część 59

          – Jest słaby punkt w obronie muru – odezwał się po chwili Schmidt.

          – Mogłeś nam o tym powiedzieć po wszystkim – rzuciła z ironią. – Słucham...

          – Od wschodniej strony... – urwał.

          – Słuchamy – ponaglił go Viktor. – On kłamie – powiedział, gdy Gert nadal milczał.

          – Głosujmy – nieoczekiwanie zaproponował Schmidt.

          Veronika gwałtownie wstała.

          – Zrozumcie, chodzi o to, żebyśmy stąd wyjechali – zaczęła. – Najmniejsze ryzyko będzie, gdy pójdę tam sama, użyję magii i zajmę się tylko dziewczyną. Zrezygnuję z wampira, zignoruję Jose. Niech Gottri go uwolni, jak tu przyjedzie, i niech on zabije wampira.

          – Nie mogę się na to zgodzić – oznajmił Viktor.

          – To nie brzmi dla ciebie rozsądnie? Czy może chodzi tylko o to, że pójdę tam sama? – zapytała go.

          – Może i jest to rozsądne, ale dla mnie nie do zaakceptowania.

          – Ale dlaczego chcesz mnie bardziej narażać? – Nie mogła się pogodzić z ich oporem.

          – Nie chcę cię narażać. Już lepiej byłoby zostawić to wszystko i wyjechać – stwierdził.

          – Powiedziałam ci, że tego nie zrobię.

          – Po prostu nie mogę... – Popatrzył na nią.

          – Mam zginąć, bo ty czegoś nie możesz? Przeprowadzimy szturm, bo ty nie możesz? Viktor, zastanów się. – Spojrzała na Gerta, licząc chociaż na jego poparcie.

          – Mamy jeszcze trochę czasu – powiedział, widząc, że czekała na jego reakcję.

          – Jakie „trochę czasu"? Już jest późny wieczór.

          – Jeden plan zakłada dzień – przypomniał Schmidt.

          – A kolejny wieczór... – zaznaczyła i zamilkła na moment. – Dobrze, jedźmy tam sprzedać obrazy. Poprosimy o spotkanie z władcą.

          – A co, jeśli Dietmund będzie w pobliżu? – zapytał Gert.

          – Wtedy będziemy musieli walczyć.

          – Więc jedźmy wszyscy i zamiast czekać na walkę, przejmijmy inicjatywę – zaproponował Viktor.

          – Prawdopodobnie zaprowadziliby nas do salonu. Tam byśmy zaczekali, aż przyjdzie wampir. Trzeba by było go załatwić, gdyby się tam zjawił – kontynuowała. – Nikt z nich nie mógłby stamtąd wyjść. Musielibyśmy to zrobić jak najszybciej i jak najciszej. Potem ewentualnie można by było zająć się tymi, którzy byliby na korytarzu. Gdyby nie chodzili w dużych grupach, a my trzymalibyśmy się razem, być może ci na zewnątrz nie zostaliby zaalarmowani. Być może moglibyśmy stamtąd wyjść, wsiąść na konie i odjechać. Przecież nie siedzą przy oknach i nie obserwują tego, co dzieje się w środku... Może atak przy drzwiach na tego, który nam otworzy, byłby zbyt śmiały w tych okolicznościach, ale gdybyśmy zaczęli od wampira...

          – Jakbym pojechał tam w dzień, bylibyśmy już umówieni – powiedział Gert.

          – Tak, i z pewnością czekałyby na nas dwa wampiry, żeby obejrzeć twoje obrazy – rzucił Viktor.

          – To nic. – Veronice coraz bardziej podobał się nowy pomysł. – Słuchajcie. Jak już byśmy załatwili tego wampira, ja użyłabym magii i mogłabym niezauważona likwidować ewentualne zagrożenie. Mam tu na myśli służbę i straż w zamku... Ty musiałbyś się zająć Dietmundem – zwróciła się do Viktora.

          – Jak już znaleźlibyśmy się w środku i wszystkich byśmy załatwili, mogłabyś wyjść po cichu – powiedział. – Utrzymać się do nocy...

          – Co znaczy „mogłabyś wyjść po cichu"? – przerwała mu.

          – Wyjść. Wyjść jest łatwiej niż wejść, zwłaszcza jeśli...

          – Przecież wszyscy wyjdziemy – znów weszła mu w słowo. – Na zewnątrz przy wozie będą czekać na nas ludzie. Wyjdziemy stamtąd zupełnie spokojnie jak normalni goście. Wsiądziemy na konie, pożegnamy się z ochroną i odjedziemy. Skierujemy się w stronę zajazdu, a potem skręcimy i czym prędzej udamy się do bramy.

          – Zróbmy tak. – Gert poparł plan Veroniki. – Nie będziemy się rozdzielać, nie pójdziesz tam sama. Może się uda, ukryjemy ciała wampirów i po prostu wyjedziemy, a gdyby coś poszło nie tak, będziemy mieli wsparcie.

          Viktor westchnął.

          – Co ci się znów nie podoba? – zapytała go czarodziejka.

          – Chyba nic lepszego nie wymyślimy – odparł i pokręcił głową.

          – Kiedy zaczynamy? – zapytał Schmidt.

          Zamiast odpowiedzieć, Veronika przez chwilę mu się przyglądała.

          – Chcę wiedzieć, ile mamy czasu – wyjaśnił.

          – Wkrótce – odparła. – Zjemy kolację, zapakujemy obrazy i ruszamy.

          Gert skinął głową, po czym podniósł się z miejsca i bez słowa ruszył do drzwi. Czarodziejka odprowadziła go wzrokiem.

          – Pójdę zamówić coś do jedzenia. – Viktor pocałował ją w policzek i wyszedł z izby.

          Słyszała, że na korytarzu zamienił kilka słów z wartownikiem.


          Viktora nie było jakiś czas, a Veronika analizowała ich plany. Nieoczekiwanie wpadła na pewien pomysł. Wydawało jej się, że mógłby się sprawdzić.

          Gdy tylko mężczyzna wrócił z kolacją, od razu zauważył podekscytowanie czarodziejki.

          – Coś wymyśliłam – zaczęła. – Wchodzimy tam z obrazami. Gdy gospodarz do nas przyjdzie, musimy się go pozbyć, koniecznie po cichu. Ukryjemy ciało, a następnie stworzę iluzję tego wampira. Posługując się nią, wezwę ochronę i nakażę im zabicie zdrajcy czyli Dietmunda. Dzięki temu po wszystkim będziemy mogli wyjechać z miasta pod ich eskortą. To władca i nikt nie będzie się zastanawiał, o co chodzi. Poślemy kogoś z poleceniem otwarcia bramy, każemy uwolnić Jose i zadbać o nasze bezpieczeństwo po drodze.

          – Brzmi prosto i sensownie. To chyba najlepszy plan – przyznał Viktor.

          – Jest genialny, ale musi nam się udać zabicie gospodarza po cichu. Bez tego nic nie wskóramy.

          – Kto wejdzie do środka? – zapytał.

          – Ja, ty i Gert.

          – Powiesz mu o tym pomyśle? Mam go już dość.

          – Zajmę się tym. – Zaczęła jeść. – Uda nam się, prawda? – Spojrzała na niego.

          – Czuję się trochę niepewnie, bo niewiele ode mnie zależy, ale jeśli jesteś pewna swojej magii...

          – Wiele od ciebie zależy. Masz zabić Theodorusa.

          – To nie stanowi żadnego wyzwania – powiedział.

          – Nie zapominaj, proszę, że to wampir Smoczej Krwi. One poświęcają setki lat na doskonalenie sztuki szermierki.

          – Żałuję, ale to nie będzie honorowy pojedynek. Nie martw się – uspokoił ją. – Jeśli ma być po cichu i szybko, nie będzie czasu na ceregiele... A jeśli przyjdzie z Dietmundem?

          – Tym lepiej, załatwimy oba naraz. Potem iluzja każe przyprowadzić Jose i dziewczynę, i tyle... Jeśli przyjdą razem, ty się zajmij Theodorusem. Dietmunda zostaw nam, bo nie jest aż tak niebezpieczny.

          – Sporo zamieszania narobił – zauważył Viktor.

          – Nie twierdzę, że jest nieszkodliwy. Sądzę jednak, że stanowi mniejsze zagrożenie od wampira wojownika... – zamilkła na moment. – Poradzimy sobie. Musimy sobie poradzić.


          – Jako kto my tam pójdziemy? – zaczęła się zastanawiać po kolacji.

          – Może jako ochrona – zasugerował.

          – Ochrony nie wpuszcza się wszędzie. Mogliby nas zostawić na zewnątrz.

          – Chcesz tam wejść bez broni? – To nie wydało mu się rozsądne.

          – Nie wiem... – Wstała od stołu. – Zaraz wracam. – Skierowała się do drzwi. – Zapytam, czy jest gotowy i poinformuję go o zmianach.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top