część 61

          Gdy zostali sami, Viktor stanął przy ścianie i zdjął jedną z zawieszonych tam halabard. Oglądnął ją, zważył w dłoniach, po czym odłożył na miejsce. Gert w tym czasie obszedł pomieszczenie. Zatrzymał się przy oknie i wyjrzał na zewnątrz.

          – Zamknij – poleciła mu czarodziejka.

          – Dlaczego? – Spojrzał na nią pytająco.

          – Hałas.

          Skinął głową i zrobił, o co prosiła. Omiótł salon wzrokiem, skierował się do barku i podniósł jedną z karafek. Powąchał zawartość, po czym odstawił ją na miejsce.

          – Wiejmy stąd – powiedział spokojnie, ale stanowczo, kierując się do wyjścia.

          – Co się dzieje? – zapytała zdezorientowana Veronika.

          – Gdzie służba, która nas ugości? – Uchylił drzwi i wyjrzał na korytarz.

          Doszedł ich odgłos zbliżających się kroków wielu osób.

          – Trzeba znaleźć dziewczynę – nerwowo przypomniała czarodziejka.

          – Poszukam jej – zadeklarował Schmidt. – Uciekaj przez okno.

          – Sama jej poszukam.

          Viktor sięgnął po halabardę.

          – Spokojnie, tylko spokojnie – powiedziała Veronika.

          Gert popatrzył na Viktora, który był już gotowy do zadania pierwszego ciosu.

          – Wyjdźmy na zewnątrz – zasugerowała kobieta.

          Podbiegła do drzwi i rozejrzała się na zewnątrz. Korytarzem z obu stron nadchodzili żołnierze uzbrojeni w miecze i kusze. Długo się nie zastanawiając, wypowiedziała zaklęcie, tworząc smoka. Był długi i smukły, by mógł poruszać się w budynku. Bestia zaatakowała żołnierzy zbliżających się z prawej strony. Część z nich zaczęła uciekać w popłochu, pozostali wypuścili bełty.

          Viktor i Gert z halabardami stanęli tuż za Veroniką, która kontrolowała zachowanie iluzji.

          – Wycofać się! – krzyknął dowódca.

          Smok rozszarpał kilku mężczyzn, po czym zniknął. Kobieta natychmiast stworzyła następnego i posłała go w drugą stronę, jednak ten nawet nie dotarł do wrogów.

          Po kolejnej nieudanej próbie zamknęła drzwi i przekręciła klucz w zamku.

          – Nic nie będzie z mojej magii – powiedziała, rozglądając się nerwowo po salonie.

          – Co się stało? – zapytał Gert. – Przecież dobrze ci szło.

          – Ktoś rozproszył zaklęcia – wyjaśniła.

          – Naprzód! – usłyszeli z korytarza.

          Veronika pospiesznie założyła na palec swój pierścień, a Gert doskoczył do okna i ponownie je otworzył. Zaklął i od razu je zamknął.

          – Co tam jest? – zapytała.

          – Kusznicy otoczyli naszych.

          – Moi drodzy, chyba mamy poważne kłopoty. – Odsunęła się od wejścia.

          – Musisz uciekać. – Viktor złapał ją za ramię. – Znajdź jakiś sposób i znikaj stąd.

          – Oszalałeś? – Oburzył ją ten pomysł.

          – Możesz to jeszcze dokończyć. To nie będzie możliwe, jeśli cię złapią... Bierz ją i uciekajcie – zwrócił się do Gerta.

          – Nie ma mowy – protestowała.

          – On ma rację. Jeśli nas tu dorwą, to koniec – Schmidt poparł Viktora. – Ja nie mam wyjścia tak jak on, ale ty możesz się uratować.

          – Nie zostawię was. – Nawet przez moment nie brała tego pod uwagę.

          – Nie czas na to – upomniał ich Viktor i niemal w tej samej chwili żołnierze zaczęli walić w drzwi.

          – Poddajcie się! Jesteście otoczeni! – krzyknął ktoś z zewnątrz.

          – Chwileczkę! – wrzasnął Gert, wprowadzając tym w zdumienie czarodziejkę.

          – Musisz spróbować. – Viktor wyjrzał przez okno.

          – Zaczekaj... – Stanęła obok niego i ponownie stworzyła smoka, który tym razem rozpoczął atak na placu. – Zabezpieczcie drzwi – poleciła swoim towarzyszom, obserwując to, co działo się przed budynkiem.

          Bestia od razu wprowadziła zamieszanie. W jej stronę poleciały pociski, a halabardnicy przygotowali się do obrony. Szybko pokonali wroga, więc Veronika zmieniła nieco taktykę. Kolejny smok zaatakował z powietrza, używając ognia, którym zionął. To okazało się o wiele skuteczniejsze, ale nie rozwiązywało problemu. Na placu nadal było wielu strażników.

          Na korytarzu przez chwilę panowała zupełna cisza. Nagle drzwi gwałtownie ustąpiły i do środka wpadli uzbrojeni w kusze żołnierze. Za nimi wszedł mężczyzna z mieczem w ręku.

          – Poddajcie się – zażądał – albo zginiecie na miejscu.

          Viktor stanął przed nimi, nie opuszczając halabardy.

          – Co teraz? – zwrócił się do Veroniki.

          – Mnie się pytasz... – Nie miała żadnej koncepcji.

          – Zdaje się, że zaszło jakieś nieporozumienie. – Gert próbował zyskać trochę czasu. – My chcieliśmy tylko sprzedać kilka obrazów.

          – Odłożyć broń. Ręce do góry. Poddajcie się. – Dowódca nie zamierzał z nimi dyskutować.

          – I wtedy nas zabijecie? – zapytała czarodziejka.

          – Jeśli się poddacie, staniecie przed hrabią – oznajmił. – Jeśli się nie poddacie, każę kusznikom wypuścić bełty i zaraz będziecie martwi. Czy to jasne?

          – Róbcie, co każe – poleciła towarzyszom Veronika, nie widząc innego wyjścia.

          Schmidt popatrzył na nią, po czym zerknął na Viktora, który odkładał broń.

          – Czasami i tak bywa – skwitował, odstawiając halabardę tak, że upadła prosto na elegancki barek, rozbijając część cennego szkła.

          – Ręce do góry – rozkazał dowódca. – Piśnij słowo, a wszyscy zginiecie – zagroził czarodziejce.

          Żołnierze zbliżali się do nich z wielką ostrożnością. Nie lekceważyli ich. Jeden z mężczyzn podszedł do Veroniki od tyłu i wykręcił jej ręce, po czym związał je liną. Następnie ją zakneblował. W tamtym momencie poczuła się przegrana.

          Viktor stał dumnie, patrząc na wrogów z góry. Gert rozglądał się, nadal szukając wyjścia z sytuacji.

          – Czy ktoś może nam wytłumaczyć, co tu się dzieje? – zapytał.

          Dowódca zignorował go i spojrzał za siebie.

          – Gotowe – zameldował.

          Wtedy do pomieszczenia wszedł wytwornie ubrany Dietmund von Carstein.

          – To będzie zbędne – zwrócił się do Schmidta, po czym przeniósł wzrok na Veronikę i zmrużył oczy. – Spodziewałem się was trochę później, ale w zasadzie im prędzej tym lepiej... Przeszukać ich i zaprowadzić do lochów – polecił sługom.

          Żołnierze zabrali im poukrywaną broń. Nic im nie zostało poza garotą na szyi Gerta. Wampir po chwili opuścił pomieszczenie, a więźniowie, zgodnie z jego poleceniem, pod liczną eskortą zostali odprowadzeni do piwnicy.

          – Wszystko idzie prawie zgodnie z planem – Schmidt powiedział do Veroniki w języku klasycznym.

          Nie mogła mu odpowiedzieć, więc puściła do niego oko. Faktycznie chcieli się dostać do lochów.


          Podziemie wyglądało tak, jak je opisywał Gottri. Część była oświetlona pochodniami. W jednej z klatek siedział Jose. Nie był zakneblowany, ale na szyi miał obrożę. Chciał coś powiedzieć na widok znajomych, ale tylko pokręcił głową. Zdawał się być zrezygnowany.

          Jeńców zaprowadzono pod filar, z którego zwisały łańcuchy, i tam zostali przykuci po uprzednim rozwiązaniu.

          Stali z rękoma uniesionymi nad głowami. Veronika miała obok siebie Gerta. By zobaczyć Viktora, musiałaby się wychylić. Trzydziestu strażników cały czas do nich mierzyło.

          – Mam dość złota, żebyście wszyscy mogli zacząć nowe życie – Schmidt powiedział do strzegących ich mężczyzn.

          – Zamknij się albo cię zakneblujemy – odezwał się ich dowódca, przechadzając się i obserwując wszystko z uwagą.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top