Rozdział #10
Podniosłam się gwałtownie do siadu cała zlana potem. Rozejrzałam się nerwowo dookoła siebie, jednak po lesie, tajemniczej posiadłości oraz pnączu nie było nawet śladu, co więcej byłam w łóżku, w swoim pokoju. Opadłam plecami na materac i przetarłam twarz dłońmi, to wszystko musiało być tylko snem, podchodzącym pod koszmar w dodatku. Sapnęłam cicho z lekka zirytowana i spojrzałam w telefon, w celu sprawdzenia godziny. Widząc, iż jest już prawie dziesięta wstałam z łóżka, aby potem szybko się ubrać oraz skorzystać z toalety przy okazji wykonując całą resztę porannych czynności. Gdy stwierdziłam, iż jestem gotowa wyszłam z łazienki i ruszyłam do jadalni na śniadanie. W owym pomieszczeniu zastałam tatę, który akurat rozstawiał wszystko do posiłku.
– Cześć tato. – Powiedziałam, na co on odwrócił się do mnie i uśmiechnął się lekko.
– Cześć Riley – przywitał mnie tata. – siadaj, zaraz będzie śniadanie.
Przytaknęłam tylko, po czym zajęłam miejsce przy stole. Kiedy tylko ojciec zniknął w kuchni rozstawiłam resztę rzeczy i opierając łokieć na blacie stołu rozejrzałam się z nudów po pomieszczeniu. Wtedy mój wzrok przyciągnął jeden z wiszących na jednej ze ścian obrazów, przedstawiał on ogromną posiadłość, przed którą stała najpewniej zamieszkująca ją rodzina, mężczyzna, kobieta, na oko pięcioletni chłopiec oraz maleńkie dziecko w ramionach matki. Zdjęcie było dość stare, ale to, iż wykonane było w kolorze świadczyłoby o tym, że nie miało ono aż tylu lat na karku. Przyjrzałam się chwilę twarzą osób z fotografii, twarz chłopca wydawała mi się znajoma, podobne wrażenie miałam patrząc na mężczyznę z owego zdjęcia. W tym przypadku jednak czułam, jakgdybym znała tego faceta całe swoje życie i doskonale wiedziała kim on jest, choć nieprzypomina sobie, abym go gdzieś wcześniej widziała. Przez to, iż wpatrywałam się w twarz człowieka ze zdjęcia nie zauważyłam powrotu ojca.
– Na co tak patrzysz? – Dobiegł mnie nagle głos taty, wyrywając mnie z letargu.
– Zapatrzyłam się na to... Zdjęcie. – Mruknęłam w odpowiedzi, wciąż patrząc na feralną fotografię.
– To? – zapytał ojciec, wskazując zdjęcie, na które patrzyłam dłuższą chwilę, skinęłam więc głową w odpowiedzi. – to moje stare zdjęcie rodzinne.
– A kto na nim jest?
Tata postawił na stole dwa talerze z jedzeniem, po czym zajął krzesło u szczytu stołu. Nakładając sobie na talerz kilka plasterków bekonu czekałam, aż mi odpowie.
– Ten mężczyzna po lewej to mój ojciec, a Twój dziadek, wyjechał, gdy byłaś mała. Ta kobieta obok niego to jego żona i jak raczej nie trudno się domyślić moja mama.
– A te dzieci?
– Ten chłopiec to ja – rzucił tata, a słysząc ton z jakim to powiedział zaśmiałam się cicho. – natomiast to maleństwo to moja młodsza siostra.
– Masz siostrę? – Zapytałam, unosząc brew zdrowo zdziwiona.
– Miałem tak właściwie – westchnął smutno mężczyzna, przez co poczułam dziwne ukłucie w sercu. – zginęła w tragicznym wypadku piętnaście lat temu.
– Przykro mi...
– To było już tak dawno temu... Powinienem się już dawno z tym pogodzić, ale nie potrafię. – Wyszeptał tata.
Patrzyłam na niego przez dłuższą chwilę, czując się głupio. Gdybym tak nie zainteresowała się tym cholernym zdjęciem nie obudziłabym w nim tych wspomnień. Resztę posiłku odbyliśmy w milczeniu, na szczęście przy sprzątaniu moja obijawiająca się czasem niezdarność z drobną pomocą psa sprawiła, iż tata roześmiał się głośno, podczas gdy ja leżałam na podłodze i przeklinałam na zwierzaka, który mnie do tego doprowadził. Futrzak tylko porwał resztki tego, co spadło z niesionego przeze mnie talerza i pognał na zewnątrz ile sił w łapach. Ojciec wciąż śmiejąc się wniebogłosy pomógł mi wstać z podłogi, a potem posprzątać po mojej małej wywrotce. Parę minut później wspólnymi siłami uporaliśmy się ze zmywaniem.
– Jakieś plany na dzisiaj? – Zapytałam z nudy.
– To co zwykle – zaczął blondyn. – na dobry początek uporać się z papierkową robotą, a potem pójść do gości i tak dalej.
– Czyli to co zwykle.
– Jakby nie patrzeć. A ty jeśli nadal chcesz prowadzić te spacery edukacyjne przygotuj się na za trzy dni. Wtedy start. – Słysząc te słowa, uniosłam głowę i popatrzyłam na mężczyznę przez chwilę.
– Za trzy dni?
– Zgadza się. Weź więc jakieś notatki, książki czy co tam masz i niech Abigail i William cie przepytają. – Rzucił nagle tata.
– Czemu akurat oni? – Uniosłam brew zdziwiona.
– Pan Thompson poprosił abyś wzięła gdzieś Williama i Abigail. Będą na ciebie czekać... – przeciągnął nieco ostatnie słowo, patrząc na zegarek, który miał na nadgarstku. – właśnie teraz.
Słysząc to wstałam jak poparzona i pognała do swojego pokoju. Kiedy tam wręcz wskoczyłam chwyciłam szybko plecako-worek, do którego następnie wrzuciłam dwie książki oraz zeszyt, w którym miałam zapisane informacje, jakich miałam się nauczyć. Pomijając fakt, że czułam się jakbym szła do szkoły zarzuciłam worek na plecy i wybiegłam z pokoju, szybko dostałam się do wyjścia z pensjonatu, gdzie czekali już na mnie Thompson i Shelley. Will popatrzył na mnie zdziwiony, widząc worek, który miałam przy sobie.
– Długa historia. – Mruknęłam tylko.
Po tych słowach ruszyliśmy w stronę lasu. Zdecydowałam, że pójdziemy nad rzekę, gdzie oprócz szumu wody nie było niczego, co by mnie w jakiś sposób rozpraszało. Całą drogę zielonooki szedł obok mnie, podczas gdy Abby szła kilka kroków przed nami, co jakiś czas zerkając w tył na moją osobę, aby upewnić się, że idzie w dobrą stronę. Po kilkudziesięciu minutach marszu dotarliśmy na miejsce, zaprowadziłam więc Williama i Abigail na płaski, czysty od gałęzi brzeg, gdzie następnie się rozsiedliśmy. Shelley cały ten czas trzymał się blisko mnie, co nieco mnie zadziwiało, jednak uznałam, że jest to spowodowane chęcią bycia obok osoby, która znała teren i mogła w razie kłopotów odnaleźć drogę do bezpiecznego miejsca. Po odbyciu krótkiej rozmowy Abby przejęła ode mnie mój notatnik i zaczęła mi zadawać pytania, które miały sprawdzić moją wiedzę. Na wszystkie pytania odpowiadałam jednak ponoć bezbłędnie.
– Chyba nie ma sensu cie przepytywać, wszystko wiesz. – Rzekła dziewczyna, oddając mi notatnik.
– Mimo wszystko nie zaszkodzi się sprawdzić, prawda? – Mruknęłam.
– Racja.
W ten oto sposób ponownie zapanowała nieco niezręczna cisza. Cała nasza trójka wpatrywała się w rwącą rzekę przed nami. Nagle gdzieś po środku koryta rzecznego dostrzegłam niebieski płomyk, zupełnie taki, jaki widziałam tej nocy we śnie. Zaskoczona podążyłam wzrokiem za dziwnym zjawiskiem, które poczęło znikać i pojawiać się coraz to dalej od miejsca, w którym zobaczyłam je poraz pierwszy. Przetarłam oczy i pokręciłam głową, czym zwróciłam na siebie uwagę Willa.
– Wszystko dobrze? – Zapytał chłopak, patrząc na mnie.
– Widzieliście to?
– Ale co? – Abigail spojrzała na mnie dziwnie.
– Niebieski płomyk na wodzie. – Powiedziałam, po kilku sekundach uświadamiając sobie, jak niedorzecznie musiało to zabrzmieć.
– Błędny ognik? – Powiedziała szybko dziewczyna, a jej oczy zalśniły.
– Że co takiego?
– Nie słyszeliście o tym?
– Nie. – Odpowiedział jej William.
W tym momencie Abigail zamyśliła się na chwilę, najpewniej dobierając słowa. William przez ten czas skupił wzrok na rzece, podobnie do mnie zresztą. Gdy nagle poczułam na sobie czyjś wzrok uniosłam głowę i spojrzałam na siedzącego obok mnie chłopaka, by spotkać się z jego zielonymi tęczówkami.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top