Rozdział #11

   Wedle wskazówek karczmarki jechaliśmy na północ. Jakieś dwie godziny później udało nam się odnaleźć drogowskaz. Oczywiście pojechaliśmy zgodnie z kierunkiem, który wskazywał owy drogowskaz. Wiedzieliśmy iż dojazd do miasta trochę nam zajmie. Dla mnie jednak nie miało to zbyt wielkiego znaczenia. Chciałam odnaleźć siostrę za wszelką cenę. Nawet cenę własnego życia. Erwin jechał przodem i rozglądał się na boki. Zastanawiało mnie z jakiego powodu, jednak wiedziałam, że nie powinnam się tym teraz przejmować.

   W końcu na horyzoncie pojawiła się brama miasta. Pokonaliśmy je bez problemu. Nie były strzeżone? Dziwna sprawa. Wjechaliśmy do miasta i zmierzaliśmy w kierunku tutejszej biblioteki. Niektórzy okoliczni mieszkańcy patrzyli na nas ze strachem w oczach. Jechaliśmy przez miasto ignorując absolutnie każdego napotkanego po drodze. Po jakimś czasie dotarliśmy do celu. Przed biblioteką zsiedliśmy z koni, a następnie przywiązaliśmy je do słupa. Weszliśmy do budynku, tam powitał nas zdaje się, że krasnolud. Nie wiedziałam, że ich gatunek przetrwał. 

- W czym mogę pomóc? - wyszedł zza lady, wyższej od niego o co najmniej metr. Jak na jednego z przedstawicieli tych, z natury gburowatych, stworzeń był nad wyraz uprzejmy.

- Szukam księgi, w której mogę znaleźć coś na temat lokalizacji kogoś za pomocą run i symboli - wytłumaczyłam, a jakże niski  mężczyzna skinął głową

- Proszę poczekać za rutko wrócę - powiedział i zniknął wśród regałów

    Westchnęłam i oparłam się o jeden z regałów, Erwin natomiast rozglądał się po ogromnych rozmiarów pomieszczeniu jakby czegoś szukał. Już chciałam zapytać w jakim celu się tak rozgląda, ale w tym samym momencie wrócił krasnolud.

- Proszę bardzo - położył księgę na ladzie i wszedł za nią, stanął na jakimś stołku i spojrzał na mnie

   Ja jedynie kiwnęłam głową i rzuciłam w jego stronę sakiewkę z monetami. Złapał ją bez problemu. Chwyciłam księgę i pożegnawszy się z krasnoludzkim bibliotekarzem, opuściłam wnętrze budynku. Podeszłam do konia, a następnie schowałam księgę do sakwy przy siodle. Odwiązałam konia i dosiadłam go. Erwin również odwiązał wierzchowca i wskoczył na jego grzbiet. Ruszyliśmy z miejsca chwilowego postoju galopem. Udaliśmy się w stronę pobliskiego lasu. Niedługo po tym byliśmy na miejscu. Zatrzymałam rumaka i zeskoczyłam z jego grzbietu. Wyciągnęłam z sakwy przy siodle książkę oraz kamień z runą.  Otworzyłam księgę na odpowiedniej stronie i spojrzałam na łowce.

- Musisz mi pomóc - powiedziałam i wróciłam wzrokiem do księgi.

- W jaki sposób mam pomóc? - zapytał ochoczo

- Znajdź dla mnie kilka rzeczy. Pióro sokoła, kości świeżo zabitego zwierzęcia i krew wilka. Dasz sobie z tym radę? - zerknęłam na niego znad książki

- Oczywiście. Jestem w końcu łowcą. Heja! - szarpnął za wodzę, a jego koń stanął dęba, zarżał, skoczył w przód i po chwili obaj zniknęli w lesie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top