część 5
Veronika przez chwilę zastanawiała się, czy nie powiedzieć mu tego, co chciał usłyszeć. Oczywiście nie byłoby to szczere, ale uważała, że powinna to zrobić dla własnego dobra. Ten człowiek był nieobliczalny.
– Wiele ode mnie wymagasz... – wyszeptała.
– Wiem. Ja bym nie potrafił – przyznał, patrząc jej w oczy.
– Na szczęście Gert żyje, a ty... Uratowałeś mi życie.
– Słucham? – zdziwił się. – Przecież to przeze mnie jesteś w takim stanie.
– Nie przez ciebie, tylko przez tego zdrajcę... – zamilkła na moment. – Gdybyście odjechali, pewnie już byłabym martwa. Niestety taka jest prawda.
– Co to zmienia? – zapytał.
– To, że nie mogę cię nienawidzić tak bardzo, jak bym tego chciała.
– Pragniesz nienawidzić, ale nie możesz?
– Powinnam. Powinnam to czuć. Byłoby mi lepiej – powiedziała szczerze.
– Źle się z tym czujesz? Więc jesteśmy w podobnej sytuacji... Wkrótce to się skończy bez względu na to, co postanowisz. W najlepszym wypadku rozjedziemy się. Może jeszcze kiedyś będziemy się z tego śmiać albo będziemy to wspominać z melancholią.
– Nie sądzę – odparła z westchnieniem. – Nie ma w tym nic zabawnego. Melancholia chyba też nie pasuje.
– Jak usiądziesz z wnukami na kolanach i będziesz im opowiadać o tym, jakie miałaś kłopoty przez pewnego porywacza, jak uciekałaś przez las... Może nie będzie to najgorsza opowieść?
– Byłam już w gorszych tarapatach, na przykład w wiosce pełnej wampirów, ale powiem ci, że porwania wspominam najgorzej. Nienawidzę być więziona. Poza tym nie mnie są pisane wnuki na kolanach. Nie dożyję tego... i nikt nie będzie słuchał moich opowieści.
Pokiwał głową ze zrozumieniem.
– To bardzo prawdopodobne – zgodził się z nią. – Widocznie takie jest nasze przeznaczenie.
Popatrzyła na niego. Był taki spokojny, zupełnie inny niż ostatnio.
– Dlaczego mi się przyglądasz? – zapytał.
– Musi być jakiś powód? Ty mi się często przyglądałeś. Dlaczego?
Przez chwilę milczał.
– Masz przepiękne usta, cudownie miękką skórę. Gdy śpisz, wyglądasz jak bogini... Ranald nieźle sobie ze mnie zadrwił. – Uśmiechnął się lekko. – Nie powinienem tego czuć, na pewno nie do ciebie. Przeze mnie niemalże zginęłaś. Być może wkrótce ty zabijesz mnie, a ja myślę tylko o tym, żeby cię pocałować. Reszta nie jest ważna. – Wyciągnął rękę w stronę jej twarzy i znów dotknął jej policzka. Kciukiem pogładził jej usta.
Patrzył na nią, jakby chciał zapamiętać na zawsze każdy, nawet najmniejszy szczegół jej rysów.
Pochylił się nad nią.
Chciała go przegnać precz, ale nie potrafiła. Patrzyła mu w oczy i nie mogła odwrócić wzroku. Czuła coś dziwnego, czego nie była w stanie określić.
– Żałuję, że spotkaliśmy się w takich okolicznościach – wyszeptał, dotykając jej włosów. – Chciałbym cofnąć czas.
Uśmiechnęła się lekko.
– Znasz na to sposób? – zapytał.
– Nie – zaprzeczyła. – Myślę, że to niemożliwe... Nawet gdyby było możliwe, byłoby z tego więcej bałaganu niż korzyści. Zresztą w życiu chyba właśnie o to chodzi, żeby niczego nie powtarzać. Może to dobrze, że nie można zmienić przeszłości... Zabiłbyś go od razu, gdyby do ciebie przyszedł?
– Musiałbym wiedzieć, kim jest – odparł.
– Gdybyś nie miał wiedzy, którą masz teraz...
– Zrobiłbym dokładnie to samo – dokończył. – Nie jest za późno?
– Za późno na co? – zapytała.
– Żeby zmienić przyszłość...
– Jeśli chcesz konkretnej odpowiedzi, zadaj konkretne pytanie. – Uśmiechnęła się delikatnie.
– Czuję, że jesteś mi przeznaczona, ale w tych okolicznościach obawiam się, że możesz mieć na to inne spojrzenie...
– Komu innemu jestem przeznaczona – powiedziała.
– Więc jednak trzeba zmienić przeszłość... – Nie odrywał od niej wzroku. – Chociaż, jeśli to przeznaczenie, nic nie da się z tym zrobić.
– Nie zabiję cię – oznajmiła, gdy się podniósł.
– Jak nie ty, to ktoś inny – odparł.
– Zostawiłeś coś. – Skinęła w stronę medalionu, który wcześniej rzucił na jej posłanie.
Sięgnął po niego, założył i wyprostował się, po czym rozejrzał się po okolicy.
– Trzeba zbudować szałas – stwierdził na tyle głośno, by usłyszeli to jego ludzie. – Pogoda się załamała, może jeszcze padać, a my zostaniemy tu parę dni. Zacznijcie tu. – Gestem wskazał czarodziejkę. – Veronika już nie jest naszym jeńcem. – Popatrzył na nią i kucnął przy jej posłaniu.
– Jesteś głodna? – zapytał.
Skinęła głową na potwierdzenie.
– Zdradzisz mi swoje imię?
Uśmiechnął się na jej słowa.
– Wcześniej to nie miało znaczenia – powiedział.
– Może i teraz nie ma, ale chciałabym je poznać.
– Viktor... Co o tym sądzisz?
– Bardzo męskie, podoba mi się – przyznała. – Możliwe, że tak nazwałabym syna, gdybym go miała.
– A dlaczego nie masz? – zainteresował się.
– Po prostu nie mam – wzruszyła ramionami – i nie cierpię z tego powodu.
– To dziwne. – Przyglądał się jej. – Wszystkie kobiety pragną dzieci. To ich natura.
– Ja pragnę czegoś innego.
– Czego? – zapytał.
– Zwycięstw – odparła szczerze.
– A z kim walczysz?
– Z czym – poprawiła go. – Z Chaosem.
– Z Chaosem nie można wygrać – stwierdził. – Nigdy nie osiągniesz celu.
– Nawet wygrane bitwy dają satysfakcję. Nie musi to być od razu wojna... Każdy wampir, bądź inne paskudztwo, które zginie z mojej ręki, będzie moim sukcesem.
– Wiele sukcesów już odniosłaś?
– Dziesiątki. – Uśmiechnęła się na wspomnienie pokonanych ożywieńców.
– Nieźle. – Pokiwał głową z uznaniem.
– Było łatwo, bo skupiły się w jednym miejscu – wyjaśniła.
– I dlatego było łatwo? Gdyby mój ostatni zleceniodawca wspomniał mi o tym, nie narażałbym swoich ludzi. Jeśli dla ciebie grupa wampirów to nie problem...
– Nie byłam sama. Gdyby tak było, pewnie nie miałabym szans – przyznała.
– Nigdy nie miałem z nimi do czynienia. Zresztą my nie pracujemy z tak szlachetnych pobudek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top