2 (Poprawione)
- Shinkinori! Gordon! Znów się spóźniliście! Do ławek, ale migiem! - zawołał lekko wzburzony nauczyciel.
- Yes, my boss - rzekli chórem wyżej wymienieni co wywołało salwy śmiechu u chłopaków i chichotu u dziewczyn.
Na szczęście jedyna wolna ławka była przed nami. Wysocy, ciemnowłosi widocznie spokrewnieni mimo innych nazwisk. Gdy podchodzili bliżej zauważyłam delikatne różnice w ich wyglądzie. Jeden z nich miał delikatnie bardziej migdałowy kształt oczu, drugi natomiast mocniej zarysowaną szczękę. Gdy podeszli do ławki zwróciłam uwagę na to jak są ubrani. Czarne dopasowane jeansy znikające w glanach, czarne koszule, u jednego zapięta pod szyje, u drugiego odpięte 3 guziki od góry. Płynne ruchy przywodzące na myśl dzikie koty.
- A oto i dumy naszej szkoły. Mikaru Shinkinori i Alexander Gordon. Ojciec Mikaru pochodzi z Japonii. Są piękni, rozchwytywani i obrzydliwie bogaci.
- I wcale nie jesteś nimi zainteresowana? – spytałam głosem pełnym sarkazmu hamując śmiech.
- Ej, ja tego nie powiedziałam. Nie miałabym nic przeciwko gdyby mnie, no nie wiem...
Widząc rozmarzenie na jej twarzy zagryzłam zęby tak mocno byleby nie zacząć się śmiać bo czułam, że doskonale wiem jakie wizje ma teraz w głowie.
- Witamy w naszym królestwie... księżniczko. - usłyszałam i odwróciłam się w stronę nowoprzybyłych. Siedzący przed nami półbogowie puścili do mnie oczko.
- Mikaru. Alexandrze. Miło mi was poznać.
- Co tak oficjalnie? My nie gryziemy. – Mikaru zaśmiał się na swoje słowa.
- Mocno - dodał Alex patrząc w oczy Mikaru.
- Oh, jak słodkie – powiedziałam do Mandy.
- Tak. Dla takich chwil mam ochotę cierpieć te wszystkie tortury w szkole.
I tak mijał cały dzień. Chodziłam na lekcje z Mandy i chłopakami. Tak jak przewidziałam po jednym dniu znała mnie cała szkoła. Może była to też zasługa chłopaków, bo chodziliśmy wszędzie razem. Od czasu do czasu dołączał do nas mój brat. Tak mijały kolejne dni. Jakieś dwa tygodnie po przeniesieniu się do szkoły podbiegłam do Williama.
- Will! Mogę się do ciebie wprowadzić? - wypaliłam po tym jak przytuliłam go na przywitanie.
- Yyy... co? Aha... a czemu? Co tak nagle?
Truchtając obok niego w białej koszuli, spódniczce i włosach związanych w dwa kucyki które podskakiwały przy każdym kroku zaczęłam wyliczać:
- To tak, ojczym zbyt się rządzi. Matka trzyma jego stronę. Aha no i mieszka z nami jego córka, która zajmuje mój pokój. I z szacunkiem (lub bez) dla ich zafajdanego życia: Mam dość!!
- Spokojnie, wyluzuj. Jasne, że możesz u mnie zamieszkać. Tylko wiesz co... wpadnę po ciebie bo zostaje dłużej w szkole, jasne?
- Dobra, dobra wiem, że Mandy ma wtedy basen.
- Ale o co ci chodzi?
- Nie chciałbyś sobie popatrzeć jak paraduje w bikini?
- Eee... no... ja... ten tego...
- Tak ten tego. Dobra, wszystko jasne – uśmiechnęłam się do niego ze zrozumieniem.
- Eh, i ja mam z tobą mieszkać? – wzniósł oczy ku niebu i westchnął – jak ja z tobą wytrzymam?
Przytuliłam go z uśmiechem na ustach i potruchtałam lekko do klasy. Tuż za mną weszli Mikaru i Alex.
- Hej chłopaki jak weekend?
- Wspaniale! – Alex jak zwykle tryskał energią
- A tobie Księżniczko jak minął ten czas spędzony z dala od nas?
- Och... - przyłożyłam dłoń do czoła i udałam, że mdleję – omal nie umarłam z tęsknoty za waszymi twarzami. Jak można nie tęsknić za czymś tak idealnym? A teraz na poważnie potrzebuje pomocy.
- Jasne
- Kiedy?
- Gdzie? Kogo zabić? – zapytali chórem.
- Hola, hola. Nikogo nie zabijać! [Czemuuuuuu?] Dziś wyprowadzam się do Willa i potrzebuję pomocy przy pakowaniu.
- Oczywiście, jesteśmy na twoje rozkazy Księżniczko – ukłonili się w pas.
~~~~~~~~
Hejka Robaczki
Dla tych co wrócili mała informacja. Jak pewnie zauważyliście poprawiam rozdziały. Oznacza to, że wracam do pisania. Równolegle do poprawiania starych rozdziałów powstają już nowe, które niedługo zaczną się pojawiać. Pewnie też zauważyliście, że rozdziałów jest mniej. To proste najczęściej łączę dwa w jeden bo były za krótkie i tyle. Przyszłe rozdziały też będą dłuższe.
Dla nowych czytelników witam Was moje drogie robaczki <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top