część 48

          Po drodze poprosiła sierżanta, żeby już wszystkich budził. Mężczyzna zawahał się, lecz wydał odpowiednie polecenia dwóm najemnikom, którzy czuwali.


          – Już skończyłam. – Veronika przykucnęła obok Viktora, który usiadł na posłaniu, gdy się zbliżała.

          – Świetnie wyglądasz – stwierdził, przyglądając się jej.

          – Cieszę się, że ci się podoba. – Uśmiechnęła się do niego. – Jedzie z nami.

          Viktor spojrzał w stronę Gerta i momentalnie zmienił mu się wyraz twarzy.

          – Musimy omówić szczegóły. Na postoju przedstawimy mu nasz plan.

          Mężczyzna skinął głową i rozejrzał się po obozie. Wszyscy w ciszy zaczęli szykować się do drogi.

          – Wyczuwasz to napięcie? – zapytał.

          – Nie – odparła krótko.

          – Nie tylko twarz ci się zmieniła od wczoraj – stwierdził. – Twój głos także brzmi dziś inaczej. – Wstał i po raz kolejny omiótł okolicę wzrokiem. – Załatwimy tę sprawę, a potem będzie już tylko lepiej. – Spojrzał na nią. – Od początku ci mówiłem, że w ich towarzystwie będzie interesująco. Dobrze, że przynajmniej krasnoluda zostawiłaś. Myślę, że z twojego nowego służącego mielibyśmy większy pożytek niż z nich wszystkich razem wziętych. Przynajmniej wypełniałby polecenia rzetelnie i natychmiast.

          – Z nimi nie chcę mieć nic wspólnego. – Skinęła w stronę Marcusa i jego towarzyszy, po czym przeniosła wzrok na Gerta. – On się przyda na chwilę.

          – Więc powinniśmy ich odprawić – stwierdził Viktor, patrząc na Hoefera. – Tylko Filip się do czegoś nadaje. Jemu mógłbym nawet złożyć propozycję.

          – Zostaną wszyscy. Nie ufam im i jeszcze przez jakiś czas chcę mieć ich na oku – powiedziała czarodziejka.

          – W porządku. Za kwadrans ruszamy – oznajmił na tyle głośno, by wszyscy w obozie go usłyszeli.

          – Co z tym koniem? – sierżant zapytał Viktora o wierzchowca Casimira.

          – Bierzesz go? – Veronika zwróciła się do Gerta.

          – Nie, nie wiem, do kogo wcześniej należał – odparł.

          – Zakopcie siodło i zostawcie go – polecił Viktor.


          Veronika dyskretnie obserwowała towarzyszy. Gert zachowywał się naturalnie, co było dość dziwne w zaistniałej sytuacji i budziło w niej niepokój. Viktor koncentrował się na tym, co działo się dokoła, natomiast Marcus i jego kompani zdawali się być przygnębieni.


          – Zaraz wrócę – Veronika powiedziała do Viktora, gdy byli już na drodze. – Jeśli ma nam pomóc, niech zrobi to od razu. Mam dla niego idealną rolę. – Zjechała na bok i zaczekała, aż Gert, który jechał na samym końcu, zrówna się z nią.

          Zsunął kaptur i zwrócił się w jej stronę, gdy ruszyła obok niego.

          – Wieziemy do pałacu cenne obrazy na sprzedaż. Mógłbyś być ich właścicielem, kupcem...

          – Malarzem – przerwał jej.

          – Bądź sobie, kim chcesz. – Zirytowała się. – Ważne, żeby wjechać do miasta ze zbrojnymi, których uznają za ochronę dość cennych obrazów, a nie za ewentualne zagrożenie.

          – Pomysł dość oryginalny – przyznał – ale realizując go, nie ukryjemy się w tłumie.

          – Mamy tylko przejechać przez bramę, potem...

          – W tym momencie nas zapamiętują – wszedł jej w słowo.

          – I co z tego? Zmień wygląd... Dowiedziałam się od Gottriego, że wampir na nas czeka.

          – A gdzie jest Gottri? – Rozejrzał się, jakby miał go wcześniej nie zauważyć.

          – W Leichebergu, ale to akurat nie ma znaczenia. Umówmy się, że odpowiadasz za to przedstawienie, gdyby ktoś nas zaczepił.

          – W porządku, ale w takim razie będę musiał was prowadzić – powiedział Gert. – Kim ty będziesz? Szczegóły są bardzo istotne – zaznaczył.

          – Zagadaj ich, by nie myśleli o szczegółach. Potrafisz to zrobić. Wiem, bo tego doświadczyłam.

          – A Marcus i jego drużyna? Odstają od reszty.

          – Pytasz mnie, bo brakuje ci wyobraźni? Chciałeś pomóc, to się tym zajmij – rzuciła.

          – Jestem tu od niedawna i nie chcę popsuć tego, co już przygotowaliście – wyjaśnił. – Wiesz, że nie brakuje mi wyobraźni.

          – Niech cię ponosi. Jeszcze raz to wytrzymam.

          – Czy wszyscy się podporządkują? – zapytał.

          – Jeśli nie przesadzisz, to tak.

          – Mogłabyś być moją żoną – zaproponował, rozglądając się.

          – Nie chcę – odpowiedziała bez namysłu.

          – Narzeczoną? – Zerknął na nią.

          – Dziękuję, już byłam.

          – To wymyśl coś. Kobiet nie zabiera się w taką podróż bez powodu, a Sylvania nie jest miejscem, które każda pragnie zobaczyć. Marienburg, Altdorf, kraina elfów, półnagi szampierz Imperatora to są rzeczy, które chcą oglądać kobiety, a nie Sylvanię.

          – Więc gdyby ktoś pytał, będę jedną z nich. – Wskazała ludzi Viktora.

          – Najemnikiem? – zdziwił się.

          – Tak, wolę to niż cokolwiek związanego z tobą.

          – Hm, to mogłoby być interesujące – przyznał. – Osobista ochrona, bardzo gustowna... – Zmierzył ją wzrokiem. – Dobrze, będziesz mogła mnie ochraniać. Powiedzmy, że kładziesz ich wszystkich na łopatki.

          – Może być. Na postoju opowiem ci o tym, co jest istotne – oznajmiła.

          – Dlaczego nie teraz? – zapytał.

          – Omówimy to z Viktorem. – Przyspieszyła, by dołączyć do najemników.


          Uśmiechnęła się do Viktora, gdy na nią spojrzał.

          – Będzie grał rolę kupca albo malarza – powiedziała, dostrzegając, że czekał na szczegóły. – Każdego przekona, że wiezie te obrazy, bo chce zrobić dobry interes. Do tego nadaje się idealnie, potrafi kłamać. Trzeba wykorzystać jego potencjał... My będziemy stanowić jego ochronę.

          – W porządku. To długo nie potrwa – odparł Viktor.

          – Jak dobrze pójdzie, jutro będzie po wszystkim... Na postoju omówimy z nim szczegóły, tak? Ale dopiero jak rozejrzymy się na miejscu, ustalimy, czy zrobimy to w dzień, czy w nocy. Jeśli w dzień, to jutro. Jeśli zdecydujemy, że to będzie noc, można by było zrobić to dziś... Myślałam trochę o tym. Gdybyśmy weszli tam w dzień, nawet oficjalnie, to moglibyśmy mieć problem ze spotkaniem gospodarza.

          – Ale z pewnością jest tam ktoś, kto zarządza domem.

          – Gdyby nas ugościli, to chyba by było najlepsze.

          – To mało prawdopodobne – powiedział. – Z pewnością jest wyznaczona jakaś pora przyjęć ludzi. Wiesz, skargi mieszkańców i tym podobne. Pewnie wieczorem... Można by przed nim stanąć... Chyba że wszystkie sprawy załatwiają jego słudzy.

          – W nocy może być ciężko. Będą w ruchu, a nawet szukanie ich w zamku może stanowić problem. Myślę, że najlepiej byłoby użyć magii, by zapewnić sobie niewidzialność i wejść tam w dzień... Tak, tak byłoby najlepiej... Zobaczymy, jak to będzie wyglądało w nocy. – Westchnęła, nadal nie mając idealnego rozwiązania. – Teraz musimy podzielić role. To, o czym mówiłeś. Ktoś zajmie się Jose, dziewczyną, a ktoś inny wampirami.

          – Co do tego, czy ja wykonam swoją część planu, nie mam wątpliwości, ale czy ty sobie poradzisz z zadaniem, jakie ci przypadnie, jeśli się rozdzielimy? – zapytał, patrząc na nią.

          – A dlaczego miałabym sobie nie poradzić?

          – Nie wiem. Nie znam do końca twoich możliwości – wyjaśnił. – Jesteś pewna, że to dobry pomysł?

          – Robiłam trudniejsze rzeczy na mniej dogodnym terenie. Akurat w budynkach czuję się bardzo dobrze... Z wampirami mogłabym sobie nie poradzić, bo nie walczę najlepiej, a do tego one używają magii, ale powiedzmy z czterema strażnikami więziennymi raczej nie będę miała problemów.

          – Więc wiesz już, co ci przypadnie w udziale – powiedział.

          – Jest jeszcze dziewczyna – przypomniała czarodziejka.

          – W pobliżu może być wampir – zauważył. – W zasadzie to chyba najmniej prawdopodobne, że na niego natkniemy się w lochach.

          – Jeszcze o tym pomyślę. I muszę spróbować rzucić zaklęcie. Jest tu dość dziwna aura.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top