część 55

          Na korytarzu pożałowała, że zdjęła płaszcz. Ostatnio lepiej się czuła, gdy miała na głowie kaptur podczas spotkań z Gertem. Za dobrze ją znał i obawiała się, że w końcu odczyta z jej oczu prawdę.

          – Proszę – usłyszała jego dziwny akcent, gdy zapukała.

          Nacisnęła klamkę i weszła do środka. Siedział na taborecie przy stole.

          – A, to pani. – Uśmiechnął się do niej.

          Spojrzała w stronę okna, by upewnić się, że jest zamknięte, po czym podeszła do Gerta, żeby móc mówić cicho. Nie chciała, by ktoś z korytarza ją usłyszał.

          – Nie przesadzaj z odgrywaniem roli – wyszeptała.

          – Pięknie pachniesz... jak zwykle. – Wstał, więc nieco się cofnęła. – Napijesz się wina?

          – Po obiedzie pójdziemy się rozejrzeć – powiedziała, ignorując jego pytanie.

          – Świetny pomysł. Też miałem taki zamiar.

          – Przyjdę po ciebie, gdy będziemy gotowi – oznajmiła chłodno.

          – Kto będzie nam towarzyszył?

          – Viktor i dwóch jego ludzi.

          Zrobił krok w jej stronę, a ona odwróciła się i ruszyła do wyjścia.

          – Gdy opuścimy Sylvanię, wyzwę go na pojedynek – usłyszała za sobą.

          Zatrzymała się na moment, po czym bez słowa opuściła jego pokój.


          Gdy wróciła do swojej izby, Viktor siedział na łóżku, skierowany twarzą w stronę drzwi.

          – Pójdziemy po obiedzie – potwierdziła. – Poprosiłam, żeby się trochę wyciszył. – Usiadła obok niego i oparła głowę o jego ramię.

          – Musimy trochę poczekać na jedzenie... Chciałbym, żebyśmy znaleźli dziś trochę czasu dla siebie.

          – To znaczy? – Podniosła głowę i spojrzała na niego. – Przecież jesteśmy tu razem, sami.

          – I czekamy na obiad. Chciałbym, żebyśmy nie spędzali reszty dnia na czekaniu – powiedział, obejmując ją.

          – Jasne. Po obiedzie pójdziemy się rozejrzeć.

          – A potem? – zapytał.

          – Postanowimy, co dalej. Trzeba ustalić czy robimy to wieczorem, czy w dzień. Później będziemy mieli czas.

          – Jak go wykorzystamy?

          – Viktor – uśmiechnęła się – akurat tego chyba nie trzeba planować.

          – Ja właśnie o tym myślałem – przyznał.

          – Chętnie pójdę z tobą do łóżka – powiedziała, przytulając się do niego. – Zostawisz kogoś na korytarzu?

          – Oczywiście – potwierdził, po czym namiętnie ją pocałował.


          W końcu jeden z najemników przyniósł obiad. Podczas posiłku Veronika była milcząca. Jej myśli znów zaczęły podążać w stronę Gerta. Nie mogła się od nich uwolnić. Zastanawiała się, czy mówił poważnie o tym pojedynku. To nie było w jego stylu i zakładała, że to tylko kolejny wybieg. Miała nadzieję, że właśnie tak było. Choć nie wiązała z nim swojej przyszłości, nie chciała, by spotkało go coś złego. Wolałaby, żeby stał się jej obojętny, ale niestety jeszcze nie potrafiła go wyrzucić ze swojego serca.

          – Pójdę załatwić jedną sprawę i sprawdzę, czy on jest gotowy – powiedziała Veronika, gdy skończyli jeść. Podniosła się z miejsca i popatrzyła na Viktora. – Zostaw albo ukryj broń, skoro mamy się wtapiać w tłum – zasugerowała, kierując się do drzwi.


          Na korytarzu zdjęła z palca pierścień i zawiesiła go na rzemieniu na szyi, po czym zapukała do Filipa. Otworzył jej niemal od razu. Ulrych wyglądał przez okno, a Marcus siedział na łóżku z zamkniętymi oczami.

          – Możesz na chwilę? – zapytała i cofnęła się o krok.

          Mężczyzna skinął głową i wyszedł z izby, zamykając za sobą drzwi.

          – Nie skończyliśmy rozmowy przy studni. Zdaje się, że miałeś jeszcze jakąś sprawę – przypomniała.

          – Prawdę mówiąc, nie pamiętam, co wtedy chciałem powiedzieć. Myślałaś o tym? – Z uśmiechem oparł się o ścianę.

          – Tak. – Ruszyła do pokoju Gerta.

          – To zabrzmi banalnie, ale możemy już nie mieć więcej okazji – wyszeptał Filip.

          – Czy ty się nie domyślasz, że mam tego w nadmiarze? – Obejrzała się w jego stronę.

          – Ja nie proponuję ci małżeństwa, a śmierć czai się za rogiem...

          – Ty będziesz w miarę bezpieczny, więc się nie martw, a moją śmiercią się nie przejmuj. – Puściła do niego oko.

          – Byłbym zrozpaczony – powiedział, gdy już pukała.

          – Daj spokój – rzuciła, po czym weszła do środka.


          Schmidt stał pochylony nad obrazem, który leżał na stole. Zamknęła za sobą drzwi i przez chwilę mu się przyglądała.

          – Już zjadłeś? – zapytała, gdy zwrócił się w jej stronę.

          – Tak – potwierdził, wpatrując się w nią.

          – Jesteś gotowy?

          – Yhm... Doszedłem do wniosku, że muszę zrezygnować z kamuflażu. Myślę, że to nie był najlepszy pomysł. Po wszystkim będą szukać sprawców, nawet jeśli nie zostawimy świadków ani śladów. Grupa przyjezdnych, która nagle zniknęła... Od razu pomyślą o malarzu... Chociaż z drugiej strony... Tak liczna grupa przyjechała, potem zniknęła, w międzyczasie coś się wydarzyło. To bez znaczenia... – zamilkł, przyglądając się jej. – Może lepiej będzie po prostu wtopić się w tłum. Co ty na to?

          – Tak by było najlepiej – odparła.

          – Dobry kamuflaż czasami może dać alibi.

          – Raczej nie w tej sytuacji i nie tutaj. Nie chodziło mi o to, żebyś rzucał się w oczy każdemu po drodze. To miał być tylko pretekst na wypadek, gdyby zatrzymali nas przy bramie i wypytywali o cel przybycia – wyjaśniła.

          – W takim wypadku przebiorę się i możemy iść.

          – Nie bierz za dużo broni – zasugerowała.

          – Jasne... Viktor nie wygląda na kogoś z naszej branży – zauważył.

          – Bo nie jest.

          – Myślisz, że sobie poradzi?

          – Tak – potwierdziła od razu. – Świetnie walczy, a nam jest potrzebny ktoś taki. My średnio sobie radzimy z takimi przeciwnikami jak wampiry.

          – Kilka już zabiliśmy – przypomniał.

          – Owszem, ale nie sami. Jak będziesz gotowy, zapukaj do nas – powiedziała, wychodząc.


          Zatrzymała się na korytarzu i głęboko odetchnęła. Bezskutecznie próbowała pozbyć się przygnębienia, które ostatnio ogarniało ją niemal po każdej rozmowie z Gertem. W końcu weszła do swojej izby. Viktor siedział przy stole w typowym mieszczańskim stroju. Na wierzch narzucił płaszcz. Przyjrzała mu się i z zadowoleniem stwierdziła, że nie widać było u niego broni.

          – Zaraz będzie gotowy – oznajmiła.

          – Świetnie. – Podniósł się z miejsca i podszedł do niej, po czym namiętnie ją pocałował. – Co ci jest? – zapytał po chwili z troską w głosie i zaczął jej się przyglądać.

          – Chciałabym mieć to już za sobą – odparła, choć nie tylko to było powodem jej nie najlepszego samopoczucia.

          – Jutro będzie po wszystkim. – Pogładził kciukiem jej policzek.

          – Nie mogę się doczekać jutra. – Posłała mu wymuszony uśmiech. – To się ciągnie stanowczo za długo. Chyba jestem zmęczona.

          – Czeka nas jeszcze droga do Imperium, ale to akurat nie będzie już wymagało takiego wysiłku, tylko...

          – Szybkiej jazdy konnej – dokończyła, sięgając po kapelusz. – To będzie czysta przyjemność. Fajnie by było, gdybyśmy mogli to zrobić po cichu i spokojnie odjechać, bez pościgu. Obawiam się jednak, że... – Przerwało jej pukanie do drzwi. – Proszę – powiedziała.

          – On jest gotowy. – Jeden z najemników zajrzał do środka.

          – Zostać na posterunkach, nie rzucać się w oczy – polecił mu Viktor, wychodząc. – Wszyscy mają być czujni, ale niech się za bardzo nie rozglądają.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top