część 7
Gdy najemnicy skończyli ustawiać szałas dla Veroniki, Viktor wszedł do środka i obejrzał efekt ich pracy.
– Jesteś zmęczona? – zapytał.
– Powinnam się przespać – stwierdziła.
– Na zewnątrz będzie stał strażnik, więc gdybyś czegoś potrzebowała... Dobranoc – pożegnał się i zostawił ją samą.
Niestety myśli nie dawały jej zasnąć. Wiedziała, że powinna traktować tego mężczyznę jak wroga, jednak nie potrafiła. Nie mogła zrozumieć, dlaczego tak się działo i naprawdę źle się z tym czuła.
Veronikę obudziły odgłosy walki. Najemnicy znów ćwiczyli.
Kobieta stwierdziła, że jej stan znacznie się poprawił i z ciekawości zajrzała pod opatrunki. Wszystko wskazywało na to, że mikstura lecznicza zadziałała.
Wtedy u wejścia do szałasu pojawił się Viktor. Od razu się wycofał.
– Przyszedłem sprawdzić, czy nie śpisz – powiedział, stając bokiem. Najwyraźniej nie chciał, by czuła się skrępowana.
– Nie śpię – odparła.
– Chyba za wcześnie, żeby zdejmować opatrunki.
– Nie zdejmuję. Sprawdzam, jak się goi – wyjaśniła. – Muszę przyznać, że poprawa jest ogromna.
– Znasz się na tym? – zapytał.
– Byłam już ciężko ranna i wiem, jak długo to może trwać. Na szczęście nie tym razem.
– To dobrze... Jak skończysz, pewnie chciałabyś zjeść.
– Już skończyłam. Nie ma co oglądać – powiedziała, zapinając koszulę.
Z torby wyjęła kolejną porcję lekarstwa. W tym czasie Viktor poszedł po śniadanie dla niej.
Wchodząc do szałasu, musiał się mocno schylić, bo w środku nie było zbyt wiele miejsca.
Usiadł obok niej.
– Żołnierskie żarcie. – Podał jej porcję. – Mam nadzieję, że zbytnio się nie męczysz.
– To, co do tej pory jadłam, było całkiem smaczne – przyznała.
– Przekażę kucharzowi. Dziś jest kasza.
– Dobra – pochwaliła po pierwszym kęsie.
– Jeszcze trochę i dam mu awans na stanowisko szefa kuchni. – Uśmiechnął się.
– Możesz to zrobić z czystym sumieniem.
– Nie pytałem cię o zdanie – powiedział rozbawiony.
– Ja tylko wyraziłam swoją opinię.
– W zasadzie czemu nie... Od dawna nie byłem w tak dobrym nastroju.
– Jest tu jakiś strumień? – zapytała.
– Nie – zaprzeczył – ale każę przywieźć tyle wody, ile zmieści się w bukłakach.
– To znaczy, że do strumienia jest daleko?
– Nie tak daleko. Przywiozą ci wodę. Nie powinnaś jeszcze wstawać – stwierdził.
– Mam taki zamiar – oznajmiła.
– Dlaczego? Dopiero pierwszy dzień czujesz się w miarę dobrze.
– Więc jest to idealny dzień, by się ruszyć. Uwierz mi, że leżałabym plackiem, gdybyś nie dostarczył mi tych mikstur. Czuję się znacznie lepiej, a będzie jeszcze lepiej, gdy wstanę... Ale może faktycznie dłuższy spacer nie jest najlepszym pomysłem – przyznała.
– Zjedz, a ja od razu każę przywieźć wodę – powiedział i wyszedł, by wydać odpowiednie dyspozycje.
Po posiłku Veronika wyjęła ze swojej torby ubrania na zmianę, mydło i ręcznik. Viktor znów do niej zajrzał i zatrzymał wzrok na rzeczach, które sobie przygotowała.
– Będzie ci tu ciasno – stwierdził.
– Wyjdę na zewnątrz – zdecydowała.
– Tam są moi ludzie.
– Chyba możesz ich na chwilę przestawić?
Bez słowa wszedł do środka, usiadł obok niej i wyciągnął rękę do jej twarzy.
Zamarła.
– Boisz się mnie? – zapytał.
– Nie – zaprzeczyła głosem zdradzającym napięcie.
Delikatnie dotknął jej policzka, potem szyi i ramion.
– Przestań – poprosiła prawie szeptem.
Cofnął rękę i poprawił jej koszulę.
– Wybacz, zapomniałem. – Nie odrywał od niej wzroku. – Łatwo się przy tobie zapomnieć. Jesteś ranna, ale wyglądasz dzisiaj tak dobrze...
– Nie dlatego poprosiłam, byś przestał – przerwała mu.
– Przecież widzę, że mnie pragniesz. To chyba nie jest gra. – Odsunął jej kosmyk włosów opadający na czoło, po czym pochylił się, by ją pocałować.
– Chcę zostać sama – powiedziała, odpychając go od siebie.
– Wrócę, gdy przywiozą wodę. – Wychodząc, zabrał pustą miskę po jedzeniu.
Veronika miała ochotę krzyczeć. Z trudem panowała nad sobą w obecności tego mężczyzny, a przez to miała ogromne poczucie winy. To nie powinno było się zdarzyć. Gert pewnie tracił zmysły, martwiąc się o nią, a ten tu był mordercą, najemnikiem bez zasad, jej wrogiem. Musiała czym prędzej opuścić to miejsce. Musiała wrócić do Averheim.
– W okolicy nikt się nie kręci. Nie widziałem żadnych śladów – usłyszała głos mężczyzny, który wrócił znad rzeki.
Potem najemnicy zaczęli coś konstruować za jej szałasem.
– Pomóc ci wstać? – zapytał Viktor, wyrywając ją z zamyślenia.
Pochylony zaglądał do środka.
– Poradzę sobie. Dziękuję – odparła chłodno.
Nie chciała, by się do niej zbliżał, mimo to wszedł.
– Na pewno będzie ci ciężko – stwierdził. – Nie powinnaś nadwyrężać...
– Poradzę sobie – przerwała mu.
– Nie wątpię, ale lepiej będzie, jeśli ktoś ci pomoże. – Zdjął z niej koc. – Jest trochę ciasno. – Stanął nad nią i podał jej ręce.
Skorzystała z jego wsparcia, ale i tak nie uniknęła bólu. Rany bardzo jej jeszcze doskwierały.
Gdy wyszli na zewnątrz, Veronika była nieco oszołomiona. Dokuczały jej zawroty głowy. Viktor wskazał jej parawan za szałasem i zaprowadził ją tam, cały czas podtrzymując. Już nie protestowała, gdyż zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest osłabiona.
Za zasłoną na ziemi stał garnek z ciepłą wodą. Obok leżał kubek. Mężczyzna zostawił ją pod drzewem, by mogła się oprzeć i poszedł po rzeczy, które wcześniej sobie przygotowała.
– Nikogo nie ma z tej strony. Możesz czuć się swobodnie – zapewnił ją, podając jej ręcznik, po czym odszedł.
Powoli się umyła i od razu poczuła się lepiej. Gdy dokładnie przyjrzała się swoim ranom, doszła do wniosku, że opatrunki będą już zbędne.
Po wszystkim wróciła do szałasu.
– Pomogę ci – zaoferował Viktor, zbliżając się, gdy zatrzymała się przy wejściu.
– Radzę sobie, dziękuję. Poza tym nie zamierzam tam wchodzić.
– Więc czego potrzebujesz? – zapytał.
– Chcę koc, mikstury lecznicze i zwój, który leży przy mojej torbie – wymieniła. – I grzebień.
Pozbierał te rzeczy i wyszedł na zewnątrz. Czarodziejka rozejrzała się za cieniem i drzewem, o które mogłaby się oprzeć.
– Chcesz tam usiąść? – zapytał, gdy zatrzymała wzrok.
Skinęła głową. Od razu udał się w wybrane przez nią miejsce, po czym kucnął, by odgarnąć z ziemi szyszki i gałęzie. Potem rozłożył koc i jej rzeczy. Gdy skończył, podszedł do niej i pomógł jej usiąść. Sam przyklęknął nieopodal.
– Co to? – zapytał, wskazując na zwój.
– Zaklęcie – odparła, sięgając po grzebień.
– Zamierzasz używać magii?
– Zamierzam się pouczyć – wyjaśniła. – Jeszcze go nie znam, a mam teraz na to czas. – Ostrożnie zaczęła czesać włosy. – Jak daleko jest stąd do Averheim?
– Chcesz uciec?
– Jeśli to będzie konieczne, to oczywiście, że tak – potwierdziła.
– To nie będzie konieczne – zapewnił ją z uśmiechem.
– Więc nie. Uciekam tylko wtedy, gdy muszę.
– Jeden dzień... – zamilkł i znów zaczął jej się przyglądać.
– Dlaczego to robisz? – zapytała. – Ciągle na mnie patrzysz w taki dziwny sposób.
– W dziwny sposób? – Najwyraźniej rozbawiło go to określenie. – Mówiłem ci, trudno oderwać wzrok. Nie tylko mnie. – Skinął w stronę swoich ludzi kręcących się po obozie.
– Oni robią to dyskretniej – stwierdziła.
– Bo wiedzą, że okazuję ci względy. Są lojalni.
– To dobrze. – Odłożyła grzebień. – Lojalność jest w cenie. – Sięgnęła po fiolki z miksturami leczniczymi i wypiła ich zawartość.
Viktor przez chwilę patrzył w zamyśleniu na puste buteleczki, po czym przeniósł wzrok na Veronikę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top