Rozdział #6
Krzyk rozniósł się echem po lesie. Spojrzałam szybko w stronę pozostałych dzieciaków. Byli przerażeni. William i Abby patrzeli to na dzieciaki, to na mnie. Westchnęłam i zacisnęłam pięści. Musiałam być opanowana, by ogarnąć zaistniałą sytuację. Westchnęłam i ruszyłam w kierunku, z którego dochodził krzyk, jednak po kilku krokach zatrzymał mnie William.
- Czekaj! Gdzie idziesz?
- Ratować resztę grupy, a przez ten czas weź Abby, pozostałe dzieciaki i wracajcie do pensjonatu. - Nakazałam.
- Lepiej będzie jeśli pójdę z tobą, a w ten czas Abigail zabierze dzieciaki z powrotem do pensjonatu. - Zaproponowała chłopak, na co się zgodziłam.
- Jak chcesz, tylko pospiesz się z tym przekazywaniem informacji. - Rzuciłam, gorączkowo spoglądając w kierunku miejsca, z którego dochodził krzyk.
Chłopak skinął głową i ruszył w kierunku swojej kuzynki. Przez ten czas, gdy Williama przekazywał Abigail, to co ma zrobić ja ruszyłam w głąb lasu. Wiedziałam, że Shelley znajdzie mnie bez najmniejszego problemu. Szłam i rozglądałam się na wszystkie strony, aż tu nagle poczułam, jak ktoś chwyta mnie za ramię. Odruchowo złapałam napastnika za rękę i mu ją wykręciłam. Owym napastnikiem okazał się nie kto inny jak William. Wilkołak jęknął cicho i spojrzał na mnie z wyrzutem.
- O rany, wystraszyłeś mnie - oswobodziłam rękę Williama i zaśmiałam się nerwowo, oddychając z ulgą. - przepraszam.
- Nic nie szkodzi - rozmasował rękę.
- gdybym był na twoim miejscu zapewne zareagował bym podobnie.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na chłopaka, on również się uśmiechnął i spojrzał na mnie. Staliśmy w milczeniu wpatrzeni w siebie jak w obrazek. Nagle te niezręczną ciszę przerwał krzyk. Za równo ja jak i mój towarzysz spojrzeliśmy w stronę, z której owy dźwięk zdawał się dochodzić. Wtem dało się słyszeć wycie wilka. Wiedziałam co to oznaczało. Wystrzeliłam z miejsca i wbiegłam w krzaki. Słyszałam, iż William biegnie za mną. Pędziliśmy lasem jak szaleni. Wszystko przez, że udało nam się wyłapać zapach dzieciaków. Po przebiegnięciu kilkudziesięciu metrów trzeba było skręcić w krzaki, nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że wpieprzyliśmy się w stos pajęczyn. Modliłam się o to, by nie było tam lokatorów tych że pajęczyn. W końcu pokonaliśmy zarośla, strzepując z siebie lepkie nici, a gdy tylko z nich wyszliśmy zobaczyliśmy zgubione dzieciaki. Stały pod drzewami przerażone, a powód ich stanu stał na skarpie kawałek przed nimi. Przed wcześniej wspomnianą skarpą stała trójka chłopców, na niej natomiast stał duży, szary wilk. Od razu zorpoznałam tego gagatka, Kinay, jeden z wilków z watahy, którą się opiekowałam. Zerknęłam na dzieciaki próbujące schować się między drzewami, lecz to trójka stojąca pod skarpą, która bez krzty strachu ciskała w wilka kamieniami najbardziej przyciągnęła moją uwagę. Rzucać kamieniami w rozjuszonego wilka. Na bardziej idiotyczny pomysł nie można wpaść. Spojrzałam na Williama, który bacznie obserwował wilka, jak się okazało, gotowego do skoku na jednego z dzieciaków.
- William - rzuciłam, nie odrywając wzroku od wilka. Chłopak spojrzał na mnie z uniesioną brwią. - zabierz dzieciaki, a ja zajmę się wilkiem.
- Jesteś pewna? - Rzekł brunet, patrząc na mnie nieprzekonany.
- Wiem co robię. Spokojnie. - Zapewniłam.
- Cokolwiek planujesz lepiej się pospiesz. - Powiedział William i ruszył w kierunku grupki pod drzewami.
Miał rację. Wilk był bowiem gotowy do skoku i raczej nie trzeba być geniuszem, żeby się domyślić co stanie się jeśli spadnie na jednego z tych dzieciaków. Shelley rozkazał grupie wycofać się powoli, ale właśnie wtedy zobaczyliśmy, jak wilk schodzi na łapy, od razu zrozumieliśmy co za chwilę się stanie. Na całe szczęście William był szybszy, w momencie, w którym Kinay miał już spaść na stojącego najbliżej chłopaka zielonooki podbiegł do niego i chwyciwszy za go rękę pociągnął go w swoją stronę, co uchroniło chłopca przed wilkiem.
- Zabierać się stąd, już! - Wrzasnął wilkołak.
Dzeciaki bez zawahania pobiegły w kierunku pozostałej części swojej grupy. Shelley skupiony na nich nie zauważył, że wilk podniósł się z ziemi i skupił swoją uwagę na nim, dopiero słysząc warczenie nastolatek spojrzał w kierunku zwierzęcia. Reakcja Kinay'a srodze mnie zaskoczyła, dopiero po chwili uświadomiłam sobie z czego wynikała. William był wilkołakiem, a dla zwykłych wilków nie było różnicy między tym a takim jak one same. Kinay od razu musiał więc uznać Williama za intruza, dlatego warczał na chłopaka gotowy go zaatakować. Wiedziałam, iż to była moja szansa. Wycofała się w zarośla, gdzie zrzuciła z siebie ubrania i po chwili skupienia przybrałam drugą postać. Wyszłam z krzaków i warknęłam głośno na co zarówno Kinay, jak i William wraz z dzieciakami spojrzeli w moją stronę. Wilk jednak na nowo zainteresował się chłopakiem przed nim. Widząc, iż psowaty gotowy jest zaatakować Williama szybkim krokiem wystartowałam z miejsca, dzięki czemu w szybkim tempie znalazłam się pomiędzy chłopakiem a wilkiem. Zaczęłam głośno warczeć na co Kinay poczoł się cofać. Basior przestał warczeć, podkulił ogon i powoli zaczął się kłaść. Uniosłam łeb nad wilkiem i zaczęłam kłapać pyskiem. Samiec nie mając wyjścia położył się pokornie na ziemi z podkulonym ogonem. Warczałam i obniżałam łeb do momentu, w którym Kinay zaczął cicho popiskiwać, dopiero wtedy dałam mu do zrozumienia, że ma się wynosić, co oczywiście szybko uczynił.
William wraz z resztą grupy wycofał się w chwile po tym jak przepędziłam Kinay'a. Ja natomiast zostałam jeszcze dłuższą chwilę w lesie, by upewnić się czy aby na pewno wilk uciekł, a nie czaił się gdzieś w pobliżu oczekując na moje wycofanie się z lasu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top