część 51
– Ta dziewczyna powinna tam zginąć.
– Więc po co my się tak narażamy? – Popatrzył na nią. – Po prostu ich tam zostawmy.
– Nie. – Pokręciła głową. – To nie jest przypadek, że ona została porwana przez tego wampira. Dietmund dogrzebał się do pewnych informacji i... On chce ją zabić, tylko że podczas rytuału – ściszyła głos. – Jeśli by mu się udało, mogłoby to doprowadzić do ogromnej, naprawdę ogromnej katastrofy. Cały czas próbowałam ją chronić i myślałam o tym, żeby gdzieś ją ukryć. Teraz jednak wydaje mi się bardzo prawdopodobne, że on podzielił się swoim odkryciem z innymi i prędzej czy później ktoś ją dorwie. Wyważyłam wszystko. To jest jedna osoba, a chodzi o naprawdę poważną sprawę.
– Nigdy nie zabiłem kobiety – powiedział.
– Mając świadomość, do czego to może prowadzić, zrobię to bez wahania. Od tygodni to rozważam i taką właśnie podjęłam decyzję. Na chwilę obecną nie widzę innej możliwości... – zamilkła na moment, po czym spojrzała na niego. – Gdybym miała gwarancję, że wyjdziemy z tego cało i będziemy mogli ją gdzieś wywieźć i ukryć... Nie mogę mieć takiej pewności, bo jesteśmy w Sylvanii. Liczymy się z pościgiem i walką. Jeśli nas pozabijają albo chociaż zranią tak, że nie będziemy w stanie jej odzyskać, to będzie koniec.
Viktor pokręcił głową.
– Nie zginie z mojej ręki, ale nie przeszkodzę ci – postanowił. – Gdyby chodziło o ciebie, zaryzykowałbym nawet losy świata... To, co robisz, jest trudniejsze niż można się domyślać. Często podejmujesz takie decyzje?
– Nie, ale ja dopiero od kilku miesięcy jestem poza Kolegium... Czasami po prostu trzeba wybrać mniejsze zło. To normalne.
– Zazwyczaj jest tak, że coś, co może się przyczynić do wielkiego zła, może też przyczynić się do wielkiego dobra. Takie dmuchanie na zimne może uniemożliwić uczynienie tego dobra.
– Owszem – potwierdziła.
– Zdajesz sobie z tego sprawę?
– Tak, zdaję sobie z tego sprawę, jednak uważam, że mamy bardzo małe szanse, żeby ją stamtąd zabrać w bezpieczne miejsce. Gdybym miała pewność, że tylko on o tym wie i gdyby zginął, zrobiłabym wszystko, żeby ją ocalić – zapewniła.
– Ale mogą wiedzieć wszyscy, a ty nie jesteś w stanie jej ochronić...
– W tym momencie nie.
– A kto jest? Istnieje ktoś taki? – zapytał Viktor.
– Myślę, że nikt nie byłby w stanie, jeśli te wieści rozeszły się wśród wampirów.
– A gdyby udało się ją wywieźć i dostarczyć w miejsce, gdzie teoretycznie miałaby pełne bezpieczeństwo? Czy istnieje ktoś, kto by ją wtedy ochronił?
– Wcześniej zamierzałam ją zabrać do Kolegium. Tam już by się nią odpowiednio zajęli. Ukryliby ją... – urwała. – Może trzy miesiące temu bym próbowała, ale zazwyczaj z tego typu opresji wychodzę w stanie, który jest bliższy śmierci niż życiu i wiem, że wtedy jestem zupełnie bezradna. Po jednej z takich sytuacji ona została porwana. Zdołaliśmy ją uwolnić, ale on porwał ją po raz kolejny... Już wcześniej myślałam o tym, żeby się jej pozbyć, ale nie zrobiłam tego. Nie uznałam tego za konieczne. Byłam przekonana, że sobie poradzimy, ale byliśmy wtedy w Imperium a nie w Sylvanii... – Popatrzyła na niego. – Już trzeci raz jest w jego łapskach.
Przez chwilę jechali w milczeniu.
– Gdybyś mi o tym nie powiedziała, żyłbym w nieświadomości. Jakbyś powiedziała mi o tym po fakcie, zrozumiałbym... W tej sytuacji muszę wziąć to na siebie... Jeśli jest w niej tyle dobra, co zła, nie mogę pozwolić, żebyś ty ściągnęła na siebie ewentualny gniew tych, którzy uczynili ją wyjątkową. Ja to zrobię – zdecydował.
– Nie – zaprotestowała Veronika.
– Nie ma innej opcji. Nie mogę pozwolić, żebyś...
– Ja wiem, że słusznie postępuję – przerwała mu. – Zakładam, że nawet ci, którzy uczynili z niej osobę wyjątkową, zdają sobie sprawę z tego, jak to wygląda. Wierzę w to, co robię i nie zamierzam postępować źle. To jest moja sprawa i nie będę cię aż tak w to mieszać.
– Ale ja mam wątpliwości, co do słuszności tej decyzji, więc wolę to wziąć na siebie. To będzie sprawa tylko i wyłącznie między mną a bogami... Poza tym jakim bym był mężczyzną, gdybym ci na to pozwolił?
– To jest moja misja – przypomniała czarodziejka.
– Zrobię to – powtórzył. – Nie dla ciebie, nie dla świata, tylko dla siebie.
– Ja nie chcę, żebyś to robił.
– Podjąłem już decyzję.
– I co z tego? – uniosła się. – Ja już nie mam nic do powiedzenia, bo ty czegoś chcesz?
– Masz. Przecież zawsze cię słucham.
– Ale nigdy nie ustępujesz. Zawsze robisz tylko to, czego chcesz. To jest moja sprawa. Sama chcę to zrobić. Chcę to dokończyć. Muszę to zobaczyć, by wiedzieć, że to się stało, bo inaczej nie będę mogła do końca życia spać spokojnie, rozumiesz? – Odetchnęła głęboko i rozejrzała się. – Jose nie może się dowiedzieć, że nie zginęła z ręki wampira.
– Nie musisz nawet tego mówić... Pozwól mi to wziąć na siebie – tym razem poprosił.
– Nie, ale mogę ci obiecać, że jeśli po drodze zobaczę jakieś inne możliwości, to je wykorzystam. Jeśli zyskam pewność, że będę mogła ją z tego wyciągnąć, zrobię to.
– Raczej nie będzie już żadnych możliwości. Po prostu tam wejdziemy i trzeba wiedzieć po co – stwierdził. – Jeśli tak postanowiłaś, to nie można się wahać.
– Widzisz, mam jeszcze sumienie. Chciałabym wierzyć, że nikt o tym nie wie, a ją można bezpiecznie stamtąd zabrać... – Znów na niego spojrzała. – Niestety najprawdopodobniej będzie musiała zginąć.
Viktor zamyślił się nad jej słowami.
Zatrzymali się przy kolejnej zabudowanej studni. Zsiadając z konia, Veronika zerknęła w stronę Gerta, który już prowadził swojego wierzchowca do wodopoju.
– Schowaj się pod zadaszeniem. Zaraz do ciebie przyjdę – Viktor zwrócił się do czarodziejki.
Wyjęła z torby jedzenie i udała się w stronę studni. Po chwili dołączył do niej Filip.
– Co za pogoda – powiedział, stając obok niej.
– Humor się poprawił? – zagadnęła.
– Do dobrego humoru jeszcze daleko.
– Ale już nie wyglądasz na takiego przybitego jak wcześniej – stwierdziła. – Coś się stało? – zapytała, patrząc na Gerta, który spacerował na zewnątrz.
– Wszystko się pochrzaniło, nie? – Zerknął na nią. – Marcus powiedział, co zrobił.
– Tak? – Autentycznie się zdziwiła.
– Tak. To nie było w porządku... Do tego Gert i jego listy, obecność Viktora... Jest do dupy – podsumował.
– Ja na miejscu Marcusa milczałabym do śmierci – powiedziała.
– No widzisz, a on nie milczał.
– Jakie to szlachetne z jego strony, przyznał się – w jej głosie zabrzmiała ironia.
– Nie pochwalam tego, co zrobił i nie przyszedłem tu w jego imieniu – zapewnił Filip.
– Nie pomyślałam tak.
– Pewnie jest ci teraz ciężko. – Spojrzał na nią. – Jeśli masz ochotę się wygadać, chętnie cię wysłucham.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top