część 60
Gert siedział na łóżku z nieco spuszczoną głową i łokciami opartymi na kolanach. Podniósł wzrok, gdy weszła na jego zaproszenie.
– Jesteś gotowy? – zapytała, zamykając za sobą drzwi.
Skinął na potwierdzenie, a ona podeszła do niego i usiadła obok.
– Wprowadziliśmy małe zmiany – zaczęła, po czym zapoznała go ze szczegółami.
– Jeden drobiazg pójdzie nie tak i po wszystkim – stwierdził.
– Takie ryzyko zawsze istnieje... Pójdziesz tam jako ktoś, kto chce sprzedać obrazy. Jakie role byłyby najodpowiedniejsze dla nas i co z bronią? – zapytała.
– Możesz być moją narzeczoną, a Viktor twoim bratem – zaproponował. – Żadnych mieczy. Tylko to, co można ukryć.
– W porządku, tak zrobimy – zgodziła się, nie mając lepszego pomysłu. – Żoną. Nie mam pierścionka, poza tym nie znoszę być narzeczoną.
– Dobrze, możesz być moją żoną. – Uśmiechnął się do niej.
– Tylko się do mnie nie zbliżaj – zastrzegła.
– Mam nadzieję, że będziesz bliżej mnie niż niego... To by było dziwne – dodał.
– Będę bliżej ciebie, ale nie dotykaj mnie. Małżeństwa nie muszą okazywać sobie... niczego w miejscach publicznych.
– Na salonach muszą wypadać jak najlepiej – powiedział Gert.
– Ale nie muszą się obściskiwać. Po prostu...
– Po prostu weźmiesz mnie pod rękę – przerwał jej.
– Tak, i nic więcej. – Na to mogła przystać. – Pójdę już. Jesteś gotowy, tak? – upewniła się.
– Oczywiście – potwierdził. – Zaczekaj. – Zatrzymał ją, gdy otwierała drzwi. – Być może to ostatnia okazja, żeby to...
– Chwileczkę. – Popatrzyła na niego. – Zawsze mi mówisz, że nie będziesz się ze mną żegnał. Nie rób tego i teraz.
– Ja się z tobą nie żegnam. – Stanął przed nią. – Chciałem tylko powiedzieć, że cię kocham. Wychodzimy razem, ale później będzie Viktor, więc może nie być okazji.
– Po co mi to mówisz? – zapytała po chwili milczenia, nie odrywając wzroku od jego oczu.
Gert wpatrywał się w nią bez słowa.
– Powtórz mi to po wszystkim – poprosiła. – Wtedy ci powiem, co możesz sobie z tym zrobić.
– Powtórzę jeszcze nie raz – obiecał, po czym chwycił w dłonie jej twarz i namiętnie ją pocałował.
Objęła go, jednak po chwili odepchnęła od siebie.
– Nigdy więcej tego nie rób – powiedziała drżącym głosem. – Między nami wszystko skończone.
– Nie wierzę – wyszeptał.
Wyszła w pośpiechu i czym prędzej wróciła do swojej izby.
Bez słowa przebrała się w najlepszy strój, jaki miała. Viktor obserwował ją w milczeniu.
– Będę jego żoną, a ty moim bratem – oznajmiła, gdy już była gotowa.
– Co? Czyj to pomysł? – zapytał oburzony.
– To najrozsądniejsze rozwiązanie. Nikogo z nas nie zostawią na placu ani na korytarzu.
– Możesz być jego siostrą, a ja twoim mężem – stwierdził Viktor.
– Nie pomyślałam o tym, zresztą to nie jest ważne. Ubierz się elegancko... – urwała. – Nie patrz tak na mnie. To są szczegóły. Nic się tam nie wydarzy.
– Tak? A jeśli zacznie pokazywać, jakim cudownym jesteście małżeństwem?
– Dostanie w gębę i powiem, że właśnie przechodzimy kryzys. Zaznaczyłam, że ma się trzymać ode mnie z daleka.
– Wszystko będzie mniej skomplikowane, jeśli zagra twojego brata albo lepiej kuzyna, dalekiego kuzyna – upierał się Viktor.
– To przecież nic nieznaczące szczegóły.
– Znaczące – powiedział, przebierając się. – Dla niego te szczegóły mają wielkie znaczenie.
– A dla mnie nie ma różnicy, czyją żoną będę w pałacu wampira. To tylko pozory potrzebne, żeby tam wejść i go zabić.
– Tak, ty nie masz konkurencji – mruknął. – Nie możesz po prostu przyjąć tej wersji, skoro dla ciebie to nie ma znaczenia? – Wyraźnie narastała w nim złość.
– Mogę, ale już to ustaliliśmy i...
– Zaraz to zmienię – przerwał jej i niemal natychmiast wyszedł, dopinając koszulę po drodze.
Kobieta wybiegła za nim.
Viktor wtargnął do pokoju Gerta bez pukania i trzasnął za sobą drzwiami. Chyba nie zauważył, że była tuż za nim. Zapukała i także weszła do środka.
Gert siedział na łóżku i patrzył na rywala z nieskrywaną pogardą.
– Veronika będzie moją żoną, a ty będziesz jej kuzynem – oznajmił Viktor.
– Dlaczego? – zapytał spokojnie Schmidt.
– Naprawdę nie czas na to – wtrąciła czarodziejka łagodnym tonem. – Proszę was. Nie wiem... Ustalcie coś szybko i chodźmy. Chcę mieć to za sobą.
– Nie mów do mnie jak do dziecka – upomniał ją Viktor, po czym znów zwrócił się do Gerta: – Coś powiedziałem.
– Powiedziałeś...
– Świetnie. – Viktor odwrócił się w stronę wyjścia. – Chodźmy. – Wskazał Veronice drzwi.
Zabrali swoje rzeczy z pokoju i opuścili zajazd. Na zewnątrz czekały przygotowane konie i wóz. Przestało padać, ale nadal było wilgotno i nieprzyjemnie.
Gert ruszył jako pierwszy. Veronika i Viktor podążyli tuż za nim.
Zamek był oświetlony przez pochodnie. Część z nich zamocowano na murze. Pomimo późnej pory brama, w której stali strażnicy, nadal była otwarta. Jeden z nich wyszedł na drogę, widząc zbliżających się ludzi.
– Kto i do kogo? – zapytał krótko.
– Hans Klaus – przedstawił się Gert. – Mam obrazy na sprzedaż. Chciałbym pokazać je hrabiemu Theodorusowi von Carsteinowi. Powiedziano mi, że będę mógł się z nim spotkać wieczorem.
– A po co wam ta eskorta? – zainteresował się strażnik.
– Liczę na to, że uda mi się dogadać z hrabią i być może zechce nas tu ugościć. Nie chciałbym rozpraszać zbytnio swojej świty.
– W porządku. Zatrzymajcie się przed pałacem. Zaraz ktoś do was wyjdzie.
Veronika modliła się do Morra, gdy zbliżali się do budynku. Po drodze musieli minąć zwłoki smoka, które umieszczone były na samym środku placu. Czarodziejka spodziewała się zobaczyć coś większego. Ta bestia z pewnością byłaby śmiertelnie niebezpieczna, ale opowieści na temat tych istot zdawały się być przesadzone.
Gdy zatrzymali się pod pałacem, Gert zsiadł z konia i rozejrzał się. Po chwili z budynku wyszedł człowiek i pospiesznie ruszył w stronę nowo przybyłych.
– Witam. W czym mogę pomóc? – zapytał grzecznie.
– Pragnę spotkać się z hrabią von Carsteinem. Mam na wozie obrazy, które chciałbym mu pokazać i liczę na to, że hrabia zechce któryś z nich kupić. Powiedziano mi, że to najwłaściwsza pora na tego typu prezentację. – Schmidt genialnie odgrywał swoją rolę.
– A czyje są te prace? – zainteresował się sługa.
– Bertolfa Jutzenbacha z Marienburga.
– Zapraszam pana do środka – powiedział służący. – Niech ochrona zjedzie z podjazdu. Mogą zatrzymać się z boku. – Gestem wskazał miejsce.
– Jestem tutaj z siostrą i jej mężem – oznajmił Gert, gdy Veronika i Viktor do niego dołączyli.
– Naturalnie zapraszam...
– Imponująca budowla – Schmidt komplementował pałac, wchodząc po schodach.
– Owszem, ma już ponad tysiąc lat. Nigdy nie został zdobyty. Zbudowali go krasnoludzcy rzemieślnicy na rozkaz hrabiego Borisa von Carsteina.
W przestronnym holu służący zabrał od gości płaszcze, po czym poprowadził ich na piętro. Wewnątrz panował przepych i bogactwo. Złoto było niemal wszędzie, lecz nie wyglądało to zbyt gustownie. Dekoracji było stanowczo zbyt wiele.
– Zapraszam. – Otworzył im drzwi do salonu. – Hrabia zaraz do państwa przyjdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top