Rozdział #14

Kilka dni później moja noga była już w nieco lepszym stanie, co prawda nadal kulałam, ale przynajmniej nie krzywiłam się z bólu przy każdym kroku, jak to miało miejsce kilka dni wstecz. William i Abigail przez całe dnie chodzili zamyśleni, nieprzytomni, a ja nadal nie potrafiłam zrozumieć dlaczego. Czy to przyjazd tego alfy wprowadził ich w taki, a nie inny stan? Nie miałam pojęcia. Dziwił mnie również fakt, iż tylko ta dwójka reagowała w ten sposób, podczas gdy ich rodzice wydawali się zadowoleni z takiego obrotu spraw. Siedziałam właśnie na jednej z ławek wykonanych z przeciętego w pół pnia suchego drzewa, która znajdowała przy miejscu na ognisko z zawieszonym nad kamiennym kręgiem rusztem, gdy dosiedli się do mnie Shelley i Thompson. Abby obdarzyła mnie krótkim uśmiechem, William natomiast mruknął coś w roli powitania i zajął się zabawą łańcuszkiem, który miał dopięty do szlufek spodni. Po kilku minutach dołączyła do nas też pani Thompson, która obdarzyła nas uśmiechem na powitanie, widząc jednak stan córki oraz syna bratowej na jej twarzy zawitało zatroskanie.

- Wszystko dobrze? - Zapytała kobieta, patrząc na dwójkę nastolatków. William przytaknął na odczepne, ale Elise nie wydawała się przekonana.

- Jest w porządku mamo. - Mruknęła Abby.

- Wiadomo kiedy przyjedzie alfa?

- Ponoć dzisiaj po południu. - Rzuciła pani Thompson, po czym uśmiechnęła się do mnie, zerkając na moją nogę i ruszyła w nieznanym nam kierunku.

Gdy kilka dni temu William w eskorcie, jak się okazało, Steve'a i Mirandy przyniósł mnie ranną do pensjonatu Elise przejęła się moim stanem, jakbym była jej własnym dzieckiem. Trzymała mnie zresztą za rękę, gdy ojciec sprawdzał czy nie skręciłam kostki, jeśli by tego nie robiła to nie wiem czy tata nie oberwałby ode mnie. Z bólu czasem nie panuje nad sobą. Ponownie spojrzała na Willa i Abigail, postanowiłam w końcu zapytać o co im chodzi, gdyż miałam dość niepewności związanej z ich dziwnym stanem.

- Dobra - klepnęłam się dłońmi w kolana. - powiecie mi co się z wami do cholery dzieje?

- Co masz na myśli? - Shelley uniósł brew.

- Od kiedy kilka dni temu dowiedzieliście się o przyjeździe alfy jesteście jak cholerne zombie. Czy coś się stało w związku z tym alfą, czy jest ku temu inny powód?

- To długa historia.

- Mamy czas. - Mruknęłam, krzyżując ramiona na piersi, William westchnął ciężko, jednak po chwili zaczął mówić.

- Boimy się po prostu, że gdy przyjedzie to każe nam wracać razem z nim. Wujek Steve to jego beta i naprawdę cudem dostał te kilka tygodni wolnego żeby móc gdzieś wyjechać. - Odpowiedział mi chłopak po chwili zawahania.

- A nam się nie uśmiecha wracać do tego nudnego życia, wiadomo, że kiedy wakacje się skończą to i tak do tego dojdzie, ale jeśli jest możliwość, by odwlec to w czasie to miło z niej skorzystać. - Westchnęła Abby.

Patrzyłam na nich niezbyt przekonana, jednak odpuściłam. Udałam, że taka odpowiedź mi wystarcza, choć podświadomie czułam, iż to nie jest to. Czułam, że ta dwójka czegoś mi nie mówi. Zupełnie jak mój tata. Westchnęłam cicho, uświadamiając sobie, jak mało wiem. Wszyscy wokół mnie mieli jakieś tajemnice, o których ja najwyraźniej nie mogłam wiedzieć. Denerwowało mnie to życie w ciągłej niepewności. Dwójka nastolatków nie odzywała się już ani słowem. Ja zresztą też nie miałam ochoty na dalszą rozmowę. Te kilka godzin pozostałych do przyjazdu alfy byłyby chyba niemożliwe długie, gdyby nie mama Abigail, która zagoniła mojego tatę i swojego męża do rozpalenia ogniska. Pomysł z ogniskiem okazał się strzałem w dziesiątkę, upiekliśmy kiełbaski oraz kilka innych ogniskowych przysmaków, mój tata odpoczął chwilę od siedzenia w papierach, ponieważ gdy okazało się, że nie ma na chwilę obecną niczego ważnego do zrobienia pani Elise zaprosiła go do siedzenia przy ognisku.

Czas spędziliśmy bardzo miło. Nawet Williamowi i Abigail poprawił się humor, co zresztą udowodniła Abby wygłupiając się ze swoim tatą. Zaczęło się od szturania, a skończyło na roztrzepywaniu sobie włosów. Ze śmiechu zaczynał boleć mnie już brzuch. Nagle te salwy śmiechu przerwało szczekanie psa, mój tata od razu poderwał się z miejsca i ruszył w kierunku wjazdu na teren pensjonatu. Z daleka dało się słyszeć rozmowy, lecz nie udało mi się wychwycić żadnego konkretnego zdania. Pan Thompson z zaciekawieniem spoglądał w stronę miejsca, w które udał się mój tata. Po kilku minutach Hugh wrócił w towarzystwie kobiety oraz dwójki nastolatków, na oko osiemnasto letniego chłopaka oraz widocznie młodszej od niego dziewczyny. Zauważyłam, iż pozostałe wilkołaki powiatły, ich z szacunkiem opuszczając głowy. Po tym domyśliłam się, że była to rodzina alfy.

Moje wątpliwości rozwiało pojawienie się wysokiego mężczyzny o ciemnobrązowych, nieco przydługich włosach. Jego niebieskie oczy utkwione były w członkach jego watahy, którzy powitali go z szacunkiem równie dużym, co wcześniej kobietę z dwójką nastolatków. Moją uwagę przykuła reakcja taty, który, gdy tylko alfa podszedł do miejsca, gdzie odbyło się ognisko, zdębiał i otworzył szerzej oczy. Reakcja nowoprzybyłego była zresztą podobna. Tyle że w przeciwieństwie do taty alfa pozostał rozluźniony, jedynie otworzył szerzej oczy i uniósł zaskoczony brew, wpatrując się w stojącego przed nim blondyna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top