Rozdział #23

Szłam w stronę pensjonatu wręcz przepełniona gniewem. Cudem trzymałam swoją wilczą stronę w ryzach. Miałam zamiar wyjaśnić tę sprawę raz na zawsze. Parę metrów od budynku przystanęłam, wzięłam ostatni głęboki wdech, po czym ponownie ruszyłam z miejsca. Hugh zastałam przed wejściem do budynku głównego, rozmawiał z jednym z kucharzy, choć w zasadzie ciężko było to nazwać rozmową, była to bardziej niezbyt przyjemna dyskusja na temat przypalonego jedzenia. Czułam od Hugh, iż jest mocno zdenerwowany, nie dbałam o to jednak, miał mi sporo do wyjaśnienia, a ja nie miałam zamiaru z tym czekać ani chwili dłużej, mój plan już został wdrożony w życie i nie miałam szansy zatrzymać tego błędnego koła.

- Żeby to był ostatni raz, gdy coś takiego się zdarza, jasne? - Warknął Hugh w stronę młodego kucharzyny. Chłopak mruknął coś tylko, by potem najpewniej wrócić do kuchni.

Mężczyzna przetarł twarz dłonią, jego serce wciąż waliło pod wpływem gniewu. Skrzyżowałam ręce na piersi, zatrzymując się tuż przed ojcem. Blondyn odwrócił się do mnie, po czym westchnął zirytowany.

- Riley nie teraz, ja naprawdę nie jestem teraz w...

- Mam to gdzieś.

Hugh zmarszczył brwi i wbił we mnie intensywne spojrzenie. Nie zrobiło to na mnie jednak wrażenia, od dawna już zresztą nie robiło.

- Co to ma znaczyć?

- Mogłabym zapytać o to samo - Warknęłam. Zdezorientowanie na twarzy stojącego przede mną mężczyzny, z jakiś przyczyn napawało mnie satysfakcją. - nie chce słyszeć o tym, że nie masz teraz czasu. Masz mi coś do wyjaśnienia, a przy okazji ktoś chce złożyć ci wizytę.

Blondyn uniósł brew, jednak poszedł za mną, gdy tylko ruszyłam z miejsca w stronę lasu. Przez całą drogę próbował ze mną dyskutować i się wymigać, lecz ja pozostałam nieugięta.

- Riley, ja naprawdę nie mam teraz czasu na twoje wygłu...

Zamilkł, jak tylko stanęliśmy przed grupką składającą się z siedmiu osób. Czworo z nich to byli moi znajomi z watahy, pozostała trójka jednak, była to moja domniemana rodzina. Widziałam jak oczy Hugh przyjmują wielkość spodków, szczęka opada, a brwi lecą w górę, kiedy tylko jego wzrok skierował się na pozostałą trójkę.

- Cześć braciszku. - Odezwała się moja matka, a na jej na początku poważną twarz wkradł się lekki uśmiech.

- Mi... Mira? - Wychrypiał Hugh.

Widząc łzy płynące po twarzy blondyna, moja wściekłość zaczęła powoli ulatywać. Nie umiałam się już wściekać na człowieka, który właśnie zobaczył swoją ponoć zmarłą siostrę. Mira chyba również nie umiała już dłużej opanować emocji, podeszła bowiem do brata i zamknęła go w szczelnym uścisku, który ten odwzajemnił, po czym do moich uszu dotarł cichy szloch obojga. Po chwili rodzeństwo oswobodziło się nawzajem, by potem Mira wbiła w brata intensywne spojrzenie. Sam Hugh popatrzył na kobietę cholernie zdezorientowany.

- Chyba pora abyśmy wyjaśnili Riley całą tą sytuację.

- Przez tyle lat próbowałem tego uniknąć... Ale masz rację. Koniec tego. - Mężczyzna westchnął głośno, po czym jego wzrok skierował się na stojących kawałek za Mirą Jaydena i naszego ojca.

Niedługo potem byliśmy w ogrodzie za głównym budynkiem pensjonatu. Była to strefa wydzielona tylko dla mnie i Hugh. Dołączyli do nas również Elias i Steve wraz z partnerkami. Powitanie mojej mamy i Eliasa było dość... Emocjonalne. To oczywiście spotkało się z niezbyt przychylnym spojrzeniem żony alfy. Mój domniemany ojciec również nie był zbyt zadowolony z zaistniałej sytuacji. Skierowałam wzrok na Hugh, był wyraźnie spięty, jednak wydawał się również zdeterminowany.

- Riley... Jakiś czas temu opowiadałem ci tym, że straciłem siostrę w pożarze. Szczerze mówiąc sam sądziłem, iż opuściła ten świat w tragicznych okolicznościach... Jak się okazuje to na całe szczęście nie prawda.

- Ale to nadal nie wyjaśnia dlaczego... Nie wiedziałam nic o mojej rodzinie. - Westchnęłam, patrząc na człowieka, którego przez ostatnie lata nazywałam ojcem.

- Kochanie... To wszystko jest tak cholernie skompilowane. Po pożarze w domu Miry i Calena nie odnaleziono żadnego śladu po twoim bracie czy rodzicach, ciebie jednak... Ktoś przyniósł do pensjonatu. Miałaś wtedy raptem pół roku. Przydzielono mi opiekę nad tobą i tak przez te wszystkie lata wychowywałem cię, jak własną córkę mając nadzieję, iż nigdy nie będę musiał wyjawiać ci prawdy.

- Z drugiej strony, jeśli wolno mi się wtrącić, pewnego dnia pojawił się ślad twoich rodziców - wtrącił nagle Elias. - między innymi właśnie po to tutaj przyjechałem. By pomóc Hugh znaleźć ślad jego siostry no i oczywiście dowiedzieć, czy ona w ogóle żyje.

- A więc to prawda... - Mruknęłam bardziej do siebie niż do innych. Po kilku sekundach podniosłam wzrok na rodziców. - wy naprawdę jesteście moimi rodzicami...

Mama uśmiechnęła się tylko, by potem jednak przytulić mnie do siebie, kiedy tylko sama zainicjowałam ten gest. Kobieta pogłaskała mnie jeszcze po włosach i szepnęła coś. Zdaję się, że "moja kochana córeczka". Ja natomiast byłam przeszczęśliwa, iż w końcu w moim życiu będzie ktoś, kogo będę mogła nazywać "mamą". Jak tylko oswobodziłam się z ramion mamy podeszłam również do ojca i brata. Jay był nieco zdziwiony, ale potem natomiast miał problem z tym by mnie puścić, przez co, jak tylko to w końcu uczynił oboje patrzyliśmy na siebie w rozbawieniu.

– Miło się na to wszystko patrzy, lecz pozostaje jeszcze jedna kwestia. – Powiedział nagle pan Steve.

– Jaka?

– Taka, że podpalacze sprzed piętnastu lat mogą wciąż gdzieś tu się kręcić, nigdy ich przecież nie złapano.

– Po co by mieli tu niby wrócić? – Mruknął Elias.

– Wiesz Eliasie... Nigdy ich nie schwytano, a co za tym idzie nie wiadomo co dokładnie nimi kierowało, kiedy wywołali pożar. Jeśli mieli złe zamiary względem rodziny właścicieli od początku to cholera wie, czy jeśli dowiedzą się o tym, że przeżyli pożar nie zechcą poprawić tego, co zepsuli.

Słowa Steve'a nam wszystkim dały do myślenia. Alfa Elias od razu zadeklarował, iż zostaną na jeszcze kilka tygodni i zrobią co w ich mocy, aby rozwiązać sprawę i postawić winnych przed sądem. Ja na ten czas zamierzałam się jednak nacieszyć rodziną no i oczywiście lepiej ich poznać, gdyż bardzo mało o nich wiedziałam mimo wszystko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top