♣ Rozdział siódmy


Sima przeciągnęła się na wygodnym łożu, głośno ziewając. Chociaż promienie słoneczne uparcie atakowały jej twarz, wkradając się przez okno, nie miała najmniejszej ochoty, by wstać. Praktycznie nie zmrużyła oka, przez co czuła się całkowicie bez sił i chęci do zrobienia czegokolwiek. Odkąd Zoe pojawiła się w krainie, jej świat dosłownie legł jej w gruzach. W każdej chwili Kiara mogła wrócić do swej ludzkiej postaci, odbierając jej Acaira na zawsze. Nawet jeśli przyjaciel nie dał żadnych oznak, by łączyło ich coś więcej, prócz przyjaźni, czuła się szczęśliwsza ze świadomością, że nie kręciła się wokół niego żadna dziewczyna.

Niechętnie postawiła bose stopy na jasnobrązowych panelach i podeszła do ogromnej szafy z lustrem, gdzie przyjrzała się swojej zmęczonej twarzy. Jej zielone oczy wydawały się jeszcze mniejsze, niż zwykle, a blond włosy sterczały na wszystkie strony. Miała na sobie przewiewną, dość kusą piżamę, która idealnie ukazywała jej kobiece kształty. Szczerze żałowała, że Acair nigdy nie widział jej w takiej odsłonie. Może wtedy zauważyłby w niej prawdziwą kobietę, a nie wojowniczkę w długich spodniach, koszuli z krótkim rękawem i traperach sięgających za kostkę.

Wyjęła z szafy swój codzienny strój i niechętnie go ubrała, włosy upinając w długiego warkocza. Dziś zdecydowała nie malować ciała na żółto, ponieważ całe plecy miała pokryte jakąś okropną wysypką. Co jakiś czas musiała rezygnować z udawania Volerianki, by nie doprowadzić skóry do opłakanego stanu.

Słysząc pukanie do drzwi, odwróciła się w ich stronę. Widząc Acaira, omal nie udławiła się własną śliną. Jeszcze nigdy nie przyszedł do jej pokoju!

– Acair...

– Mogę ci ufać, prawda? – Podszedł bliżej, nerwowo ilustrując twarz przyjaciółki.

– Oczywiście! Co to za pytanie? 

Pospiesznie zapięła ostatni guzik koszulki, całkowicie zakrywając duży biust. Z jakiegoś powodu poczuła się nieco niezręcznie, przez co jej policzki zrobiły się purpurowe.

– Również uważasz, że ta ludzka dziewucha powinna umrzeć? – spytał. Jego błękitne oczy lśniły gniewnie. Miał nadzieję, że się z nim zgadzała. Widziała to w jego postawie.

– Tak, ale król nigdy się nie zgodzi na jej śmierć. Zależy mu na ocaleniu Kiary i jej braci. Tobie na tym nie zależy? – spytała niepewnie, spuszczając wzrok.

Acair zacisnął pięści i zagryzł dolną wargę. Dlaczego wszyscy musieli go o to pytać?!

Zrobił krok do tyłu i zaczął nerwowo bawić się dłońmi. Musiał czym prędzej zapanować nad rosnącym w nim gniewem, inaczej Sima najbardziej na tym ucierpi. Nie chciał jej ranić. Czuł, że była oddaną przyjaciółką i wiedział, iż tylko ona mogła go wesprzeć. Edan już dawno podążył inną ścieżkę i postanowił zatruć mu życie.

– Zależy mi na tym, by Kiara i jej bracia pozostali w ciałach bestii – odpowiedział w końcu. – Próbowałem wczoraj zabić Zoe, ale została otoczona barierą ochronną, przez co nawet jej nie drasnąłem. Nie masz pojęcia, jaki byłem wściekły!

Patrzyła na chłopaka zszokowana, nie potrafiąc uwierzyć jego słowom. Jak mógł ryzykować zarówno swoim życiem, jak i pozycją dla pozbycia się jednej ludzkiej istoty? Nawet jeśli Otton traktował go jak swojego najlepszego strażnika, w życiu nie wybaczyłby mu takiej zdrady!

Podeszła do blondyna i chwyciła go za dłoń, nerwowo wpatrując się w nienawiść wymalowaną na jego pomalowanej na zielono twarzy.

– Acair... powiedz, że tego nie zrobiłeś...

– Zrobiłem, ale co z tego, skoro ta dziewucha nie umarła?! – krzyknął, zrzucając wazon z kwiatami z brązowo-czarnej komody. Acair nawet nie przejął się tym, że Sima odskoczyła od niego przerażona. Podszedł do niej i chwycił ją za łokcie, mówiąc: – Pomożesz mi, prawda? Razem się jej pozbędziemy, a król będzie nam potem za to dziękował.

– Nie zrobię tego. – Odsunęła się na bezpieczną odległość, spuszczając głowę. Zachowywała się, jakby zrobiła coś złego, a przecież tak nie było! Dlaczego więc nie potrafiła być pewna siebie? – Nasza rasa została wymordowana przez nieposłuszeństwo wobec Ottona i chęć władzy, a ty teraz mówisz, że chcesz mu się sprzeciwić? Że chcesz zabić, choć nie masz do tego prawa?

– Oczywiście, że mam prawo!

– Nie masz! – sprzeciwiła się. – Moi rodzice zginęli, ponieważ nie zgadzali się z Ottonem! Zabiłeś ich, ponieważ dostałeś taki rozkaz! Chcesz teraz skończyć jak oni?! Chcesz umrzeć z mojej ręki albo z ręki Edana?! – potrząsnęła blondynem za nagie ramiona.

Nie mogła pozwolić, by chłopak, którego kochała, stoczył się przez swoją nienawiść do ludzkości. Za nic w świecie nie zamierzała dopuścić do tego, by stała mu się krzywda, dlatego musiała czym prędzej zacząć działać. Od dawna wiedziała, że Acair w przypływie negatywnych emocji tracił racjonalne myślenie, przez co stawał się tykającą bombą, jednak w dalszym ciągu nie wiedziała, jak mogłaby mu pomóc.

Położyła dłoń na rozpalonym policzku chłopaka i czule przyjrzała się jego przystojnej twarzy. Tak wiele dla niej znaczył, choć nie zdawał sobie z tego sprawy.

– Dlatego, że jestem twoją przyjaciółką, nie pozwolę ci popełnić głupstwa. Możemy sprawić, że król sam zdecyduje, żeby zabić Zoe, ale jeśli do tego nie dojdzie, nie możemy nic zrobić. Nie chcę, by stała ci się krzywda przez nic niewartego człowieka. Wspólnie wymyślimy coś innego, zobaczysz.

Rozluźnił mięśnie i wziął głęboki oddech, dokładnie analizując w myślach słowa dziewczyny. Dopiero teraz dotarło do niego, jak wiele mógł stracić przez zabicie Zoe. Mógł zostać skazany na śmierć, a wszystko przez bezużyteczną ludzką istotę. Samo myślenie o niej sprawiało, że czuł się wściekły. Tak bardzo nienawidził myśli o ponownym spotkaniu Kiary, że byłby w stanie zrobić wszystko, byleby do tego nie dopuścić.

Skierował wzrok na rozbity wazon i rozlaną wodę. Wszędzie walało się pełno szkła, dlatego postanowił wezwać służbę, by to posprzątała. Nim jednak opuścił pokój dziewczyny, rzucił na odchodne:

– Przepraszam za wazon. Zaraz przyjdzie to ktoś posprzątać.

Z uśmiechem na twarzy postawiła wazon pełen żółtych tulipanów na stole. Za oknem słońce grzało przechodniów, a cień drzew pozwalał znaleźć ochłodzenie tym, którzy nie przepadali za jego promieniami. Śpiew ptaków unosił się w powietrzu wraz z przyjemnym, ciepłym wiatrem.

Zoe uwielbiała, gdy w Londynie gościła słoneczna pogoda. Kochała patrzeć, jak słońce przegania brzydkie chmury z nieba i nie pozwala, by na ulice spadł monotonny deszcz.

Jadłaś już? – usłyszała zatroskany głos ojca, który chwilę później wszedł z torbą pełną zakupów, którą położył na okrągłym stole.

Nie – przyznała zgodnie z prawdą i podeszła do siatki, z ciekawością zaglądając do środka. – Ugotujesz mi coś? – spytała, przybierając minę smutnego psiaka. Wiedziała, że Louis zawsze dawał się przekupić, gdy widział jej słodkie oczka, dlatego nie wahała się wykorzystywać tego do osiągnięcia celu.

Jej ojciec był niskim, dobrze zbudowanym mężczyzną o niesamowicie pogodnej, okrągłej twarzy. Gdy się śmiał, cała twarz śmiała się wraz z nim. Potrafił rozpogodzić nawet najbardziej gburowatą osobę na świecie, rozprzestrzeniając dookoła siebie aurę radości. Kto by pomyślał, że samotnie wychowywał córkę? Nie wyglądał ani na zasmuconego, ani zmęczonego tym faktem. Być może stało się tak dlatego, że z żoną rozstał się w zgodzie i sam zaoferował, że wychowa ich dziecko, pozwalając ukochanej na spełnienie marzeń i zrobienie kariery.

Naleśniki z Nutellą? – widząc zadowoloną twarz córki, roześmiał się. – To jedna z niewielu rzeczy, która się nie zmieniła, odkąd byłaś mała.

Zoe zajęła się rozpakowywaniem rzeczy, podczas gdy ojciec wyjął potrzebne składniki i zajął się przygotowaniem posiłku. Mimowolnie zerkała od czasu do czasu na mężczyznę, uśmiechając się pod nosem. Zawsze uważała siebie za najbogatszą osobę na świecie, ponieważ miała u boku osobę, która była dla niej najważniejsza.

Zamyślona podeszła do okna i wyjrzała zza firany. Ujrzała uciekających ludzi. Było ich około trzydziestu. Chociaż nie rozumiała, co się stało, czym prędzej pobiegła do drzwi i otworzyła je na oścież, krzycząc:

Co się stało?! Możecie ukryć się u nas!

Nikt jej nie usłyszał, a jeśli tak to nawet nie zwrócili na nią uwagi. Zdezorientowana skrzyżowała ręce na klatce piersiowej i patrzyła za oddalającym się tłumem. W głowie pojawiały jej się setki przeróżnych scenariuszy. Dopiero gdy usłyszała głośny huk i przeraźliwy krzyk ludzi, zrozumiała, że groziło im niebezpieczeństwo. Nagle sekunda za sekundą wybuchy zaczęły robić się coraz bliższe, a ziemia pod stopami zatrzęsła się niebezpiecznie.

Niespodziewanie jedna z bomb trafiła w dom sąsiadów z naprzeciwka, niszcząc go niemalże doszczętnie i rozprzestrzeniając wokół siebie ogień.

Tato! – krzyknęła roztrzęsiona i wbiegła do mieszkania. Widząc schowanego ojca pod stołem, kucnęła przed nim i chwyciła jego drżące dłonie. – Czym prędzej zejdź do piwnicy. Mamy tam schowane zapasy.

Chodźmy razem. – Skulił się, słysząc kolejny przeraźliwy huk i krzyki ludzi. – Ktoś nas bombarduje...

– Nie ma czasu! – krzyknęła, siłą wyciągając mężczyznę spod stołu. – Biegnij do piwnicy i czekaj na mnie. Muszę ratować Suzy! – Nie czekała, aż jej odpowie. Nim opuściła dom, obejrzała się za siebie i poczuła ulgę, widząc, jak ojciec wziął do ręki klucze.

Chociaż serce pragnęło wyskoczyć jej z piersi, a nogi miała jak z waty, czym prędzej pobiegła za dom. Słysząc przeraźliwe skomlenie suczki, czym prędzej odpięła ją z długiego łańcucha i wzięła na ręce. Trzymała ją z całej siły, błagając, by się nie szarpała. Zwierzę było tak przerażone, że z trudem potrafiła je utrzymać.

Krzyki i płacz ludzi dało się słyszeć z daleka. Zoe mimowolnie odwróciła się w stronę domu, który dosłownie płonął na jej oczach.

Moje dziecko! – płakała pani White, wbijając palce w ziemię. Cała była czarna od smoły. – Mój mąż!

Po policzkach Zoe spłynęły łzy.

Pani White! – krzyknęła, próbując zwrócić na siebie uwagę kobiety. – Tu nie jest bezpiecznie! Proszę iść ze mną... 

Nagle runęła jak długa, osłaniając ciałem psa. Kilka cegieł uderzyło ją w plecy, zadając niewyobrażalny ból, przez który ledwie zdołała się podnieść. Ostatkiem sił przytrzymała Suzy, by nie uciekła i z przeraźliwie bijącym sercem spojrzała na swój dom.

Tato... Tato...


– Tato! Tato, nie!

Edan podskoczył na krześle i podszedł do śpiącej Zoe. Pot spływał po jej twarzy, mocząc długie, rude włosy. Oszołomiony patrzył, jak ciało dziewczyny drży, a usta z przerażeniem nawołują jakiegoś mężczyznę.

– Zoe? – niepewnie szturchnął palcem jej czoło. Czuł się nieco skrępowany widokiem dziewczyny w tak opłakanym stanie. Tym bardziej że nie miał pojęcia, jak się zachować. Nerwowo rozejrzał się po małym pokoju, karcąc się za dziecinne zachowanie. – Zoe! Obudź się!

– NIEEE! – podniosła się z łóżka jak oparzona, uderzając czołem o czoło chłopaka.

Rozejrzała się nerwowo na boki. Gdy tylko dostrzegła Edana, wybuchnęła głośnym płaczem, chowając twarz w dłoniach. Płakała tak przeraźliwie, że serce chłopaka cisnęło się do gardła.

– Pójdę po Eilis – postanowił na głos i wyraźnie zmieszany zdecydował się czym prędzej opuścić pokój. Przynajmniej się obudziła, pomyślał, próbując znaleźć jakieś plusy zaistniałej sytuacji.

Zoe nie potrafiła wyzbyć się z myśli przerażającego widoku, w którym straciła ojca. W chwili, gdy zbombardowano jej dom, siedziała na trawie i czekała na śmierć. Pozbawiona całkowitej woli walki i pogrążona w rozpaczy, puściła psa wolno, jednak ten nie odstępował jej na krok. Trwał przy niej, dopóki nie padł z wycieńczenia podczas długiej wędrówki. Doskonale pamiętała, jak bolesne rany od poparzeń słońca nosił jej zwierzak. Nie potrafiła ocalić nawet jego, a co dopiero ojca, którego pozostawiła na pewną śmierć.

– Przepraszam, tato – łkała, bujając się w przód i tył. – To ja powinnam umrzeć.

– Nowiny szybko się rozchodzą. Jaka szkoda! Myślałem, że umrzesz i przyniesiesz tym samym naszej wiosce spokój – powiedział Acair, wchodząc do pokoju ze znudzoną miną. Oparł się o ścianę i wyjął miecz, patrząc na niego z ogromną ciekawością. – Że też musiałeś mnie zawieść – bąknął pod nosem, wyraźnie niezadowolony.

Czekał na jakąś kąśliwą uwagę, jednak nic takiego nie miało miejsca. Uniósł zaskoczony lewą brew i zerknął na dziewczynę. Jej piżama oraz włosy były całe mokre od potu. Chowała twarz w dłoniach, przeraźliwie zanosząc się szlochem. Wyglądała jak siedem nieszczęść, jednak jego serce było zbyt skamieniałe, by się tym przejąć.

– Skończ...

– Przepraszam – Zmarszczył brwi, słysząc załamany głos dziewczyny. – To ja powinnam umrzeć.

– Już dawno ci mówiłem, że... – Zamilkł, gdy szmaragdowe oczy spojrzały wprost na jego twarz. Zaskoczony odwrócił wzrok, a dziewczyna niezdarnie wygramoliła się z łóżka i ruszyła w jego stronę. Cała drżała i dwa razy upadła, nim doczołgała się do jego stóp.

– Czego chcesz?! – warknął Acair, brutalnie odsuwając od siebie spoconą dziewczynę i schował miecz. – Spadaj!

– Jak myślisz – zaczęła, ledwo łapiąc oddech pomiędzy szlochem – czy bardzo cierpiał? Jak bardzo samotny musiał się czuć mój tata...

– Nic mnie to nie obchodzi! – krzyknął rozwścieczony i odsunął się od dziewczyny. Patrzył, jak stanęła na drżących nogach. Nagle Zoe zaczęła uderzać głową o ścianę, a z jej ust padały ciągłe przeprosiny w stronę zmarłego ojca.

Stał bez jakiejkolwiek reakcji, jednak w chwili, gdy na ścianie zaczęła pojawiać się krew, brutalnie odepchnął dziewczynę od ściany i przytrzymał ją za ramiona, by nie zrobiła sobie więcej krzywdy.

– Przestań! – rozkazał, gniewnie wpatrując się w jej pozbawioną życia twarz. – To ja mogę pozbawić cię życia, rozumiesz?

– Dlaczego to musiało spotkać akurat nas? – spytała bardziej samą siebie jak Acaira. Tępo wpatrywała się w nagą, umięśnioną klatę młodego mężczyzny. Myślami odbiegała daleko od jego idealnej sylwetki, wrednego charakteru, czy też samego faktu jego istnienia. Zdawała się w ogóle go nie dostrzegać, głęboko grzebiąc w zakamarkach bolesnych wspomnień. – Zginęło tylu ludzi! Jak mogłam przeżyć tylko ja? Powinnam zginąć razem z moim ojcem. Gdybym trzymała go za rękę, gdy zbombardowano nasz dom... – umilkła na moment, zagryzając wargę do krwi i dławiąc szloch – ... nie umarłby wtedy samotnie.

Nie odezwał się, no bo co miał niby powiedzieć? Sam nie odczuł nic, gdy podczas wojny zamordował swoich rodziców. Ojciec od zawsze się nad nim znęcał, a matka nie poświęcała mu ani odrobiny uwagi. Wychowała go wioska i Volerianie, dzięki którym nauczył się władać mieczem. Zawdzięczał im więcej niż ludziom, z którymi łączyły go więzy krwi.

Gdy usłyszał odgłos otwieranych drzwi, odsunął się od Zoe i obojętnie spojrzał w stronę Eilis. Kobieta jak zwykle ubrana była w różową sukienkę z falbankami, która kompletnie nie pasowała do jej żółtej skóry i jasnoniebieskich włosów. Jej kocie oczy zalśniły na widok zapłakanej dziewczyny, a szczupłe ramiona od razu otoczyły Zoe z troską.

– Dziecko, dlaczego płaczesz? – spytała miękko, gładząc mokre włosy Zoe. – Jesteś cała spocona. Dobrze, że się chociaż obudziłaś.

– Ciągle gada o ojcu – zaczął obojętnie Acair, kierując się w stronę wyjścia. Wiedział aż za dobrze, że nie był mile widziany u boku tej ludzkiej istoty. Nic dziwnego skoro wszyscy wiedzieli, jak bardzo zależało mu na jej śmierci. – Myślę, że będzie potrzebowała czyjegoś wsparcia.

– Nie mów tak, jakby cię to interesowało – rzucił cierpko Edan, mierząc przyjaciela nieprzychylnym spojrzeniem. – Lepiej będzie, jak już sobie pójdziesz.

Acair zaśmiał się pod nosem i machnął lekceważąco dłonią.

– Z miłą przyjemnością. 

Nim opuścił pomieszczenie, ostatni raz zerknął przez ramię na płaczącą dziewczynę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top