część 56
Na dole przy piwie siedziało dziesięciu strażników miejskich. Grali w kości i bez większego zainteresowania zerkali na przechodzących gości.
Gert wyszedł przed zajazd, rozejrzał się, włożył ręce w kieszenie i ruszył w stronę zamku. Veronika i Viktor podążyli za nim. Towarzyszący im najemnicy trzymali się z tyłu.
Siedzibę władcy otaczał wysoki, kamienny mur, do którego niemal przylegały miejskie zabudowania. Dokoła nie było wolnej przestrzeni. Przez otwartą bramę dostrzegli czterech strażników z halabardami. W związku z tym, że nie chcieli rzucać się w oczy, nie podeszli zbyt blisko i przez to nie udało im się ustalić niczego nowego.
– I co wy na to? – zapytał Gert w drodze powrotnej.
– Nic – mruknęła czarodziejka. – Z pół roku musiałabym tu spędzić, żeby przygotować dobry plan. Do tego ta pogoda...
– To akurat było wiadome od samego początku – powiedział Viktor. – Aura może być naszym sprzymierzeńcem.
– Nie moim. Porozmawiajmy w zajeździe – zaproponowała.
– Chciałbym jeszcze rzucić okiem na plac – powiedział Schmidt. – Muszę wejść do środka. Jeśli uważasz, że to zbyt śmiałe, mów – zwrócił się do Veroniki.
– A jak chcesz to zrobić? – zapytała.
– Zwyczajnie. – Wzruszył ramionami. – Brama jest otwarta.
– Idź – zgodziła się bez zastanowienia.
Gert przeszedł na drugą stronę ulicy, ale nie zawrócił od razu w stronę zamku.
– Nie podoba mi się to – powiedział Viktor, patrząc za nim. – On w pałacu... – zamilkł na moment. – Nie ufam mu. Dziwnie się zachowuje. Jego prywatne problemy mogą rzutować na powodzenie naszej misji.
– Myślisz, że nas zdradzi? – Veronika spojrzała na niego.
– Przeszło mi to przez myśl – przyznał. – Sądzę, że zdaje sobie sprawę z tego, że nie jest w stanie ze mną konkurować w sposób bezpośredni.
– Naprawdę wiele razem przeżyliśmy i zawsze mogłam na niego liczyć – powiedziała.
– Wcale nie twierdzę, że nie zadba o ciebie. – Uśmiechnął się krzywo.
– Z pewnością wie, że gdyby zrobił coś takiego, prędzej czy później wyszłoby to na jaw, a wtedy urwałabym mu głowę.
– Wystarczy, że będą tam na nas czekać. To wszystko może wyglądać niewinnie.
– Przestań! – Przyspieszyła, nie chcąc dłużej tego słuchać.
– Nie wściekaj się. – Chwycił ją za rękę.
– Po prostu przestań – powtórzyła zdenerwowana.
– Dobrze. To, co o nim myślę, nie ma wpływu na...
– Nie znasz go – przerwała mu. – Nie wiem, na jakiej podstawie wymyślasz takie rzeczy.
– Właśnie, nie znam go. Dlaczego mam mu ufać? Wiem tylko, że ma do mnie jakieś pretensje.
– Chore by było, gdyby nie miał – stwierdziła.
– Więc dlaczego z taką pewnością to wykluczasz? – zapytał.
– Bo prędzej poderżnie ci w nocy gardło, niż posunie się do czegoś takiego.
W pokoju Veronika zrzuciła płaszcz i kapelusz, po czym stanęła przy oknie, wypatrując Gerta. Viktor podszedł do niej, objął ją i zaczął całować po szyi, a po chwili jego dłonie zaczęły błądzić po jej ciele.
– Przepraszam cię, ale może nie teraz – powiedziała, nie odwracając się. – Zaczekajmy, aż wróci i coś ustalimy. Później będziemy mieli czas dla siebie.
– W porządku. Porozmawiam z ludźmi.
Viktor wyszedł z izby, a ona nadal obserwowała drogę. Czas okropnie się dłużył i z każdą chwilą denerwowała się coraz bardziej.
Gdy na dworze zrobiło się ciemno, nerwowo krążyła po pokoju, co chwilę wyglądając na korytarz. Ogarniały ją czarne myśli.
Viktor stał w milczeniu przy oknie i uderzał sztyletem w parapet.
– Jeszcze nie jest źle, nie przyszli po nas – odezwał się w końcu.
– Też mi pocieszenie – mruknęła. – Ale może masz rację.
– Gdyby wpadł lub zdradził, pewnie by przyszli – stwierdził.
– Chyba że tam na nas zaczekają. – Zatrzymała się i popatrzyła na niego. – Po co mają się fatygować? Może tak będą mieli lepszą zabawę?
– Ja bym nie pozwolił nikomu na działanie, wiedząc, że chce mnie zabić – powiedział. – Chyba że oni nie są do końca normalni.
– Pewnie, że nie są. Skąd pomysł, że są? To wampiry, Chaos... Zrobimy to przed świtem – zdecydowała. – To będzie najlepsza pora. Może wampiry będą już zmęczone.
– A jak wydostaniemy się z miasta? – zapytał.
– Konno. Mój smok utoruje nam drogę i...
– Idzie.
Veronika wybiegła na korytarz. Nie zwracając uwagi na najemników i Ulrycha, którzy stali na warcie, od razu skierowała się w stronę schodów.
Gert uśmiechnął się lekko na jej widok.
– Już jestem – powiedział.
– Już? Nie spieszyłeś się – stwierdziła, starając się zapanować nad głosem.
– W niektórych sprawach nie należy się spieszyć. – Minął ją, podszedł do swoich drzwi i przekręcił klucz w zamku.
– Wiesz, co ja tu... Już myślałam, że... – zamilkła.
– Przepraszam, ale skoro już tam byłem, chciałem to maksymalnie wykorzystać. – Wszedł do środka, zostawiając otwarte drzwi.
– Chyba powinniśmy porozmawiać – zasugerowała, pozostając na korytarzu.
– Zapraszam.
– Może przyjdziesz do nas?
Zrzucił płaszcz i ruszył w jej stronę.
Viktor nadal stał przy oknie.
– Chyba czegoś się dowiemy – powiedziała do niego Veronika, wchodząc do pokoju w towarzystwie Gerta.
– Świetnie – odparł, nie odwracając się.
– Siadaj i mów – zwróciła się do Schmidta.
– Widziałem smoka. To bez wątpienia trup, śmierdzi parafiną. Chyba go tam balsamują...
Kobieta ciężko usiadła na łóżku.
– Strażnicy dosyć rzetelnie wykonują swoją pracę. Kręcą się po terenie, jednak unikają deszczu. Nie wiem, o której się zmieniają. Za krótko tam byłem – kontynuował Gert. – Większość z nich ma halabardy.
– A broń strzelecka? – zapytała.
– Nie widziałem, ale pewnie mają to gdzieś pochowane... Oczywiście nie widziałem dziewczyny ani żadnego wampira. Ruch tam jest dość umiarkowany. Wiem, gdzie jest wejście do kuchni. Z boku budynku są kamienne schody, które prowadzą na piętro. Przed głównymi drzwiami stoi dwóch gwardzistów.
– Tam z boku nie ma nikogo? – zainteresowała się czarodziejka.
– Nie, ale nie jest to osłonięte miejsce. Na wieżach nie widziałem żadnych strażników. Budynek chyba nie jest obserwowany z góry. Naturalnie nie wiem, co jest w środku. Chyba nie mają żadnych gości... Dziedziniec jest wybrukowany. Ład i porządek, żadnych zbędnych rzeczy. Dosyć cicho i spokojnie... Okna są duże, z witrażami. Otwierają się.
– Jakieś możliwości, żeby dostać się tam niepostrzeżenie? – dopytywała.
– Chyba możemy założyć, że w nocy będą bardziej aktywni. Może brama będzie otwarta.
– Co w związku z tym? Przecież i tak będzie strzeżona.
– Owszem – potwierdził. – W takich sytuacjach zazwyczaj czeka się, aż strażnicy będą zmęczeni, śpiący i tuż przed zmianą – wyjaśnił. – Niestety my nie znamy tego miejsca i będziemy potrzebowali maksymalnej ilości czasu, więc proponuję zaczekać do zmiany wartowników. Zajmą swoje stanowiska, pewnie będą chcieli trochę się rozgościć, znaleźć wygodne miejsce do obserwacji i tak dalej.
– Dobrze, wejdziemy przez mur czy bramę i co dalej, skoro stoją przy drzwiach, okna pewnie od zewnątrz nie otworzymy, a wejście do kuchni jest odsłonięte? – Veronice brakowało pomysłów.
– Nie wiem, w jaki sposób oświetlają plac i cały zamek.
– Może tam będzie cień... – powiedziała do siebie.
– Nie widziałem jeszcze zamieszkałego zamku, który byłby w nocy cały ciemny. Tam są ludzie. Potrzebują światła do tego, żeby coś widzieć... Trzeba się dostać na mur i ukryć w jednej z wieżyczek strzelniczych – zasugerował. – Stamtąd będzie można spokojnie się rozejrzeć.
Veronika pomyślała, że to dość brawurowe.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top