Rozdział #20

– Dokąd my właściwie idziemy? – Mruknął Holden, gdy następnego dnia prowadziłam jego, Laurę oraz Williama i Abby przez las.

– Przekonacie się. – Odpowiedziałam mu krótko.

Chłopak spojrzał na mnie niepewnie, ale nie odezwał się już ani słowem. Zerknęłam jeszcze na Williama i jego kuzynkę, Abby nie zwracała na mnie większej uwagi, w przeciwieństwie do Willa, który zadawał się obserwować mój każdy krok. Odwrócił wzrok dopiero, gdy zorientował się, że również na niego spoglądam. Odwróciłam głowę, przygryzając wargę. Nie wiedziałam o co chodziło Williamowi. Resztę drogi pokonaliśmy już bez słowa, gdy w końcu dotarliśmy na miejsce Shelley posłał mi zdziwione spojrzenie.

– Po co przyszliśmy nad bagno? – Zapytał w końcu, zerkając na siatkę leśną, którą otoczone było wcześniej wspomniane bagnisko.

– Pamiętasz, gdy byliśmy tu ostatnio?

– Tak, pamiętam. Ten mostek okazał się być ciekawym sposobem na samobójstwo. – Mruknął brunet, zerkając na rzeczony mostek.

Zastanowiłam się chwilę w jaki sposób przekonać ich, aby spróbować wejść do tej posiadłości po drugiej stronie bagna. Potem jednak coś mi zaświtało.

– William – zaczęłam, chłopak ponownie na mnie spojrzał. – pamiętasz reakcje mojego ojca na wieść, że trafiliśmy na te posiadłość?

– Pamiętam.

– Co jeśli to jest część tej jego tajemnicy? Co jeśli tam jest coś, co tata chce przede mną ukryć?

– No niech będzie. – Westchnął William, po dłuższej chwili zastanowienia.

– Ta, tylko jak właściwie chcecie tam wejść? – Zagadnęła Laura, patrząc na siatkę i to, co znajdowało się za nią.

– Gdzieś przecież musi być drugie wejście, prawda? – Rzucił William.

– I na pewno jest – poparł go Holden. – możemy się rozdzielić i go poszukać.

Zastanowiłam się przez chwilę.

– To dobry pomysł. – Powiedziałam w końcu.

– To proponuje abyś ty z Willem poszła w jedną stronę, a ja z dziewczynami pójdziemy w drugą. – Zaproponował Holden, rzucając Willowi tajemnicze spojrzenie.

– No okey, niech będzie.

Po tych słowach syn alfy poraz kolejny posłał Williamowi nieodgadnione spojrzenie, po czym ruszył w raz z, niezbyt zadowolonymi z tego obrotu spraw, Abigail i Laurą na północnozachodnią stronę lasu. Spojrzałam na Shelleya.

– To idziemy? – Mruknął chłopak.

– Idziemy.

Po tej krótkiej wymianie zdań udaliśmy się na północnywschód lasu. Odziwo cały ten czas widziałam posiadłość po swojej lewej stronie. Szliśmy z Williamem powoli, by w razie czego niczego nie przeoczyć. Jedyne jednak co widzieliśmy to siatka, cały czas rozciągająca się wokół posiadłości i otaczającego ją bagna. Zerknęłam na mojego towarzysza z nadzieją, iż może choć on coś dojrzał, lecz moje nadzieję spełzły na niczym, gdy ujrzałam tylko rozglądającego się Willa. Westchnęłam nieco zirytowana tym, że nie możemy nic znaleźć, gdy nagle poczułam szarpnięcie.

– Riley zobacz. – Powiedział William, wskazując mi w stronę płotu.

W siatce ziała spora dziura, która mogła powstać tylko przy pomocy obcęgów do drutu. Komuś również musiało bardzo zależeć, aby dostać się na teren posiadłości. Nie zastanawiałam się długo, podeszłam do otworu w siatce i z jego pomocą dostałam się na teren opuszczonego domu. Usłyszałam za sobą jeszcze głos Williama, który najpewniej chciał zaprotestować, lecz nie słuchałam go. Po kilku sekundach usłyszałam za sobą ciężkie kroki, zaledwie chwilę potem Will stał już obok mnie.

– Cholera – zaklął chłopak, gdy zorientował się, iż przechodząc przez dziurę zaczepił o jeden z ostro zakończonych drutów i rozciął sobie skórę. – jesteś pewna, że wchodzenie tu to dobry pomysł? Ten dom ledwo stoi.

Słowa bruneta nie mijały się z prawdą. Jedna połowa dachu już zdążyła się zawalić do wnętrza domu. Mimo to zacisnęłam szczęki i ruszyłam w stronę drzwi, które udało mi się zauważyć po zrobieniu kilku kroków w stronę domostwa. Podeszłam do drzwi i pchnęłam je lekko, ku mojemu zdziwieniu ustąpiły od razu.

– Na twoim miejscu bym się zastanowił, czy aby na pewno chcę to zrobić. – Usłyszałam nagle. Obejrzałam się na Williama pewna, iż to on wypowiedział te słowa, lecz chłopak wzruszył ramionami i również popatrzył na mnie w dezorientacji.

Rozejrzałam się za właścicielem tak podobnego do Williama głosu, dostrzegłam go dopiero po dłuższej chwili. Stał w cieniu domu, oparty o jakiś filar. Głowę miał opuszczoną, więc nie byłam w stanie zobaczyć jego twarzy, widziałam jedynie gęste miedziane włosy. Chciałam już w jakiś sposób skomentować słowa chłopaka, lecz kiedy tylko uniósł głowę i skierował na nas wzrok wmurowało mnie w ziemię, a słowa uwięzły mi w gardle. Zdawało mi się, że patrzę na siebie, w męskiej wersji i ciemniejszych włosach, jednak to były jedyne różnice, kolor oczu, profil twarzy, a nawet kształt ust były identyczne. Zerknęłam na Shelleya, który patrzył zdumiony na chłopaka. Tajemniczy osobnik obdarzył nas drwiącym uśmieszkiem.

– Kim ty... Kim ty do cholery jesteś? – Wykrztusiłam w końcu.

– Nie zbyt to zabawne moja droga – sarknął chłopak, widząc jednak wbite w niego spojrzenie jego wyraz twarzy radykalnie się zmienił. Nie widniał tam już drwiący uśmiech, a raczej coś, co mogło podpadać pod smutek. – cholera, ty naprawdę nie wiesz kim jestem.

Utwierdziłam go w tym poprzez skinienie, chłopak popatrzył na mnie teraz niezwykle zmieszany, po czym uniósł rękę i wskazał otworzone przeze mnie wcześniej drzwi. Od razu odczytałam to, jako zachętę do wejścia do środka budynku.

– To chyba niezbyt bezpieczne. – Mruknął nieprzekonany do tego pomysłu William.

– Prawa strona domu jest bezpieczna – chłopak o miedzianych włosach wywrócił oczami, po czym spojrzał na mnie. – no dalej. Wejdź tam, a być może nieco odświeży ci to pamięć.

Niepewna spojrzałam na Williama, chłopak również obdarzył mnie niepewnym spojrzeniem, jednak machnął głową, jakby chciał zachęcić mnie do wejścia. Przełknęłam głośno ślinę, po czym zebrałam się w sobie i ruszyłam do wnętrza budynku. Drzwi skrzypnęły głośno, gdy pchnęłam je poraz drugi. Wzięłam głęboki wdech, ruszając wzdłuż tego, co kiedyś z pewnością było korytarzem, aż w końcu zobaczyłam fragment, gdzie zawalił się dach. Ogromna dziura ziała w suficie, a resztki stropu całkowicie zawaliły dalsze przejście, jedyne, gdzie można było wejść to niewielki pokój po prawej stronie korytarza. Bez zastanowienia przekroczyłam próg owego pomieszczenia. Niezwykle zdziwiło mnie to, co tam zastałam. Pomieszczenie było całkiem zadbane, jak na znajdujące się w walącym się opuszczonym domu. Rozejrzałam się po ścianach, dostrzegając zdjęcia. Dopiero kiedy podeszłam bliżej i przyjrzałam się jednemu z nich poraz kolejny mnie zatkało. Tym razem jeszcze bardziej niż przedtem.

– To niemożliwe. – Mruknęłam sama do siebie.

Zdjęcie, w którym utkwiłam wzrok przedstawiało mnie i chłopaka, który został na zewnątrz z Williamem. Na tej fotografii miałam może z pół roku, podczas gdy chłopak o miedzianych włosach wyglądał na co najmniej pięć lat. Byłam w stuprocentowo pewna, że niemowlę ze zdjęcia to ja, lecz twarz chłopaka nadal pozostawał mi obca. Nagle moje spojrzenie przyciągnęła inna fotografia, na tej ujrzałam mężczyznę, który podał się wcześniej za mojego ojca, wraz z nim była kobieta. Szczupła brunetka o niebieskich oczach i bystrym spojrzeniu. Nie wiedziałam już co mam sądzić, obróciłam się wokół własnej osi, dzięki czemu dostrzegłam, iż pokój, w którym się znajdowałam był wprost wypełniony zdjęciami. Nie patrzyłam już na nie jednak. Wyszłam z pomieszczenia, a następnie z domu, gdzie zastałam tajemniczego chłopaka wraz z Williamem.

– Kim jesteś? – rzuciłam w kierunku tajemniczego jegomościa. – widziałam moje zdjęcia, na których jestem razem z tobą. O co tu chodzi?

– Widzisz Riley – zaczął chłopak, podczas gdy ja uniosłam brew zdziwiona faktem, iż zna moje imię. – na imię mi Jayden i jestem twoim bratem.

Wbiłam w niego zszokowane spojrzenie. Moim bratem?

– C... Co? – Wykrztusiłam.

– To co słyszysz, facet, który podaje się za twojego ojca cię okłamuje od lat. Nie jesteś jedynaczką, a twoi rodzice... Cóż sama się przekonasz. – Wymruczal chłopak.

Wbiłam spojrzenie w ziemię, kątem oka wychwytując zaskoczony wyraz twarzy Williama. Nie wiedziałam już co czuć, myśleć, wiedziałam jednak co powinnam teraz zrobić. Wieść o tym, że mam, starszego najwyraźniej, brata jeszcze bardziej sprawiła, iż plan, który ułożyłam będzie dobrą opcją na wyciągnięcie prawdy z mojego taty, czy kimkolwiek ten człowiek dla mnie w końcu był. Zacisnęłam dłonie w pięści, zamknęłam oczy i uniosłam głowę w górę, a z mojego gardła wydobyło się głośne wilcze wycie. Gdy zaprzestałam wycia, skierowałam spojrzenie na Jaydena i Williama, którzy patrzyli na mnie zdezorientowani. Mój plan właśnie miał zacząć wcielać się w życie i tym razem nie miałam zamiaru dać się oszukiwać Hugh, teraz miałam zamiar wyciągnąć z niego całą prawdę. Nie ważne co będę musiała jeszcze zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top