem waszego ojca, a potem do prowadziłem waszą matkę do samobójstwa - zerknął na mnie przez ramię
- Ty potworze! - wrzasnęłam zdruzgotana tym co usłyszałam
- Już nie długo nastąpi wasz koniec - wyszedł z celi trzaskając drzwiami
Czyli to przez niego... przez niego stracę rodzinę... życie... przyjaciół...Nie to nie może być prawda! Nie! Błagam! Nie... słone łzy znów popłynęły po mojej twarzy.
Miriam
Sąd wydał na mnie ostateczny wyrok. Śmierć. Stracenie na gilotynie. Teraz siedzę w celi i czekam na śmierć... zasługuje na to... zawiodłam. Zawiodłam mą siostrę i strażników... liczyli na mnie.... No cóż... przynajmniej Erwin będzie mógł żyć normalnie... przynajmniej... przez krótką chwilę...
A propo Erwina... był u mnie, by się pożegnać. Obiecał też, że zrobi wszystko, co w jego mocy, by to jakoś naprawić. Jednak to nie miało już sensu.
Ukryłam twarz w dłonie. Łzy popłynęły po mojej twarzy. Vivian... przepraszam... rozpłakałam się jeszcze bardziej niż przedtem. Płakałam, aż po moich plecach przeszedł dziwny dreszcz. Nagle usłyszałam głos siostry. Usłyszałam tylko:
- Miriam... pomóż....
Wtem przed moimi oczami pojawiły się rozmaite obrazy. Wszystkie przedstawiały mnie i moją rodzinę. Matkę, ojca, siostre, wuja, ciotkę i resztę naszej rodziny. Wtem coś we mnie pękło. Wstałam z ziemi i podeszłam do drzwi od celi. Złapałam za nie zaczęłam mocno szarpać, aż udało mi się je wyrwać. Łoskot, jaki, się pojawił, przyciągnął strażników. Rzuciłam w nich drzwiami od celi, a Ci upadli z impetem na ziemię. Szybko wskoczyłam na okno, kopiąc w kratę przez co ta wyleciała z okna. Mężczyźni, w których cisnęłam wcześniej wyrwaną kratą w końcu się z pod niej wydostali. Spojrzałam na nich i skoczyłam. Jeden z nich krzyknął coś za mną. Coraz bardziej zbliżałam się do ziemi. Na moich plecach pojawiły się smocze skrzydła. Zamknęłam oczy. Gdy je otworzyłam w ostatniej chwili wzleciałam w powietrze. Byłam w swojej drugiej postaci.
Poleciałam ponad warownie, w której mnie zamknięto. Najwyraźniej wieść o mojej ucieczce już się rozniosła, gdyż zobaczyłam łuczników. Na znak jednego z gwardzistów wszyscy na raz puścili cięciwy. Deszcz strzał poleciał w moją stronę. Jedyn silniejszym machnięciem skrzydeł zdmuchnęłam je wszystkie w innym kierunku. Zionęłam ogniem wprost w strażników. Kilku z nich spadło z baszty, a pozostali uciekli. Nagle dostrzegłam Erwina biegnącego po dachu. Co on tu robił?!
Podleciałam niżej i z pomocą tylnych łap złapałam łowce za ramiona. Mężczyzna spojrzał z przerażeniem w górę, jednak nie próbował uciekać. Wręcz przeciwnie. Był bardzo spokojny. Szybko oddaliłam sie od warowni i poleciałam w kierunku lasu.
Postawiłam Erwina na ziemi i wylądowałam obok niego. Halen spojrzał na mnie przerażony, więc szybko przybrałam ludzką postać. Jego oczy bardzo się rozszerzyły, a usta mocno się otworzyły.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top