część 63
Jeden z żołnierzy podszedł niepewnie z mieczem i tarczą. Viktor obserwował go z lekkim uśmiechem. W swojej postawie niczym nie ustępował dumnemu gospodarzowi tego zamku.
Wampir uderzeniem w tarczę dał znać, że jest gotów do walki. Gdy Viktor odpowiedział tym samym, ruszyli na siebie. Na początku obaj zachowywali ostrożność.
Veronika zerknęła w stronę Dietmunda i ich spojrzenia się spotkały. Złośliwie zmrużył oczy, uśmiechnął się, po czym skierował się w jej stronę.
Stanął obok czarodziejki i złapał ją za ramię, wbijając pazury w jej ciało.
– Nie wyjdziecie stąd żywi. Już ja tego dopilnuję. Nic nie osiągnęliście, dziewczyna jest u mnie. Może potrwa to trochę dłużej, ale i tak dopnę swego – wyszeptał jej do ucha i podążył do wyjścia. Najwyraźniej walka go nie interesowała.
Miecze zaczęły poruszać się żwawo, a tarcze coraz częściej się spotykały. Theodorus miał pewne ruchy, natomiast Viktor był skoncentrowany i ostrożny.
– Nie chciałbym zapeszyć, ale chyba jesteś najlepszym przeciwnikiem, jakiego miałem – przyznał hrabia. – Szkoda, że tak krótko będę mógł się tym cieszyć.
– Krócej niż myślisz – powiedział Viktor i przejął inicjatywę.
Zaatakował wampira, zmuszając go tym samym do cofania się. Von Carstein był jednak niezwykle sprawny i parował wszystkie jego ciosy. W końcu Viktorowi udało się zranić wroga, niestety było to płytkie cięcie w ramię.
Gdy zwarli się po raz kolejny, Theodorus odepchnął swojego przeciwnika. Viktor musiał się wtedy wycofać. Przechadzając się, wyrównywał oddech.
Hrabia spojrzał na swoje ramię i pokiwał głową z uznaniem, po czym z impetem skoczył na rywala. Viktor błyskawicznie zasłonił się tarczą, która pękła po potwornym ciosie. Stracił równowagę i przewrócił się, gdy wampir go kopnął.
Von Carstein uniósł miecz w geście triumfu. Najemnik obserwował każdy jego ruch. Podnosząc się, pospiesznie odpiął zniszczoną tarczę. Theodorus spojrzał na niego, a potem na broń leżącą na ziemi i wyrzucił swoją. Wtedy Veronika dostrzegła na ręku Viktora krew.
– Bolało? – zapytał go hrabia.
– Obetnę ci łeb, a potem wepchnę kołek w serce twojej dziwki – usłyszał w odpowiedzi i momentalnie wpadł w szał.
Przemienił się i znów skoczył do przodu, zamierzając powtórzyć poprzedni atak. Tym razem Viktor był na to przygotowany. Podobnie jak w walce z Kislevczykiem, uchylił się w bok i skierował miecz na szyję wampira. Niestety ten zdążył sparować cios. Najemnik błyskawicznie się wycofał, ale von Carstein podążył za nim, chcąc szybko zakończyć walkę, która wyraźnie już go nie bawiła.
Niesprawna ręka utrudniała Viktorowi obronę. Gdy przeciwnik niespodziewanie go kopnął, po raz drugi się przewrócił. Hrabia uniósł miecz, by zadać ostateczny cios, ale najemnik w ostatniej chwili przetoczył się i poderwał z ziemi.
Gospodarz wrzasnął i znów ruszył do ataku. Viktor cofał się pod jego kolejnymi ciosami, aż w końcu dość nieoczekiwanie przestał się bronić i skoczył do przodu, wpadając na przeciwnika. Udało mu się dźgnąć go w brzuch. Theodorus wydał z siebie krzyk bólu. Wykorzystując swój impet, najemnik pchnął go swoim ciałem i obaj upadli.
Wstali z wysiłkiem.
Wampir spojrzał na swoje rany, oblizał wargi i ruszył do ataku. Większość ciosów kierował w głowę i korpus. Gdy nagle zmienił ruch miecza, trafił najemnika w nogę. To go na moment nieco zdekoncentrowało i wystarczyło, by von Carstein wbił mu ostrze w brzuch.
Viktor zatrzymał się, upuścił broń i upadł na kolana, łapiąc niesprawną ręką za ranę. Drugą dłonią oparł się o ziemię.
Wampir podszedł do niego, dysząc.
W lochach zapanowała taka cisza, że Veronika usłyszała, jak jego broń przecinała powietrze, przygotowując się do ostatniego ciosu. Wtedy Viktor się poruszył. Błyskawicznie sięgnął po miecz, poderwał się z ziemi i z wrzaskiem bólu i wysiłku wepchnął go we wroga. Krzycząc, dociskał ostrze, pomagając sobie ranną ręką. Wampir wypuścił broń i uległ przeciwnikowi, który cały czas na niego napierał.
Zatrzymali się dopiero pod jednym z filarów. Wtedy Viktor wyszarpnął miecz z wnętrzności hrabiego, obrócił się i, jak zapowiedział, odrąbał mu głowę. Po tym gwałtownie się odwrócił, spodziewając się kolejnego ataku, tym razem ze strony sojuszników Theodorusa. Odruchowo przycisnął rękę do brzucha, tamując krew, która lała się z rany.
– Dotrzymaj słowa – powiedział, kierując ostrze w stronę oficera. – Uwolnij ich, moich ludzi, czarodzieja i kobietę, po którą przyszliśmy. Pozwólcie im odejść.
Oficer spojrzał na wampirzycę, która z niedowierzaniem wpatrywała się w zwłoki leżące u stóp Viktora. Podniosła wzrok na zabójcę Theodorusa, po czym przeniosła go na oficera i skinęła głową. Po chwili wyciągnęła buławę zza paska dowódcy, ruszyła w stronę zwycięzcy i podała mu ją.
– Wykonać – rozkazał oficer, gdy Viktor niesprawną ręką chwycił symbol władzy. – Uwolnić wszystkich jeńców.
Viktor oparł się o filar i na moment zamknął oczy. Zapłakana Veronika nie odrywała od niego wzroku.
Gdy tylko ją rozkuli, ruszyła biegiem w jego stronę, po drodze wyjmując z ust knebel.
– Każ im zatrzymać Dietmunda, bo on ucieka – poprosiła.
– Zatrzymać... – głos nagle mu osłabł – Dietmunda von Carsteina...
– Musimy iść – powiedziała pospiesznie, na co Viktor pokręcił głową.
– Zbliż się... Zatrzymam ich tutaj, a ty uciekaj. Dopóki dzierżę tę buławę, nic wam nie zrobią...
– Wyjdziesz z nami. – Nie widziała innej opcji.
– Nie mogę...
– Dasz radę – przekonywała go. – Musisz dać radę.
– Nie. – Pokręcił głową, patrząc na nią ze spokojem.
– Tydzień w wiosce, pamiętasz?
Z wysiłkiem zdjął swój medalion i wcisnął go w jej dłoń.
– Będziesz musiała pojechać tam sama...
– Błagam cię, nie rób mi tego. – Łzy spływały jej po policzkach.
– Przykro mi, kochana, nie poszło tak, jakbyśmy chcieli. Nie przejdę dwóch kroków... Nie zwlekajcie.
Objęła go, a on czule pogłaskał ją po głowie.
– Jeśli buława spadnie na podłogę, wszyscy zginiemy – wyszeptał.
Znów popatrzyła mu głęboko w oczy.
– Dietmund von Carstein zniknął. Smok również – zameldował ktoś od wejścia.
Gdy czarodziejka zerknęła w tamtą stronę, zobaczyła, że Gert właśnie zbliżał się do Esteli, która zdezorientowana rozglądała się po lochach.
Veronika znów spojrzała na Viktora.
– Nie trać czasu – poprosił ją, po czym delikatnie pocałował.
– Przepraszam – wyszeptała, płacząc.
– Nie przepraszaj. Cieszę się, że mogłem to z tobą zrobić... Nie żałuję niczego... No może poza naszym pierwszym spotkaniem, ale to nie ma znaczenia, biorąc pod uwagę, co było potem... Idź już, proszę. – Odepchnął ją od siebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top