część 57
– Strażnicy chodzą pojedynczo. Przydałby nam się jeden z twoich ludzi – Gert zwrócił się do Viktora, który dopiero po tych słowach się odwrócił.
– Do czego? – zapytał.
– Mógłby zająć miejsce strażnika – odparł Schmidt. – Chociaż oni się znają i będą...
– Z pewnością – przerwała mu Veronika. – To zbyt ryzykowne. Przez to moglibyśmy wpaść.
– To, że jeden z wartowników zniknął, też zwróci uwagę pozostałych. Lepiej, żeby jeden z nas dreptał jego ścieżką.
– Gert, gdyby w naszej grupie nagle jeden człowiek został podmieniony, nie zorientowałbyś się? – zapytała.
– Na całym murze jest dziesięciu, może jedenastu strażników. Są porozstawiani i każdy ma swoje miejsce. Jeśli w nocy wampiry są aktywne, to oni muszą się podwójnie pilnować. Nie będą schodzić z posterunków. – Schmidt był przekonany o swoich racjach.
– Ja rozumiem twoje argumenty, ale nie wiem, czy to nie jest zbyt ryzykowne – przyznała.
– Zorientowałbym się na pewno, gdybyśmy nagle mieli jednego luzaka.
– To jak z Helmutem – wtrąciła. – Nie żył, a my przez dobę zastanawialiśmy się, gdzie zabalował. Mogą pomyśleć, że po prostu zszedł z posterunku.
– Oni się widzą. Jeden widzi drugiego... Wejdę na mur, załatwię strażnika i rzucę wam linę z wieżyczki strzelniczej. Nikt nie zauważy, jak będziecie wchodzić – przekonywał Gert.
– Co dalej? – zapytał Viktor, zakładając ręce na piersiach.
– Najlepiej zrobić to z boku albo z tyłu – ciągnął Schmidt.
– Trzeba było zostać tam jeszcze trochę. Przynajmniej zorientowałbyś się, która część jest najsłabiej oświetlona – rzucił Viktor.
Veronika spojrzała na niego, po czym oparła głowę o ręce i spuściła wzrok.
– Źle się czujesz? – zapytał ją z troską w głosie Gert.
– Tak – odpowiedziała, tracąc nadzieję na pozytywne rozwiązanie tej sprawy.
– Może to odłożymy? – zaproponował zmartwiony.
– Nie.
– Co ci jest? – zapytał zaniepokojony Viktor.
– Nic... – odparła, siedząc tak bez ruchu. – Kontynuujcie.
– Nie podoba mi się to – powiedział Viktor. – Wejdziemy na mur, ale niezauważeni z niego nie zejdziemy. Uda nam się zdobyć jedną wieżę strzelniczą.
– Nie idziemy niczego zdobywać – zaznaczył Schmidt. – Jeśli taki był plan, trzeba było mi wcześniej o tym powiedzieć. Inaczej bym się do tego przygotował.
– Uważaj, bo mamy plan B, w którym ty nie musisz uczestniczyć – ostrzegł go Viktor.
– Szarża? – zapytał złośliwie Gert.
– To nie byłby najgorszy pomysł w tych okolicznościach – stwierdził Viktor. – Przynajmniej nie bylibyśmy tam sami. Można by było przejechać przez ten plac i dostać się do głównego budynku. Tam byśmy się zamknęli, wykończyli wszystkich i...
– A potem siebie, co? – przerwała mu czarodziejka.
– Zajęlibyśmy strategiczne pozycje – dokończył powoli.
– I co? – Popatrzyła na niego.
– Jak to co? My jesteśmy w twierdzy, a oni na zewnątrz.
– I co z tego? Jesteśmy w Sylvanii – uniosła się. – Co z tego, że będziemy w twierdzy? W najlepszym wypadku zdechniemy tam z głodu, jeśli uznają, że to zabawne i pozwolą nam tam zostać.
– Myślę, że mają tam niezłe zapasy – wtrącił Gert.
Spojrzała na niego i dostrzegła rozbawienie w jego oczach.
– W porządku, zróbmy tak – powiedziała. – Zabarykadujmy się i zostańmy tam na zawsze.
– Ja nie zamierzam – oznajmił Schmidt. – Zresztą ten plan chyba mnie nie dotyczy.
Veronika widziała, że z trudem zachowywał powagę. Popatrzyła na niego krytycznie.
– Mam kontynuować? – zapytał.
– Myślałem, że już skończyłeś – rzucił Viktor.
– Może spróbowalibyśmy odwrócić ich uwagę? – zaproponowała.
– Dywersja? Wtedy podniosą alarm, a tego nie chciałaś – przypomniał Viktor.
– Nie podniosą, jeśli to będzie coś, co okaże się niegroźne i bez znaczenia. Nie chodzi mi o to, żeby przeprowadzać szturm od drugiej strony – wyjaśniła.
– Jeśli to będzie wybuch, będą się zastanawiać, kto za tym stoi. Jeśli wpuścimy tam psa i kota, to nie odniesie zamierzonego efektu – stwierdził Gert.
– Kota i psa? – Trochę ją ten pomysł zaskoczył.
– Tak – skinął głową – pies goni kota. Robią sporo hałasu i w innych okolicznościach mogłoby to zdać egzamin, jednak na tę okazję to nie jest rozwiązanie... Nie patrz tak na mnie. To są podstawy.
– Jasne – mruknęła.
– Nikt i nic nie ściągnie wartowników z muru – powiedział Schmidt. – To są ich posterunki. Za zejście z posterunku w niektórych okolicznościach może grozić nawet kara śmierci, a tutaj to nawet coś gorszego... Należy założyć, że będą tam tkwić. Jeśli będziemy zsuwać się od wewnętrznej strony po murze, wielu z nich będzie mogło nas zobaczyć.
– Więc może zeskoczyć? – zasugerował Viktor.
Gert popatrzył na niego, po czym przeniósł wzrok na Veronikę.
– Może jednak pójdę tam sama – zaproponowała.
– To wykluczone – Viktor natychmiast zaprotestował. – Prędzej ja pójdę sam.
– Mogę użyć magii. Nie zobaczą mnie – wyjaśniła.
– Mówiłaś, że to niemożliwe, jeśli nie ma cienia – przypomniał.
– Na siebie mogę zawsze rzucić takie zaklęcie. Nie zadziała to, którym mogłabym ukryć was... Nie trwa długo, ale poradzę sobie.
– To mogłoby nam ułatwić sprawę – przyznał Gert. – Mogłabyś się zająć sąsiednim posterunkiem. Teraz jeszcze nie można zdecydować którym.
– Pozabijamy tych strażników i co? – zapytała.
– Chodzi o możliwość zejścia z muru.
– Więc może załatwimy wszystkich na murze i wtedy na ich miejscu postawimy swoich? – zaproponowała. – Wtedy już nie będzie ryzyka, że ktoś kogoś rozpozna.
– W takim wypadku proponowałbym zająć mur, zamknąć bramę i nikogo stamtąd nie wypuszczać, dopóki nie skończymy – włączył się Viktor.
– A ten swoje – mruknął pod nosem Schmidt. – Znowu chce się zamykać w środku.
– To nie jest zły pomysł, aczkolwiek byłoby przy tym dużo hałasu – czarodziejka zwróciła się do Viktora. – Na pewno podnieśliby alarm. Nie ma możliwości, żeby się nie zorientowali.
– Może jednak wjedziemy tam karocą bez zabijania strażników? – zasugerował Gert. – Będziemy działać selektywnie, jak należy.
– Wjedziemy i co? – zapytała. – Po prostu wejdziemy do środka?
– Tak – potwierdził. – Ktoś nam otworzy, wpuści nas i poprosi, żebyśmy zaczekali. Pozbędziemy się go, ukryjemy ciało i wtedy znikniemy.
– Ktoś może go szukać – zauważył Viktor. – Ktoś może szukać majordomusa, który...
– Majordomus nie zajmuje się otwieraniem drzwi. To zajęcie odźwiernego – zaznaczył Schmidt.
– To jest dobry pomysł – przyznała Veronika.
– W takim wypadku nie powinniśmy chyba zbyt długo zwlekać, bo w końcu mogą zamknąć bramę – stwierdził Gert. – Będziemy potrzebować więcej ludzi, karocy, woźnicy...
– Skąd my teraz weźmiemy karocę? – zapytała.
– Trzeba będzie ją komuś ukraść. – Schmidt od razu znalazł rozwiązanie.
– Ty zawsze chcesz kraść karoce – powiedziała. – Kupię ci ją kiedyś, wiesz?
– Gdybyśmy robili napad na młyn, wystarczyłby nam ten wóz, który mamy. Potrzebowalibyśmy tylko trochę worków z piaskiem imitującym zboże.
– Nie zmienia to faktu, że kradzież karocy pojawia się notorycznie w twoich planach. Twoi ludzie z nami pojadą – zwróciła się do Viktora. – Będziemy mieli blisko do koni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top