Rozdział #18
Szok odmalował się na mojej twarzy, gdy z ust stojącego przede mną mężczyzny padło moje imię. Musiał mieć podobne odczucia, gdy przyglądał się mi, jakby właśnie zobaczył ducha. Po chwili jednak coś w jego spojrzeniu uległo zmianie. Nadal widniało tam zaskoczenie, ale było coś jeszcze, coś, co sprawiło, iż tajemniczy nieznajomy złagodniał. Patrzył na mnie z tęsknotą. Zdziwił mnie ten stan rzeczy. Rudy wilk pod nogami mojego wybawcy, choć pod nogami to za dużo powiedziane, gdyż ten pchlarz był rozmiarów młodego konia, przyglądał się wszystkiemu skomląc cicho.
- Kim... Kim pan jest? - Zdołałam wykrztusić.
- No tak... Nie ma możliwości abyś mnie pamiętała. - Westchnął blondyn, kładąc ręce na biodrach i spuszczając głowę.
Popatrzyłam skołowana. W tym momencie miałam jeszcze większy mętlik w głowie. Rudy przyglądał się mi, machając ogonem, jak pies uradowany z pojawienia się jego właściciela. Z tym wilkiem było coś mocno nie tak. Blondyn w końcu podniósł na mnie wzrok, patrząc na mnie wciąż z tą samą tęsknotą w oczach. Nie wiedziałam już kompletnie o co może chodzić.
- Posłuchaj Riley... - powiedział w końcu. - wiem jak to zabrzmi, ale jestem...
- Jesteś? - Mruknęłam cicho. Sama nie miałam pojęcia dlaczego to zrobiłam, mój rozum chyba i tak został na tamtym drzewie, więc nie miało to już dla mnie znaczenia.
- Riley... Wiem, że zabrzmi to... Być może głupio, ale... Jestem twoim ojcem.
W tamtym momencie na chwilę osłupiałam. Czas się dla mnie na chwilę zatrzymał, usłyszałam pisk w uszach. Próbowałam przetworzyć to, co właśnie zostało mi powiedziane, ale to nie chciało do mnie dotrzeć. Jedyne więc, co zdołałam z siebie wykrzesać to nerwowy śmiech, który rozległ się echem po lesie. Blondyn, który podał się właśnie za mojego ojca, patrzył na mnie z powagą oraz swego rodzaju obawą. To dało mi do zrozumienia, iż on wcale nie robi mi głupiego i niekoniecznie śmiesznego żartu.
- To jakiś żart, tak? - Wykrztusiłam, gdy przestałam się śmiać.
- Nie, to nie jest żart.
- Dziwne, bo zdecydowanie tak brzmi. Z tego co mi wiadomo moim ojcem jest niejaki Hugh Woods, a ty mi na niego nie wyglądasz.
- Riley, ja wcale nie żartuje i mówię prawdę - westchnął mężczyzna. - cokolwiek Hugh Ci powiedział...
- Przestań - przerwałam mu. - nie chce tego słuchać. Kimkolwiek jesteś i czegokolwiek ode mnie chcesz daj mi spokój.
- Riley...
- Nie chce tego słuchać - warknęłam, poczułam, że w moich oczach powoli zaczynają zbierać się łzy. - a nawet jeśli jesteś moim ojcem, to gdzie byłeś całe moje życie? Gdzie byłeś przez te pieprzone osiemnaście lat?
- Riley proszę... Pozwól mi to wszystko wytłumaczyć, przyrzekam, że jeśli tylko zapragniesz odpowiedzi odpowiem na każde jedno twoje pytanie.
Patrzyłam na niego w osłupieniu. Nie wiedziałam, czy aby na pewno chce jakichkolwiek odpowiedzi. Coś mi jednak kazało posłuchać tego mężczyzny, wysłuchać tego, co próbuje mi powiedzieć. Nie czułam się jednak na to gotowa teraz. Potrzebowałam czasu, aby to wszystko przetrawić.
- Dobrze - mruknęłam, na co wzrok mężczyzny skierował się na mnie. - wysłucham co masz do powiedzenia, ale nie teraz. Pozwól mi to wszystko przetrawić. Kiedy będę gotowa wrócę tu i porozmawiam z tobą.
- Niech będzie. Kiedy się zdecydujesz na rozmowę przyjdź do lasu i zawyj. Odnajdę cię. - Westchnął blondyn.
Przytaknęłam tylko poprzez skinienie i ruszyłam powolnym krokiem w drogę powrotną do pensjonatu. Czułam na sobie wzrok blondyna, ale nie zwracałam na to uwagi. Przez całą drogę biłam się z myślami. Gdy w końcu gdzieś przede mną zamajaczył budynek pensjonatu, zaczęłam się zastanawiać czy powinnam tam teraz wracać, wszyscy od razu by się zorientowali, że coś jest nie tak, a tylko tego mi brakuje, by zaczęli zadawać niewygodne pytania. Decyzję podjęłam w mgnieniu oka. Odwróciłam się i puściłam się biegiem przez las w kierunku łąki. Niedługo potem dotarłam na miejsce, na mojej twarzy zagościł lekki uśmiech, gdy zobaczyłam przed sobą stado wilków. Podeszłam do ogromnego kasztanowca i usiadłam pod nim, odgarniając stopami leżące na ziemi kasztany. Moją obecność szybko zauważył nieco już podrośnięty Toby. Młodziak podbiegł do mnie popiskując i machając ogonem.
- Cześć mały. - Mruknęłam do niego, drapiąc go po brzuchu, gdy przewrócił się na grzbiet tuż przy mnie.
Po kilku minutach do Toby'ego dołączyła również jego mama, Blue. Wilczyca podeszła do mnie uradowana i powitała mnie w typowy dla siebie sposób. Po czasie do tej dwójki zaczęło dołączać coraz więcej wilków z watahy, nawet Shadow i Kinay postanowiły się przywitać. Oczywiście nie obyło się bez pokazu siły, gdy to Toby zaczął zaczepiać Shadowa, co temu się nie bardzo spodobało i szybko spacyfikował szczeniaka, podgryzając go lekko. Trzymając jedną rękę zanurzoną w sierści Blue, a drugą mając pod głową zamnknęłam oczy. Zaczęłam rozmyślać nad wszystkim, co mnie w przeciągu ostatnich kilkudziesięciu minut spotkało. Musiałam koniecznie dowiedzieć się o co chodzi z mężczyzną, który podał się za mojego ojca. Teraz już postanowiłam nie odpuszczać tacie, a raczej Hugh, gdyż na tym etapie już nie wiedziałam, jak mam określać tego człowieka, aż nie wyjawi mi całej prawdy o tym, co dzieje się dookoła mnie. Wiedziałam też, iż tajemniczy blondyn z lasu mi w tym bardzo pomoże nawet o tym nie wiedząc.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top