Rozdział #2
Powiew zimnego wiatru i zapach lasu, nie ma nic piękniejszego o poranku. Otworzyłam oczy, a moje spojrzenie padło na kundelka siedzącego przy moim łóżku. Podniosłam się z materaca, by następnie się przeciągnąć, psiak pomerdał wesoło ogonem i szczeknął kilka razy, domagając się mojej uwagi. Wyciągnęłam rękę do zwierzęcia i pogładziłam je po łebku. Wyszłam z pod kołdry, stawiając nogi na zimnej podłodze ponownie się przeciągnęłam, po czym podeszłam do komody, z której wyciągnęła bieliznę, a potem zrobiłam krok w stronę szafy, z której wydobyłam jakieś ubrania. Mój pokój nie był zbyt duży, więc meble były ustawione dość blisko siebie. Szybko się przebrałam i chwyciłam za szczotkę leżącą na komodzie. Z jej pomocą doprowadziłam włosy do ładu, potem złapałam za tusz do rzęs. Nigdy nie nakładam tony makijażu na twarz, gdyż uważam, że tego nie potrzebuje, poza tym w mojej pracy makijaż by tylko przeszkadzał. Zerknęłam szybko w lustrom, a następnie poszłam do łazienki, gdzie, po tym jak załatwiłam potrzeby, umyłam ręce oraz zęby.
Wyszłam z łazienki i ruszyłam w kierunku jadalni, w chwilę potem byłam na miejscu. W wcześniej wspomnianym pomieszczeniu, przy dużym, bo zdolnym pomieścić dziesięć osób, dębowym stole siedział mężczyzna o krótkich włosach w kolorze ciemnego blondu. Miał on na sobie ciemno-zieloną koszulę, a do tego ciemne jeansy, na nogach natomiast miał czarne buty z typu glany. Nagle oczy mężczyzny skierowały się na mnie. Posłałam blondynowi uśmiech, a on odwzajemnił tym samym.
- Cześć tato. - Przywitałam się w końcu.
- Cześć Riley - przywitał mnie tata, a potem wrócił do kartki, którą trzymał w dłoniach
- Co tam masz? - podeszłam bliżej i pochyliłam się nad ojcem
- Dokumentacje, rachunki i tym podobne - zerknął na mnie
- W skrócie: sama nuda - podsumowałam krótko
- Dokładnie. - Powiedział tata.
Chwilę się pośmialiśmy, aby potem pójść do kuchni i tam z pomocą tutejszej kucharki przygotować sobie śniadanie. Szybko się uporaliśmy z przygotowaniem śniadania i równie szybko je zjedliśmy, potem po sobie posprzątaliśmy i jazda do pracy. Związałam włosy w kitka i wyszłam na korytarz, gdzie wskoczyłam w kalosze. Tak, w kalosze. Dlaczego? Zaraz się dowiecie. W każdym razie gdy tylko ubrałam kalosze to wyszłam z budynku i ruszyłam w kierunku niewielkiej szopki, która znajduje się jakieś dziesięć metrów od budynku głównego. Gdy dotarłam na miejsce to otworzyłam szopkę, by potem do niej wejść. Wewnątrz nie wielkiej drewnianej konstrukcji sięgnęłam po trzy czarne wiadra, do których następnie wsypałam poszczególne mieszanki pasz. Na szczęście wszystko jest wypisane na kartce, która wisi na jednej ze ścian szopy. Po tym jak przygotowałam pasze przeniosłam wiadra pod nie wielką drewnianą zagrodę. Wróciłam się jeszcze do szopki po dwie kostki siana. Je akurat przerzuciłam przez płot do wewnątrz zagrody. Tja... nadludzka siła się przydaje.
Weszłam do zagrody i podeszłam do małej budki, która znajduje się po drugiej stronie wcześniej wspomnianej zagrody. Podeszłam do drzwi od budki i chwyciłam za zasuwę, by potem za nią szarpnąć. Drzwi od budki stanęły otworem, a jako pierwsza wnętrze chatki opuściła brązowo-czarna miniaturowa koza. Zaraz za kozą z budynku dumnie wyszła biało-brązowa lama, a za nią wywlokła się szara oślica. Cofnęłam się do bramki od zagrody i lekko ją uchyliłam, by potem lekko się wychylić i sięgnąć po trzy wiadra. Wcześniej wspomniane wiadra umieściłam na specjalnych gwoździach wbitych w płot na odpowiednich wyskościach, a gdy tylko się odsunęłam zwierzyniec tam obecny zabrał się za swój posiłek. Podczas gdy zwierzęta zajęły się jedzeniem to ja złapałam za kostki siana, a potem umieściłam je w koszu na ową rzecz. Jeszcze tylko nalałam zwierzakom wody do koryta i ruszyłam dalej wykonywać moją codzienną pracę.
Po chyba godzinie uporałam się z moimi obowiązkami na ten czas. Ruszyłam więc do budynku pensjonatu, a właściwie do zachodniego skrzydła budynku, która należy do mnie i do taty, więc goście nie mają tam wstępu. Weszłam do domu, gdzie wzięłam szybki prysznic i ogólnie rzecz biorą doprowadziłam się do ładu. Szybko ubrałam na siebie krótkie jeansowe spodenki z wysokim stanem, do tego białą bluzkę na krótki rękaw oraz przewiązałam sobie na biodrach czerwoną, kraciastą koszulę. Oczywiście pod to wszystko poszła bielizna. Związałam włosy w kitkę zostawiając luźno grzywkę oraz tym razem zrobiłam lekki makijaż. Chwyciłam za telefon, który wsunęłam do tylnej kieszeni spodenek i opuściłam pokój. Weszłam na korytarz, gdzie założyłam moje czarne adidasy. Następnie opuściłam wnętrze budynku i pobiegłam do lasu.
Po upływie kilkunastu minut dobiegłam na polanę w środku lasu. Tam też rozejrzałam się. Upewniwszy się, iż jest bezpiecznie zamknęłam na kilka sekund oczy, po tym czasie otworzyłam je i spojrzałam w niebo wyjąc przy tym jak rasowy wilk. Gdy skończyłam wyć spojrzałam w stronę lasu z którego po upływie kilku minut wyłoniła się grupa około dziesięciu wilków. Sfora zatrzymała się po drugiej stronie polany. Nagle z grupki wyłoniła się ciemno-brązowa wilczyca. Zwierze zrobiło kilka nie pewnych kroków w moim kierunku. Widząc niepokój czworonoga uklęknęłam by pokazać, iż nie mam złych zamiarów. Wilk chyba zrozumiał mój przekaz, ponieważ podszedł na tyle blisko bym mogła wystawić rękę, aby wilk ją obwąchał, co oczywiście zrobił. Kilka chwil potem wilk podszedł na tyle blisko bym mogła go bez problemu pogłaskać.
- Witaj Blue - przywitałam wilczycę - świetnie się spisałaś zeszłej nocy mała - uśmiechnęłam się pod nosem na wspomnienie wystraszonych dzieciaków, gładząc przy tym Blue po łebku
Pozostałe wilki zbliżyły się do mnie i do Blue, gdy jednak podniosłam się zrobiły kilka kroków w tył. No tak... te wilki czują przede mną respekt, dokładnie taki jaki powinna czuć wataha przed swoim alfą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top