część 9
Zajrzała do środka z nadzieją, że znajdzie tam niezbite dowody zdrady. Licencja czarodzieja potwierdziła, że faktycznie miał na imię Casimir. Marcus się nie pomylił. Wśród dokumentów znalazła mapę, na której był fragment muru z zaznaczonym punktem. Były tam też strzałki precyzyjnie określające odległości. Nic jej to nie mówiło. Podobnych miejsc z pewnością było wiele. Na wszelki wypadek skopiowała rysunek i schowała go do swojej torby. Potem uważnie przejrzała księgę z zaklęciami. Nie było tam niczego, czego ona nie miałaby w swojej. Oprócz tego znalazła sakiewkę ze złotem i srebrem, trochę rzeczy osobistych i szkatułkę. Była bardzo ciężka, posrebrzana i zamknięta małą kłódką. Widniały na niej symbole - elfie runy. Veronika delikatnie nią potrząsnęła i usłyszała, że coś obija się o ścianki. Ciężar wskazywał, że skrzyneczka mogła być z ołowiu. Kobieta postanowiła nie sprawdzać, co jest w środku. Obawiała się, że to może być spaczeń, a kontakt z nim był skrajnie niebezpieczny. Mógł wywołać mutacje, a nawet doprowadzić do śmierci. Musieli się tym zająć magowie w Kolegium, wcześniej odpowiednio się do tego przygotowując.
Prawie kończyła się pakować, gdy u wejścia pojawił się strażnik.
– Viktor pytał, czy będziemy jechać w taki deszcz. – Schylał się, by zajrzeć do środka.
– Dostosuję się do jego decyzji – odpowiedziała.
Najemnik skinął głową i odszedł bez słowa.
Wkrótce znów się zjawił.
– Prawdopodobnie będzie padało przez cały dzień, więc lepiej, żebyśmy tu zostali, chyba że ci się spieszy – powiedział.
– Gdzie go znajdę? – Postanowiła porozmawiać z nim osobiście.
Ostrożnie wyszła na zewnątrz, a tam ubrała płaszcz i naciągnęła na głowę kaptur.
Mężczyzna wskazał palcem szałas dowódcy i ruszył za czarodziejką.
– Nie przeszkadzam? – zapytała, zatrzymując się przy wejściu.
– Nie – mruknął Viktor.
Pochyliła się. W środku panował półmrok, a on siedział na kocu z butelką w ręku. Nie miał na sobie koszuli.
– W czym mogę pomóc? – odezwał się, wbijając w nią wzrok.
– O co chodzi?
Odstawił butelkę i zaczął wychodzić, więc cofnęła się o krok, by zrobić mu miejsce.
– A o co pytasz? – Stanął przed nią.
Wtedy zauważyła, że musiał już sporo wypić.
– Wydało mi się to dziwne, że twoje pytania przekazuje mi ktoś inny – wyjaśniła.
– Myślałem, że nie chcesz mnie już więcej oglądać.
– Rozumiem... To ja już pójdę. – Skierowała się w stronę swojego schronienia, bo nie chciała dyskutować z Viktorem, gdy był w takim stanie. To na pewno nie był dobry moment.
– Idź – usłyszała za sobą jego głos, ale nie zareagowała.
Po powrocie Veronika próbowała się uczyć, ale utrudniał jej to narastający niepokój. Był tak silny, że sięgnęła po broń. Na wszelki wypadek schowała sztylet w bucie.
W końcu zrezygnowana położyła się spać. Wiedziała, że jeśli będą chcieli jechać, to po prostu ją obudzą.
Gdy ktoś podszedł do wejścia, podniosła głowę i zobaczyła Viktora.
– Chciałaś coś ode mnie – zaczął.
– Tak – potwierdziła – dlatego wybrałam się do ciebie.
– Ale chyba zapomniałaś o tym powiedzieć. Z pewnością to miało znaczenie, skoro się pofatygowałaś.
– Może w tamtym momencie miało, a chwilę później już nie. – Mimo usilnych starań nie była w stanie sobie przypomnieć, czego od niego chciała. – Może pożałowałam, że tam poszłam.
– Pożałowałaś? – zapytał nieco niepokojącym głosem.
– Tak. Może popełniłam błąd.
– Z pewnością! – uniósł się.
– I widzisz, zgadzamy się – rzuciła.
– Pożałowałam, popełniłam błąd... Coś jeszcze?
– Przepraszam, że cię niepokoiłam – powiedziała łagodnym tonem.
Nie chciała go wyprowadzić z równowagi. Bywał zbyt porywczy i nieobliczalny.
– Nie – pokręcił głową – nie zmieniaj teraz stanowiska. Dobrze ci szło.
– O co ci chodzi? – Wygramoliła się na zewnątrz i stanęła przed nim.
Zamierzała spojrzeć mu prosto w oczy, ale odwróciła wzrok. Wyglądał cudownie mokry od deszczu.
– Słucham. – Założył ręce na piersiach.
– Pytałam, o co ci chodzi – w jej głosie zabrakło pewności.
– Mnie? Nie przeszkadzałem ci.
– Przeprosiłam za to, że cię niepokoiłam, tak? – Rozejrzała się dokoła, by nie wbijać wzroku w ziemię i nie patrzeć na niego.
– Jedziemy dzisiaj czy nie? – zapytał ostro.
– Tak jak powiedziałam, jak sobie życzysz. – Starała się zachować spokój.
– Jak ja sobie życzę?!
– Tak – potwierdziła. – Jeśli nie chcesz jechać w deszczu, to...
– W upale też nie chcę jechać – przerwał jej. – Czy to ma znaczenie?
– Nie, to nie ma znaczenia. Im szybciej, tym lepiej. Tak ustaliliśmy.
– Ty ustaliłaś – rzucił.
– Wydaje mi się, że zgadzaliśmy się w tej kwestii. Ty zaproponowałeś, by jechać dzisiaj – przypomniała, choć w tamtym momencie nie była do końca przekonana, czy właśnie tak było.
Zerknęła na niego. Patrzył na nią z góry srogim wzrokiem, więc szybko się odwróciła.
– Jak twoje rany? – zapytał.
– Są na miejscu.
– Więc zaczekamy – postanowił.
– Nie dokuczają mi.
– Zaczekamy – powiedział tonem nieznoszącym sprzeciwu i poszedł do swojego szałasu.
Obserwowała go, aż zniknął w środku. Jeszcze chwilę po tym stała nieruchomo. Czuła obawę o to, co może się wydarzyć i dziękowała bogom, że już mogła się poruszać.
Nie chciała się przeziębić, więc przebrała się, a potem znów się położyła. Gdy tylko zamknęła oczy, zobaczyła Viktora. Stał przed nią mokry od deszczu, a jego opalona skóra lśniła.
Zirytowana gwałtownie usiadła i głęboko odetchnęła. Znów sięgnęła po zaklęcie, chcąc zająć czymś umysł. Tym razem udało jej się skupić na nauce.
Późnym popołudniem przestało padać i zza chmur wyszło słońce. Najemnicy krzątali się po obozie.
Veronika rozwiesiła na gałęzi swoje przemoczone ubrania. Wybrała się też na spacer, jednak nie odchodziła zbyt daleko. Strażnik, którego wyznaczył Viktor, podążał za nią. Czujnie się rozglądał, wypatrując w lesie zagrożenia.
Po kolacji poczuła zamęczenie i ułożyła się do snu.
– Zrób sobie przerwę – usłyszała głos Viktora, który najwyraźniej był niedaleko.
Zaniepokojona sięgnęła po sztylet i pospiesznie ukryła go pod kocem na wysokości głowy.
– Śpisz? – zapytał szeptem, stając u wejścia jej szałasu.
– Nie – odpowiedziała i usiadła tak, by mieć pod ręką broń.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top