♣ Rozdział ósmy


Acair z kamiennym wyrazem twarzy stanął obok Edana i ukłonił się w stronę króla z szacunkiem. Udał, że nie zauważył zatroskanego wzroku Simy, która co chwilę posyłała w jego stronę smutne spojrzenie. Gdyby tylko wiedział, że będzie się tak zachowywać po tym, jak wyznał jej prawdę, nigdy o niczym by jej nie powiedział. Nienawidził, gdy ktoś się o niego martwił. Sam doskonale zawsze dawał sobie ze wszystkim radę i tak też powinno zostać.

– Wzywał nas król... – chciał zacząć, Acair, jednak Otton automatycznie uciszył go, unosząc dłoń do góry.

– Rozniosłeś po wszystkich chatkach zwoje z moją decyzją odnośnie do Ziemskiej dziewczyny?

– Oczywiście. Nie ukrywam, że mieszkańcy byli bardzo oburzeni.

– Mieszkańcy będą musieli się z tym pogodzić – oznajmił stanowczo i wstał z tronu, by podejść bliżej strażników. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że sytuacja z Zoe nieco zszargała jego dobre imię, jednak nie mógł pozwolić jej zabić. Ta dziewczyna była wstanie zdjąć klątwę Virre i tylko to się liczyło. Potarł palcami o czoło i zrezygnowany spojrzał na Edana. – Jak się czuje Ziemska dziewczyna?

– Nie za dobrze, panie – odpowiedział Edan zgodnie z prawdą. – Eilis ciągle przy niej czuwa, ale dziewczyna nie odzywa się słowem. Zachowuje się jak zahipnotyzowana. Patrzy tylko przed siebie i trwa w głębokiej zadumie, która zdaje się łamać jej serce.

– Jest słaba – Acair wzruszył obojętnie ramionami, a jego usta przybrały kształt ironicznego uśmieszku. – Opłakuje ojca, który zginął podczas bombardowania. Przynajmniej tak to wygląda, choć nie mamy pewności, czy nie udaje. W końcu z tego, co mówiła ta Ziemska dziewucha, minęło już trochę czasu, odkąd jej kraj zbombardowano. Sądzę zatem, że ta cała szopka z opłakiwaniem tatusia jest mocno naciągana.

– Nie wszystkim śmierć bliskich jest obojętna! – krzyknął nagle Edan, brutalnie szturchając przyjaciela w ramię. – Tobie z łatwością przyszło zabić zarówno swoich, jak i naszych rodziców, ale to nie znaczy, że wszyscy są równie bezduszni!

– Uspokójcie się! Jesteście przed królem! – Sima odciągnęła od siebie chłopaków, z przerażeniem zerkając na zdenerwowaną twarz Ottona. 

Chłopcy patrzyli w swoje oczy z namacalną wrogością, przez co serce dziewczyny omal nie rozbiło się na tysiąc malutkich kawałeczków. Kiedy to wszystko się zaczęło? Jakim cudem dwójka najlepszych przyjaciół zaczęła żywić do siebie tak jawną niechęć?

Gdy Otton podszedł do strażników, ci spuścili głowy. Chociaż nie widział na ich twarzach żalu za swoje zachowanie, był im wdzięczny za walkę, którą zaczęli między sobą toczyć. Myślał, iż Acair przez jego rozkaz zmieni swoje nastawienie do Zoe, jednak ujrzał coś zupełnie innego. Tym razem nie mógł obdarować tego młodzieńca zaufaniem, a to wiązało się z tym, że ochranianie Ziemskiej dziewczyny, będzie należało do Edana. Nawet jeśli nie dorównywał sile Acairowi, to przynajmniej nie zależało mu na jej śmierci.

– Na czas nieokreślony jesteś odsunięty od Zoe i wszystkiego, co się z nią wiążę – władca spojrzał na blondyna, który jedynie prychnął pod nosem. – Jeśli nie dostosujesz się do rozkazów, czeka cię kara. To, że jesteś moją Prawą Ręką, wcale nie oznacza, że stoisz ponad prawem. Zoe jest nam potrzebna i nawet włos nie spadnie jej z głowy, zrozumiałeś?

Nie spadnie, bo jest chroniona przez cholerne Virre!, pomyślał Acair, zaciskając gniewnie pięści. Widząc wyczekujące spojrzenie władcy, przytaknął obojętnie.

– Edanie – Otton spojrzał na młodszego chłopca i oparł dłoń na jego ramieniu – będziesz ochraniał Ziemską dziewczynę i zabijesz każdego, kto będzie próbował ją skrzywdzić. Dopóki mamy pewność, że pomoże nam ściągnąć klątwę Virre, dopóty musi pozostać żywa. Od dziś zostajesz jej strażnikiem. Sima i Acair pozostaną przy moim boku.

Brązowe oczy chłopaka omal nie wyskoczyły na wierzch. Oszołomiony przytaknął na znak zgody, czując w sercu niesamowitą radość. Doskonale wiedział, jak wiele znaczyło życie Zoe. Zazwyczaj stał w cieniu Acaira i tylko obserwował, jak jego przyjaciel wyruszał w niebezpieczne, bardzo ważne misje. Zawsze pragnął, by choć raz król Otton zaufał mu na tyle, by powierzyć w jego ręce coś naprawdę ważnego.

W końcu tak też się stało.

Eilis ostrożnie odziała Zoe w zieloną suknię sięgającą jej do kolan. Na ramionach miała wycięcia, które ukazywały jej piegowatą, bladą skórę. Chociaż ciało Ziemianki nie było już wychudzone, wcale nie wyglądała lepiej. Puste, jasnozielone oczy patrzyły gdzieś przed siebie, a umysł pozostał w miejscu, do którego nikt nie miał dostępu.

Próbowała z nią rozmawiać. Opowiadała nawet kawały, które tak bardzo lubili Volerianie, choć ona uważała je za mało śmieszne. Najwidoczniej Zoe powielała jej zdanie, gdyż uśmiech ani przez sekundę nie pojawił się na jej piegowatej twarzy. Nawet nie zaprotestowała, gdy Eilis ją podniosła, rozebrała i ubrała w czystą suknię. Z racji tego, że nie należała do służby króla, mogła ją odziać w dowolny kolor sukienki. Wybrała zieloną, ponieważ idealnie pasowała do rudych włosów dziewczyny i jej szmaragdowych oczu.

– Jeśli chce się być szczęśliwym, trzeba pozostawić bolesną przeszłość daleko za sobą – wyszeptała Eilis, biorąc do ręki szczotkę z miękkim włosiem i zaczęła rozczesywać skołtunione włosy dziewczyny. – W Vol wierzymy, że dopóki nie przestaniemy opłakiwać śmierci bliskich, dopóty nie zaznają oni spokoju. A to oznacza, iż ich dusze będą pałętać się po świecie nieszczęśliwe. Z  jakiegoś powodu  ludzie w naszym świecie nie starzeją się od czasów rzucenia klątwy Virre, przez co częściej muszą sobie  radzić ze śmiercią bliskich. My, Volerianie starzejemy się nieco wolnej, ale wiemy, że śmierć i tak pewnego dnia po nas przyjdzie. Gdybyśmy przez wieki opłakiwali przeszłość, co byśmy mieli z tego życia?

– Jaki jest wasz Bóg?

Eilis ledwo usłyszała pytanie Zoe. Głos dziewczyny łamał się, przez co zapewne nie chciała rozmawiać. Nawet nie zainteresowała ją informacja o tym, że starość jej nie dosięgnie.

Volerianka uśmiechnęła się i zaczęła robić z rudych włosów warkocza.

– Nasz Bóg nazywa się Coelus. Powiadają, że był najsilniejszych ze wszystkich wojowników, gdy żył w Vol, ale został strącony do bram Piekieł przez ludzi, którzy wrobili go w ludobójstwo na Ziemi. Wszyscy wiemy, że Ziemia istnieje i zdajemy sobie sprawę z tego, że dzieją się na niej złe rzeczy. Dlatego też trzymamy się od niej z daleka i budujemy w Vol bezpieczną krainę, za którą zginął nasz Bóg, gdy zdecydował się pomóc Ziemianom – westchnęła. – Chociaż przez kilka lat dzieliliśmy nasze ziemie z ludźmi, którzy się tutaj urodzili, ostatecznie zostaliśmy sami. Wybuchła przeraźliwa wojna, w której zginęło setki tysięcy żyć, a wszystko przez ludzką chciwość i chęć władzy – Przełknęła gulę w gardle, która boleśnie ścisnęła jej gardło. Łzy omal ciurkiem nie spłynęły po jej żółtej twarzy, jednak w ostatniej chwili zapanowała nad bólem serca. Kontynuowała z żalem w głosie: – „Nie pozwólcie, by ludzie zniszczyli naszą krainę tak, jak zniszczyli mnie. Wy, Volerianie jesteście jedynymi, którzy będą szanować nasze ziemie i życie tętniące w krainie. To jest wasz raj i nikt inny nie powinien mieć do niego wstępu". To cytat jednej z ksiąg naszego Boga. Dlatego tak bardzo boimy się ludzi, Zoe. Nasz Bóg pragnął nieść wam pomoc na Ziemi, podczas gdy posądzono go o ludobójstwo! Chociaż został wygnany z Nieba, my i tak w niego wierzymy, ponieważ znamy prawdę. Wiemy, do czego są zdolni ludzie i dlatego trzymamy się razem, wierząc tylko własnej rasie.

– Powinniście mnie więc zabić. Wasz Bóg karze mordować ludzi – zauważyła sfrustrowana Zoe, ściskając dłonie kobiety. – Nie jestem jedną z was. Po co straszyć mieszkańców? Na pewno się mnie obawiają, a przecież wystarczy, jak któryś ze strażników króla mnie zabije.

– Dopiero co groziłaś naszemu władcy, że wykorzystasz przeciw nam Virre, jeśli będzie próbował cię skrzywdzić, a teraz sama błagasz o śmierć?! – Odrzuciła dłonie dziewczyny, z niedowierzaniem przyglądając się jej twarzy. – Tylko ty możesz zdjąć klątwę Virre. Tylko ty możesz pozwolić wrócić tym dzieciakom do normalnego życia, rozumiesz? Chociaż pojawiłaś się znikąd, płonący krzyż na twych plecach był znakiem!

– Wciąż pozostaję tylko człowiekiem!

– Acair, Edan i Sima też są ludźmi, a wcale nie są źli!

Zoe wytrzeszczyła oczy. Gdyby nie mina Eilis, byłaby w stanie pomyśleć, że się przesłyszała.

– To dlatego nie mają kocich oczu ani dziwnego koloru włosów – zastanowiła się na głos. W jednej chwili przed jej oczami pojawiły się spotkania z Acairem i Edanem, podczas których mówili, jak bardzo brzydzą się ludzkiej rasy. Patrzyli na nią z odrazą, jakby była jakimś wyrzutkiem, a tak naprawdę byli tacy sami!

Podniosła się gwałtownie i zaczęła nerwowo krążyć po pokoju, analizując w głowie wszystko, co ją do tej pory spotkało. Nie słuchała Eilis, która błagała ją, by się uspokoiła. Nie obchodziło jej, że kobieta jest cała roztrzęsiona i patrzy na nią jak na jakiegoś potwora. W końcu w oczach Volerianów od samego początku nim była.

– Jakim prawem ta cholerna trójka tak mną gardzi, skoro są tacy jak ja?! – krzyknęła w końcu, zatrzymując wzrok na przerażonej Eilis. – Są nawet gorsi, ponieważ mordują innych, a ja nigdy nikogo nie zabiłam! NIGDY! Byłabym w stanie oddać własne życie za ojca, gdybym tylko mogła! Oddałabym nawet życie za swojego psa, ale nie mogłam tego zrobić! Jakim więc prawem uważają mnie za potwora, skoro byliby w stanie zabić mnie przy pierwszym spotkaniu?! Odpowiedz mi!

Eilis przysunęła się do ściany, drżącymi dłońmi przyciskając kolana do klatki piersiowej. Nie miała pojęcia, czego mogła się spodziewać po Zoe. Wyglądała, jakby chciała coś rozwalić. Z jej oczu nieustannie spływały łzy, podczas gdy z ust wydobywał się przeraźliwy krzyk.

Rozumiała ją. Rozumiała, jak niesprawiedliwie została osądzona, dlatego wolała nie odzywać się w tej kwestii. Dziewczyna miała prawo być wściekła. I mogła nienawidzić jej równie mocno, jak całą resztę.

– Co się tutaj dzieje?! – Nagle drzwi pokoju rozwarły się na oścież, a do środka wparował Edan. Rozglądał się na wszystkie strony, wyciągając z pochwy miecz, którym był w stanie zaatakować wroga. Widząc skuloną w kącie Eilis, która szukała w jego oczach ratunku, pospiesznie skierował wzrok na Zoe. Rudowłosa bez najmniejszego wahania podeszła do niego i zaczęła uderzać jego nagą klatkę piersiową z taką siłą, że mimowolnie odsunął się do tyłu. – Zwariowałaś?! – krzyknął sfrustrowany, chwytając mocno za nadgarstki dziewczyny, by nie mogła go więcej zranić. To, że musiał ją chronić, wcale nie oznaczało, iż miała prawo zadawać mu ból.

– Zasługuję na śmierć, ponieważ jestem człowiekiem?! – krzyknęła na całe gardło Zoe, uparcie patrząc w ciemne tęczówki chłopaka. – Zasługuję, by Virre rozerwały mnie na strzępy, ponieważ urodziłam się człowiekiem?! Dlaczego więc sam nie pójdziesz do diabła i nie będziesz na tyle honorowy, by dobrowolnie oddać się śmierci?!

Edan poluźnił uścisk, dzięki czemu dziewczyna od razu się od niego uwolniła. Stała przed nim, zaciskając gniewnie pięści, a jej szmaragdowe oczy zdawały się płonąć żywym ogniem. Nienawidziła go jeszcze bardziej niż przedtem. Widział to. Widział, jak bardzo nim gardziła.

– Król chce, byś poszła na targ. Volerianie muszą zacząć powoli przyzwyczajać się do twojej obecności – oznajmił spokojnie, zmieniając temat.

Zoe zaśmiała się głośno.

– Czemu ktokolwiek ma się przyzwyczajać do mojej obecności, skoro wśród nich żyje trójka ludzi? – warknęła, krzyżując ręce na piersi. – Malowanie skóry na zielono, nie zmieni nagle tego, kim jesteście. Chcieliście mnie zabić, chociaż nie zrobiłam nic złego, a sami bez chwili wahania mordujecie niewinnych!

Edan zerknął na Eilis i od razu wszystko stało się jasne. Nawet jeśli Zoe miała jakiekolwiek przypuszczenia co do tego, że nie był człowiekiem, Eilis pozbawiła ją wszelakich wątpliwości. Nie mógł jej jednak za to winić. Traktował ją jak matkę i ani śmiał powiedzieć komukolwiek o zaistniałym incydencie.

– Wstań. Nie zrobiłaś nic złego, by kulić się w kącie – odparł stanowczo, a Volerianka posłusznie podniosła się z podłogi.

– Oczywiście, że nie zrobiła! – krzyknęła Zoe, odpychając chłopaka do tyłu. – Jako jedyna patrzyła na mnie z litością! Nie jest mściwym potworem jak wy!

Wszelaki spokój prysł niczym bańka mydlana i został zastąpiony gniewem. Edan zwinnie wykrzywił rękę Zoe w taki sposób, że stała teraz obrócona do niego plecami i jęczała z bólu. W chwili, gdy próbowała krzyczeć, uniósł jej dłoń jeszcze wyżej.

– Edanie! – Eilis zerwała się na pomoc dziewczynie, jednak strażnik zgromił ją spojrzeniem.

– Zabij mnie! To i tak nie zmieni tego, że jesteśmy tacy sami! – krzyknęła Zoe.

– Nie zabiję cię – wyszeptał Edan wprost do jej ucha. – Zamiast tego będę cię chronić i dopilnuję, by nic ci się nie stało. Musisz pomóc Virre i tylko to się liczy. Nic innego mnie nie obchodzi, dlatego weź się w garść i przestań wszystkich wkurzać.

Zoe wyszarpała się z jego uścisku i podeszła do Eilis, obdarzając chłopaka gniewnym spojrzeniem. Miała dość zarówno jego, jak i całej krainy, w której się znalazła. Doskonale wiedziała, że żyła tylko ze względu na jakąś legendę, która głosiła, iż w Vol pojawi się istota zdolna do złamania klątwy. Ubzdurali sobie, że tym kimś była ona i tylko dlatego nie została jeszcze rozszarpana przez okropne bestie, którym rzucono ją na pożarcie.

Pamiętała radość Volerianów, gdy wszystko obserwowali ze swych wygodnych siedzeń i tylko czekali na rozlew krwi. Niestety nie doczekali się tego jakże wspaniałego widowiska. Zamiast niego, zostali zmuszeni nauczyć się z nią żyć. To tak, jakby wpuścili do swojego domu Freddie'go Kruegera, którego bali się od dziecka. W końcu wszyscy uważali ją za potwora.

– Idziemy na targ – zarządził Edan z miną nieznoszącą sprzeciwu.

Zoe już chciała się odezwać, gdy Eilis ścisnęła ją za nadgarstek. Widząc jej błagalne spojrzenie, odpuściła.

Chłodny wiatr przyjemnie gładził jej rozpalone policzki, podczas gdy uszy atakowały szepty Volerianów. Wszyscy patrzyli na nią, jak na morderczynię, której udało się uniknąć kary śmierci. Edan zdążył już ją przed tym ostrzec, dlatego nieszczególnie przejęła się ich wrogimi spojrzeniami.

Niechętnie kroczyła u boku Eilis, która co chwilę kupowała jakieś pierdołki na straganach za kamienie, wyglądające niczym brylanty. Zauważyła, że im większy kamień, tym większa była jego wartość. Nie brakowało tutaj nawet futer zwierząt, co wprawiło Zoe w głębokie poruszenie. Nigdy nie rozumiała, jak ktoś mógł w bestialski sposób mordować niewinne zwierzęta dla pieniędzy. Myślała, że tylko ludzie byli z natury barbarzyńcami, jednak im dłużej przebywała wśród Volerianów, tym więcej podobieństw między nimi dostrzegała.

Niechętnie przystanęła obok Edana, podczas gdy Eilis z radosnym uśmiechem na twarzy podbiegła do jednej ze sprzedawczyni. Miała stoisko z biżuterią. Gdyby nie jawna niechęć Zoe do tego miejsca, z pewnością sama zainteresowałaby się wystawą.

Rozejrzała się po drewnianych straganach. Istoty o zielonych bądź żółtych twarzach i kocich oczach co chwilę zerkały w jej stronę, jakby obawiały się jakiegoś barbarzyńskiego ataku z jej strony. Jakże byli głupi, myśląc, że zdoła im cokolwiek zrobić!

– Król powiedział, że możesz kupić wszystko, czego potrzebujesz – powiedział Edan, po raz kolejny dając jej do zrozumienia, że nie przyszła tutaj tylko po to, by rozglądać się na boki.

– Niczego nie potrzebuję.

Przymknęła na moment powieki, chcąc odrzucić od siebie znużenie, gdy usłyszała przeraźliwy skowyt jakiegoś zwierzęcia. Gęsia skórka momentalnie pojawiła się na jej skórze, a serce przyspieszyło rytmu, próbując wyskoczyć z klatki piersiowej. Otworzyła szeroko oczy i zaczęła rozglądać się na wszystkie strony, chcąc znaleźć źródło przerażającego dźwięku.

Skomlenie zwierzęcia narastało z każdą chwilą, doszczętnie łamiąc jej serce. Czym prędzej zerwała się do biegu i z przerażeniem zaczęła szukać rannego zwierzęcia. Ani śmiała słuchać rozkazów Edana, który biegł za nią i straszył, że gorzko pożałuje, jeśli się nie zatrzyma. Nie bała się go.

Nagle dostrzegła zwisającego na cieniutkiej lince sporego psa. Zwierzę wisiało głową w dół, a dwóch Volerianów trzymało w dłoniach ostro zakończone kije. W chwili, gdy jeden z nich zamachnął się w stronę zwierzęcia, Zoe dostrzegła kałużę krwi i rany na ciele zwierzęcia.

– DOŚĆ TEGO! – krzyknęła, rzucając się na wielkiego mężczyznę o zielonej skórze i wyrwała mu kij, który bez wahania wycelowała w jego szyję. – Zabiję cię! – wysyczała przez zęby, wywołując w nieznajomych wybuch głośnego śmiechu.

– Słyszałem, że wcale nie jesteś straszna. Poza tym, co nam może zrobić taka malutka dziewczynka, jak ty?

– Ona może i wam nic nie zrobi, ale ze mną będzie inaczej i dobrze o tym wiecie.

Mężczyźni odsunęli się na bok, mierząc Edana wrogim spojrzeniem. Brunet przeszedł obok nich bez słowa i odebrał Zoe broń.

– To nie twoja sprawa. Musimy iść. – Pociągnął dziewczynę za ramię, jednak brutalnie wyrwała się z jego uścisku.

– To zwierze cierpi! Czuje tak samo, jak my! – zaprotestowała, wskazując na skamlającego psa.

– To jest wilk, a nie jakaś przytulanka. Gdyby był wolny, od razu rzuciłby się z zębami w twoją stronę. Dlatego wszystkie mordujemy. Aż dziw bierze, że znaleźliśmy w lesie tego rodzynka! – zaśmiał się mniejszy, chudy jak tyczka Volerianczyk.

Zoe ze łzami w oczach podeszła do zwierzęcia i uważnie przyjrzała się jego pyskowi. Mieli rację. To nie był pies, a wilk. Nie zmieniało to jednak faktu, że zwierzę patrzyło na nią w tak błagalny sposób, iż nie potrafiła przejść obok niego w obojętny sposób.

Niesiona przeczuciem, ostrożnie wyciągnęła dłoń w stronę zwierzęcia i pozwoliła mu się obwąchać. Już po kilku sekundach przytrzymała na swoim barku jego biało-szarą głowę i z wyczekiwaniem spojrzała na strażnika.

– Odetniesz tę cholerną linę, czy nie?!

– Ten wilk należy do nich – zauważył, wskazując na coraz bardziej wkurzonych mężczyzn. – Nie możesz go sobie go od tak wziąć.

– Albo zapłacisz tym bydlakom tyle, ile trzeba, albo nie wrócę do zamku! – odkrzyknęła, nie zamierzając odpuścić. – Życie Virre za życie tego wilka. Wydaje mi się, że cena nie jest jakaś wygórowana.

– Wilk nie jest na sprzedaż! – fuknął jeden z Volerianów, a Edan przyłożył mu miecz do gardła.

– W tej chwili jest na sprzedaż i albo przyjmiesz taką zapłatę, jaką uważam za słuszną, albo czekaj na nalot, który skaże cię na więzienie.

Zoe widząc, jak Volerianczyk odpuszcza, poczuła ogromną ulgę. Chwilę później obwiązała wokół głębokich ran wilka czyste szmaty, które zabrała bez słowa sprzedawcom i wzięła zwierzę na ręce. Chociaż było ciężkie, nie zgodziła się, by Edan je niósł. Wilk zaufał jej. To ona ocaliła go przed dalszymi torturami i śmiercią, dlatego nie mogła go oddać komuś innemu. Mógłby się niepotrzebnie przestraszyć, a to wiązałoby się ze stresem.

– Jesteś nienormalna.

Uśmiechnęła się na słowa Edana, spoglądając w szeroko otwarte oczy zwierzaka.

– Każde ocalone życie jest warte ryzyka. Niezależnie od tego, czy to pies, wilk, czy szczur. Żadna żyjąca istota nie zasługuje na brutalną śmierć.

Westchnął, klnąc na siebie w duchu za to, że pomógł jej ocalić wilka. Był pewien, że nawet król nie pozwoli temu zwierzęciu wejść do zamku. Chyba że posłuży potem za dywanik pod jego nogami, a na to Zoe raczej nie zamierzała pozwolić.

Zerknął ukradkiem w stronę dziewczyny i dostrzegł, jak język wilka raz po raz dotyka rąk Ziemianki, na co z jej oczu spływały łzy. Zauważył jednak pewną różnicę: chociaż płakała, jej usta zdobił uśmiech. Czyżby była szczęśliwa?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top