♣ Rozdział dwunasty


– Nie możesz tam iść! Zginiesz!

Zoe gwałtownie odrzuciła dłoń Edana. Odwróciła się w jego stronę i z gniewem spojrzała na jego oliwkową cerę i brązowe oczy, w których ujrzała szczery strach. Czyżby sama myśl o podróży do lasu Labreo, wywoływała w nim przerażenie? Jak to możliwe, że jedno miejsce mogło wywoływać takie uczucia u osoby, która na pierwszy rzut oka wydawała się bardzo odważna?

– Jeśli tego nie zrobię, zginie Kiara. Zaraz za nią podążą jej bracia – przypomniała, zaciskając palce. – Nie pozwolę na to. Nie po tym, jak ocalili mi życie. Poza tym jestem to winna Kiarze. Gdyby nie ona, już dawno zostałabym zabita przez Acaira albo innego mieszkańca waszej chorej krainy.

Chciała odwrócić się na pięcie i ruszyć dalej, gdy palce chłopaka zacisnęły się na jej nadgarstku. Krzyknęła sfrustrowana i zamachnęła się, chcąc wyswobodzić się z uścisku bruneta, jednak tym razem Edan okazał się silniejszy.

– Nie zamierzasz mnie puścić!?

– Naprawdę możesz nie wrócić z tej misji żywa!

– Wiem! – krzyknęła, a w jej oczach niespodziewanie zalśniły łzy. Zagryzła wargę i odwróciła wzrok, chcąc odepchnąć od siebie chwilę słabości. Nie mogła pokazać, że się bała. Volerianie od razu wykorzystaliby to przeciwko niej, a nie mogła do tego dopuścić. Skoro nie umarła na Ziemi, teraz też sobie poradzi. – Pogodziłam się już ze śmiercią, więc jeśli będę musiała umrzeć w zamian za życie innych, to dobrze. Moje serce już dawno powinno przestać bić za sprawą ostrza Acaira bądź twojego.

Rozluźnił uścisk, czując bolesne ukłucie w sercu. Na samo wspomnienie pierwszego spotkania z Zoe, czuł ogromne poczucie winy. Tak bardzo pragnął wtedy jej śmierci... Gdyby nie rozkaz Ottona, od razu pozbawiłby ją życia. Doskonale pamiętał, jaka była wtedy wychudzona i śmiertelnie blada. A teraz... teraz było zupełnie inaczej. Nie tylko wygląd tej dziewczyny się zmienił, ale również charakter. Stała się niesamowicie odważna. Stawiała Ottona po kątach, ponieważ doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że był zdany na jej łaskę. Gdyby tylko jej się sprzeciwił, nigdy nie uwolniłaby Virre od klątwy, przez co kraina na zawsze zostałaby otoczona strachem przed wiedźmą zza rzeki Laur. Wszyscy wiedzieli, że ona kiedyś powróci i dokończy to, co zaczęła. Chociaż z początku władca próbował z nią walczyć, posyłając przez las Labreo swych najlepszych rycerzy, żaden z nich nie wrócił. Do dziś nikt nie wiedział, co się z nimi stało, jednak w Vol pojawiły się plotki na temat niebezpiecznych istot żyjących w lesie. Nikt nie miał wątpliwości co do tego, że żaden z rycerzy nie przeżył.

– Czyżbym był świadkiem pierwszej kłótni kochanków? – Usłyszeli kpiący głos Acaira. Chłopak po chwili wyszedł do nich zza wielkiego drzewa, a z jego twarzy nie schodził ironiczny uśmiech.

– Nie jesteśmy żadnymi kochankami – warknęła Zoe, przybierając obronną postawę. – Ale skoro już tutaj jesteś, to możesz mi się do czegoś przydać.

– Słucham? – Acair wybałuszył oczy ze zdziwienia i skrzyżował ręce na piersi. – Chyba coś ci się pomyliło, skoro myślisz, że ci pomogę – Pokręcił wskazującym palcem obok skroni, dając jej do zrozumienia, że jest szalona.

– Pomożesz, ponieważ w innym wypadku Kiara umrze. Gdy tak się stanie, jej śladem podążą Tan i Kieran, a wiem, że tego nie chcesz.

– Gdybym nie chciał ich śmierci, nie próbowałbym cię zabić! – wysyczał blondyn przez zaciśnięte zęby, niebezpiecznie zbliżając się do dziewczyny. Od razu jednak natrafił na Edana, który stanął przed Zoe w obronnej pozycji. Spojrzał w ostrzegawcze spojrzenie przyjaciela, po czym niechętnie zrobił krok w tył i prychnął pod nosem. – Masz szczęście, że król dał ci własnego strażnika. W innym wypadku już dawno byś nie żyła.

– Nie wydaje mi się, ale niech ci będzie – odparła odważnie, odsuwając na bok spiętego Edana. Nie potrzebowała jego ochrony, choć nie miała pewności, czy bariera wciąż mogła ocalić ją przed śmiercią. Nie zdziwiłaby się, gdyby przez obecny stan Kiary, znów stała się śmiertelniczką. Zdecydowała jednak nie okazywać strachu i udawać, że wszystko było w porządku. – Jesteś silny i bardzo odważny – ciągnęła, nie odwracając wzroku od blondyna. Zagryzał dolną wargę i zaciskał dłoń na rękojeści schowanego w pochwie miecza. – Jeśli zgodzisz się ze mną wyruszyć w tę niebezpieczną podróż, mam większe szanse, że mi się uda. Mogę nawet zginąć, ratując twoich przyjaciół, a jeśli tak się stanie, będziesz miał ode mnie święty spokój. Czy nie na tym ci właśnie zależy? Na mojej śmierci?

Twarz Acaira nie wyrażała żadnych emocji. Po prostu wpatrywał się w piegi dziewczyny, jakby chciał z nich coś odczytać. Doskonale wiedział, że podróż w głąb Labreo mogła oznaczać śmierć dla nich wszystkich, jednak co go tutaj trzymało? Z początku był dumny, gdy stał się prawą ręką Ottona, ale w chwili, gdy władca pozwolił Zoe żyć, otoczył ją ochroną Edana, a jemu zakazał się do niej zbliżać, stracił do niego cały szacunek. Prawdziwy król nigdy nie zaryzykowałby śmiercią swych podwładnych dla jednej ludzkiej istoty. A kimś takim właśnie była Zoe. Nawet ocalenie Virre przed klątwą nie powinno mieć większego znaczenia od życia pozostałych mieszkańców. Liczyło się przetrwanie większości, a nie pokładanie wiary w mniejszości, która mogła zwiastować poważne kłopoty, a nawet śmierć.

– Przestań wygadywać takie bzdury! – oburzył się Edan, posyłając dziewczynie piorunujące spojrzenie.

– Masz rację. Chciałbym patrzeć, jak umierasz – Głos Acaira sprawił, że po ciele dziewczyny przeszły nieprzyjemne dreszcze – dlatego zgadzam się wyruszyć z tobą do Labreo i nie zatrzymam się, dopóki nie zabiję chociaż jednej wiedźmy zza rzeki Laur. Zamierzam wrócić z głową jednej z nich i nabić ją na pal, by Volerianie nigdy więcej nie musieli martwić się o to, że zostaną przeklęci. To będzie dla mnie większą nagrodą od twojej śmierci.

– Zwariowałeś!? – krzyknął zszokowany Edan, podchodząc do przyjaciela i potrząsając nim za umięśnione ramiona. – Życie ci niemiłe? Doskonale wiesz, że nie wrócisz żywy! Nikt jeszcze nie wrócił z Labreo!

– Nie musisz iść z nami, jeśli nie chcesz. – Dłoń Zoe powędrowała na ramię Edana. – To żaden wstyd bać się śmierci. Możesz zostać tutaj i obserwować stan...

– Nie ma mowy! – Wszedł jej w słowo, próbując poukładać w głowie wszystkie myśli. Oczywiście, że wizja postawienia nogi w Labreo go przerażała! Na samą myśl robiło mu się niedobrze. Ostatni raz zetknął się ze śmiercią podczas wojny z ludźmi, gdzie stracił rodziców i przyjaciół. Sam omal nie umarł i swoje życie zawdzięczał Acairowi. – Pójdę z wami. Musimy jednak wymyślić jakiś plan. Nie wiem, czy król pozwoli nam wszystkim wyruszyć. W końcu stanowimy jego główną ochronę.

– Nie będzie miał nic do gadania. Zostawcie to mi – zapewniła Zoe i wyciągnęła przed siebie rękę. Widząc pytające spojrzenia chłopaków, uśmiechnęła się szczerze. – Połóżcie na niej swoje dłonie na znak pojednania i przypieczętowania naszej misji. Wyruszamy tam, by rozprawić się z wiedźmą, która rzuciła klątwę Virre i nie wrócimy, póki nam się to nie uda.

Acair bez namysłu położył dłoń na drobnej dłoni Zoe, jednak ani myślał się uśmiechnąć. Edan z kolei chwilę się wahał, by ostatecznie również przypieczętować pakt, który prawdopodobnie sprowadzi na nich śmierć.

– Potrafisz już chodzić, mały wilczku? – Sima podniosła się z wygodnego siedzenia i odłożyła na nie książkę.

Ostrożnie przybliżyła się do zwierzęcia, które patrzyło na nią wielkimi, lśniącymi oczyma. Miały niebieski odcień, przypominający mroźną zimę. Chociaż uczono ją, by nie ufać żadnym stworzeniom, a już na pewno nie drapieżnikom, stojący przed nią wilk wyglądał naprawdę niewinnie. Mogłaby przysiąc, że dostrzega w jego oczach prawdziwą wdzięczność.

Wyciągnęła do przodu dłoń, którą zwierzę obwąchało. Odsunęła ją szybko, gdy poczuła na niej coś śliskiego i ciepłego. Gdy zorientowała się, że została polizana, na jej twarz wpełznął szeroki uśmiech.

– Nie jesteś taki zły, mały wilczku. Myślę, że możemy się polubić.

Niespodziewanie drzwi otworzyły się z takim impetem, że zarówno Sima, jak i Herkules podskoczyli ze strachu. Zwierzę momentalnie najeżyło sierść i zaczęło warczeć, przyglądając się wielkiemu mężczyźnie o zielonej skórze. Jego naga klata była cała w bliznach, a kocie oczy z jawną niechęcią spoglądały na zwierzę znajdujące się w pokoju.

– Czy coś się stało, Cecyliuszu?

– Król cię wzywa – odparł krótko i wskazał na drzwi.

Blondynka wyprostowała kolana i westchnęła głośno.

– Jesteś na tyle mądrym stworzeniem, by ze mną pójść i nikomu nie zrobić krzywdy? – spytała bardziej samą siebie, niepewnie zerkając na wilka. Jakie było jej zdumienie, gdy zwierzę, jak na komendę przystanęło obok jej nogi i z wyczekiwaniem spojrzało na czekającego strażnika! – Albo zwariowałam, albo jesteś cenniejszy, niż nam się wszystkim wydaje.

Z początku ostrożnie stawiała każdy krok, co chwilę zerkając na wilka. Herkules zatrzymywał się za każdym razem, gdy ona to robiła. Posłusznie szedł tuż obok jej nogi, całkowicie zdobywając jej zaufanie. Nie minęła chwila, gdy przyspieszyła i z uśmiechem wparowała do sali tronowej z Herkulesem u nogi.

– To zwierzę jest naprawdę genialne! Przyszedł tutaj bez smyczy i... – zamilkła, widząc markotną minę Ottona. Władca pocierał palcami skronie z taką intensywnością, jakby miało to zniwelować ból głowy. Rozejrzała się nerwowo po sali i od razu dostrzegła zmartwioną minę Edana, kamienną, jak zwykle, twarz Acaira i Zoe, która właśnie witała się ze swoim futrzanym przyjacielem. – Coś się stało? – spytała, niepewnie podchodząc bliżej zebranych.

– Kiara umiera. Jeśli Zoe nie wyruszy teraz w podróż i nie zdejmie klątwy z rodzeństwa, nie zdoła jej ocalić. Wiesz co to znaczy, prawda? – Król przeszył ją zmęczonym spojrzeniem kocich oczu.

– Vol nigdy nie uwolni się od magii wiedźm i znów ktoś padnie ofiarą kolejnej klątwy.

– Według legendy, oczywiście – napomknął Acair takim tonem, jakby było to zabawne. Nigdy nie wierzył w opowiastki, które opowiadali sobie mieszkańcy Vol. Nawet widok płonącego krzyża na plecach Zoe i fakt, iż została ochroniona przez Virre, nie zdołały zmienić jego zdania. Wciąż uważał to wszystko za bajki. Dlatego też pragnął na własnej skórze przekonać się, czy opowieść o Labreo, które pochłaniało duszę każdego, kto tylko do niego wszedł, była prawdziwa. Chociaż... czy w głębi duszy nie poczuł się przerażony faktem, że Kiara mogła umrzeć? Łatwiej było mu żyć z myślą, że jej serce wciąż biło w ciele przerażającej bestii, niż dopuścić do siebie wiadomość o jej nagłej śmierci. Czuł, że jego serce by tego nie wytrzymało. Nieważne, jak bardzo próbował wszystkich przekonać, iż przestał kochać Kiarę, nigdy tak naprawdę nie zdołał przekonać do tego samego siebie, dlatego też tkwił w tej miłości i cierpiał, ponieważ nigdy nie zdołał ocalić kobiety, którą kochał nad życie. Nienawidził siebie za to.

– Dlatego też Zoe, Edan i Acair wyruszą w tę podróż razem. Chłopcy stwierdzili jednak, że ty również masz prawo o tym wiedzieć i zdecydować, czy... – Król nie zdążył dokończyć, ponieważ Sima od razu weszła mu w słowo.

– Zgadzam się. Podążę za przyjaciółmi nawet w ogień.

Zoe zerknęła na blondynkę. Dziewczyna jak zwykle prezentowała się pięknie w spodniach i koszulce w moro. Jej gęste, blond włosy opadały na szczupłe, nieco umięśnione ramiona, a w jasnozielonych oczach lśniła niesamowita odwaga. Zoe przeszło nawet przez myśl, że chciałaby choć w małym stopniu być tak odważna, jak ona, czy też Acair. Oboje bez wahania zgodzili się wyruszyć w niebezpieczną podróż, choć wcale nie musieli za nią podążać.

Ona z kolei nie podjęła tej decyzji pod wpływem odwagi. Była po prostu głupia i przepełniona chęcią niesienia pomocy, która w tym momencie mogła okazać się jej zgubą. Chociaż wyglądała na pewną siebie, tak naprawdę trzęsła się na samą myśl o przekroczeniu Labreo. Nie wierzyła, że wróci jeszcze do Vol. Czuła, że ta podróż będzie jej ostatnią, nim uda się do Nieba.

Mimo to musiała spróbować ocalić Kiarę i jej braci. Była im to winna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top