część 6
– Jak większość – westchnęła. – Ja właśnie jestem w trakcie podróży do Sylvanii.
– Do Sylvanii? – powtórzył zaskoczony.
– Tak – potwierdziła. – Ten, na którym najbardziej mi zależało, uciekł.
– Tam jest ich znacznie więcej – zauważył.
– Ja chcę tego jednego. Nie zamierzam prowadzić tam krucjaty przeciwko wszystkim von Carsteinom.
Viktor zamyślił się i przeniósł wzrok gdzieś w bok.
– Nie zmienia to faktu, że jest ich tam wielu – powiedział po chwili. – Tylko ktoś im podobny może czuć się tam bezpiecznie... Potrafisz się do nich upodobnić?
– Liczę na to, że da się to załatwić po cichu.
– I zamierzałaś tam jechać z tymi...
– Tak – potwierdziła, zanim dokończył. – Ten krasnolud... – zamilkła na moment. – On miał odegrać tam bardzo ważną rolę. Miał wskazać nam miejsce, gdzie ukrywa się wampir, którego szukam.
– A skąd on o tym wiedział? – zainteresował się.
– To dość złożone, ale zaprowadziłby nas do celu.
– Jestem od niego lepszy – stwierdził Viktor.
– W czym? – zapytała.
– Chyba w tym, w czym on był najlepszy.
– Miał nas zaprowadzić do celu, wskazać drogę – powtórzyła.
– Z doświadczenia wiem, że krasnoludy nie są najlepszymi przewodnikami, zwłaszcza zabójcy krasnoludzcy. – Spojrzał na nią wymownie. – Oni nadają się tylko do jednego.
– To też z pewnością by nam się przydało. Ja prawie nie potrafię walczyć – przyznała.
– Mógłbym zastąpić krasnoluda – zaproponował.
– Wątpię, czy moi towarzysze zaakceptowaliby twoją obecność.
– Moi ludzie zajmą ich miejsce – zadeklarował. – Zrobią, co im każę.
– Potrzebuję kapłana, który nam towarzyszył, ale dziękuję za propozycję. Przemyślę to. Na pewno przyda mi się wsparcie. Twój ostatni pracodawca też nas osłabił.
– Nie uważasz, że to szaleństwo? – zapytał.
– Nie... – urwała i popatrzyła mu w oczy. – Kto podał truciznę w zajeździe? Wy czy on?
– On – odpowiedział od razu – ale z tego co wiem, to nieosobiście. My zadbaliśmy o to, by nikt nie dotarł do zajazdu. Mieliście być tam sami.
– Nie wiesz, kto mu pomagał?
– Oprócz was był tam tylko karczmarz – odparł.
– To raczej nie on. Zachowywał się bardzo swobodnie. – Nie podejrzewała prostego człowieka o takie aktorstwo.
– Może był tam przed wami. – Wzruszył ramionami. – Naprawdę nie wiem.
– Dostanę coś do jedzenia?
– Wybacz, tak miło się rozmawiało, że o tym zapomniałem. – Wstał i od razu poszedł w stronę ogniska.
W międzyczasie najemnicy wycinali gałęzie na szałas i znosili je do obozu.
Gdy Viktor przyniósł jej jedzenie, podziękowała mu. Nie musiał jej już karmić. Czuła się znacznie lepiej i bez większego wysiłku radziła sobie sama.
– Pewnie brakuje ci prywatności – stwierdził i kucnął przy niej.
Wzruszyła ramionami. Ostatnio brakowało jej wielu rzeczy.
– Nie czujesz rozczarowania walką, którą toczysz? – zapytał, gdy skończyła jeść.
– Nie – odparła.
– Słyszałem, że Chaos coraz dalej zapuszcza swoje macki. Walczycie w jednym miejscu, a on już atakuje w innym.
– Oczywiście. Właśnie na tym to polega. Gdybyśmy nie walczyli, zanim byśmy się obejrzeli, no cóż... Wiadomo, co by się stało. Ta walka ma sens. Rozczarowanie można poczuć w takiej sytuacji, jaka miała miejsce parę dni temu. Jeśli ktoś, komu w normalnych okolicznościach bezwarunkowo bym zaufała, traktuje mnie trucizną, potem każe porwać, chce torturować, a na koniec zabić.
– Zdrajcy są wszędzie – wtrącił.
– Tak... – potwierdziła ze smutkiem. – Teraz nie wyobrażam sobie, jak miałabym... – Pokręciła głową. – Nie wiem, kto jeszcze... – urwała. – Dotąd wierzyłam, że są to na tyle sprawdzeni ludzie, że można im ufać. W Kolegium nie ma przypadkowych osób.
– Na to nie ma reguły. Naiwna była twoja wiara, że wasza elitarna grupa jest ponad tym – stwierdził. – To z pewnością łakomy kąsek dla waszych wrogów.
– Nieważne... – Chciała zakończyć temat.
– Przynajmniej wiesz, kto jest zdrajcą. – Uśmiechnął się pocieszająco.
– O ile to jedyny zdrajca.
– Nie chcę cię martwić, ale może zostałaś sama.
– Bez przesady. – Nie brała takiej opcji pod uwagę.
– W tych okolicznościach chyba musisz przyznać, że to możliwe.
– Bardzo, bardzo mało prawdopodobne.
– Ale możliwe – upierał się przy swoim.
– Teoretycznie wszystko jest możliwe... – przyznała. – Ale gdyby było aż tak źle, chyba uczyliby mnie czegoś innego, nie uważasz? Nie chcieliby kogoś, kto nie zamierzałby z nimi współpracować. Usunęli by kogoś takiego. To oczywiste.
– Wyobraź sobie sytuację, że rekrutują kogoś nowego – zaczął. – Kogoś, kogo nie znają. Szkolą go przez jakiś czas i sprawdzają. Potrzebują przecież nowych uczniów. Wasze Kolegium działa legalnie. Dopóki ludzie uważają, że jest w porządku, może funkcjonować. Gdyby wszyscy tam byli zepsuci i wyszłoby to na jaw, natychmiast zostałoby zamknięte. Osoby takie jak ty, aktywne, świadczą o tym, że nie dzieje się tam nic złego.
– Zdrajcy też mogliby stwarzać pozory – zauważyła.
– Owszem – zgodził się – ale tak jak powiedziałem, potrzebują nowych, takich jak ty.
– Wybraliby podatnych, bardziej elastycznych ode mnie.
– Może jesteś taka – zasugerował – ale jeszcze nie przyszedł moment wtajemniczenia.
– Bzdura – oburzyła się. – Nie chcę w ogóle rozmawiać na ten temat. To bzdura – powtórzyła zirytowana.
– Może i bzdura. – Viktor lekko się uśmiechnął. – To tylko teoria i to też jest prawdopodobne.
– To wykluczone. Koniec. – Nie zamierzała dłużej z nim dyskutować.
– Podobno wiara to potężny oręż – powiedział. – Nie chciałem ci jej odbierać.
– Nie jesteś w stanie odebrać mi tej wiary – zapewniła go.
– Wierz, w co chcesz. Tylko dzięki temu działasz i pewnie dzięki temu się spotkaliśmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top