część 47
Gert przez chwilę patrzył na nią w milczeniu.
– Po tym, co nam zrobił? – zapytał w końcu. – Bardzo interesujące. Nie posuwaj się za daleko w zemście. Zostaw sobie trochę miejsca, żebyś mogła się zatrzymać i powiedzieć: „Masz za swoje".
– Ale ja nie chcę tego mówić. – Podniosła się i stanęła przed nim. – Nie będę się na tobie mścić, bo nie widzę ku temu powodu. Owszem, pokrzyżowałeś mi trochę plany, ale nic poza tym. Radzę sobie – zapewniła go.
– Gdybym cię nie znał, pewnie bym ci uwierzył.
– Nie znasz mnie. – Rozejrzała się i dostrzegła Viktora, który im się przyglądał. Uśmiechnęła się do niego, po czym przeniosła wzrok na Gerta.
– Proszę cię, nie przesadzaj – wyszeptał.
– To nie ja przesadziłam – powiedziała po chwili i usiadła na kocu.
Schmidt bez słowa poszedł w stronę swojego posłania, a Veronika znów miała wrażenie, jakby ktoś wyrwał jej serce. Ze wszystkich sił starała się zapanować nad emocjami, jednak obawiała się, że tym razem to jej się nie uda. Czuła niemal fizyczny ból, a łzy cisnęły jej się do oczu. Najchętniej zamordowałaby Hoefera. Ukarałaby go za to, że nie powiedział jej od razu o drugim liście. Zapłaciłaby mu za to, że zniszczył to, co było dla niej najważniejsze. Gdyby znała prawdę, wszystko wyglądałoby inaczej. Mogłaby się cieszyć ze spotkania z Gertem.
Z obawą zerknęła na Viktora. Stał kilkanaście kroków od niej i sprawiał wrażenie zamyślonego. Po chwili powoli ruszył w jej stronę.
– Zajmę się od razu tym czarnoksiężnikiem – powiedziała, gdy się zbliżył. Potrzebowała czasu, by dojść do siebie.
– Dobrze. – Ukląkł na ich posłaniu i pocałował ją.
Wiedziała, że zrobił to po to, by odebrać Gertowi wszelkie złudzenia.
– Jesteś pewna, że chcesz go ze sobą zabrać? – zapytał, trzymając ją w objęciach. – On może sprawić, że nasze sprawy się skomplikują.
– Wydaje mi się, że nie ma się nad czym zastanawiać. Powiedziałam mu, że jestem z tobą i... Sądzę, że rano zawróci.
– Chyba nic nie wiesz o mężczyznach – stwierdził z uśmiechem. – Ja bym tak tego nie zostawił.
– Nie porównuj was i nie oceniaj go przez ten pryzmat. Jesteście tak różni, że to nie ma sensu. – Wyślizgnęła się z jego objęć. – Zaraz do ciebie wrócę, przeszukam tylko czarnoksiężnika.
Przy Casimirze znalazła sakiewkę z pieniędzmi, broń, kilka podstawowych składników do rzucania zaklęć i rzeczy osobiste. Nie miał przy sobie żadnych magicznych przedmiotów ani księgi.
Gdy tylko skończyła, poinformowała najemników, że mogą go zakopać. Zanim to zrobili, połamali mu nogi, by nie stanowił już zagrożenia nawet jako ożywieniec.
Veronika położyła się obok Viktora, a on ją objął. Fatalnie się czuła ze świadomością, że Gert jest niedaleko i być może na nią patrzy.
Viktor zasnął szybko, natomiast jej nie przyszło to tak łatwo. Analizowała wszystko, co się wydarzyło i utwierdziła się w przekonaniu, że słusznie postąpiła. Nie żałowała ani jednego słowa wypowiedzianego tej nocy do Gerta. Nadal darzyła go uczuciem, jednak nie widziała dla nich przyszłości. Rozumiała motywy jego postępowania, ale nie potrafiła mu tego wybaczyć. Zawiódł ją i częściowo straciła do niego zaufanie. Poza tym z Viktorem było jej dobrze. Inaczej niż z Gertem, ale dobrze...
Gdy Veronika się obudziła, Viktor jeszcze spał. Schmidt siedział na swoim posłaniu zwrócony w jej kierunku. Dopiero wtedy zauważyła, że miał na sobie tanie, znoszone ubranie, które zupełnie do niego nie pasowało.
Zaczęła się podnosić, starając się nie obudzić Viktora, jednak ten otworzył oczy. Spojrzał na czarodziejkę i uśmiechnął się.
– Kiedy ruszamy? – zapytał, siadając.
Zanim zdążyła odpowiedzieć, przyciągnął ją do siebie i pocałował.
– Potrzebuję trochę czasu. Muszę zmienić swój wygląd – powiedziała. – Nie chcę, żeby wampir mnie rozpoznał. Podobają ci się rude?
– Ty mi się podobasz.
– Idealna odpowiedź. – Uśmiechnęła się do niego.
– Gdy skończysz, powiedz mu – wskazał sierżanta – żeby wszystkich obudził. Jeszcze tu jest. – Zatrzymał wzrok na Gercie.
– Tak, nie kłopocz się tym.
– Nie kłopoczę się. Jeśli spróbuje nam przeszkadzać, pozbycie się go nie będzie stanowiło żadnego problemu.
– To znaczy? – zapytała, ukrywając zaniepokojenie.
– Przecież wiesz. Tu stawką jest nasze życie, nie mówiąc o powodzeniu misji. Jeśli stanie nam na drodze, to go po prostu...
– Nie stanie – powiedziała z naciskiem, nie pozwalając mu skończyć.
– Nie denerwuj się. Chciałem tylko powiedzieć, że...
– Posłuchaj, może i nie powinno go tu być. Zakładam, że zaraz sobie pojedzie, ale jeśli z nami wyruszy, jeśli wyrazi taką chęć, to ja nie odmówię, bo mógłby się przydać, a przecież chodzi o to, żeby się udało. Zależy mi na tym, żebyś... Po prostu go zignoruj – poprosiła.
– On nie stanowi dla mnie konkurencji, ale dobrze wiesz, że jeśli zostanie, to nie z powodu wampira.
– Jego motywy nie mają dla mnie znaczenia. Jeśli zostanie, wykorzystam go najlepiej, jak to będzie możliwe. Tak należy. Prześpij się jeszcze, a ja w tym czasie się przygotuję. – Sięgnęła po swoją torbę.
Odeszła na ubocze, skryła się za jednym z grubych pni i zaczęła zmieniać swój wygląd. Po ponad godzinie była zadowolona z efektu. Kolorowe ubranie, od jakiego zazwyczaj stroniła, dopełniło efekt końcowy.
Wracając, zerknęła na Gerta i po chwili wahania ruszyła w jego stronę. Obserwował ją, gdy się zbliżała. Zatrzymała się dwa kroki od niego, a wtedy on zsunął kaptur. Stanęła, wpatrując się w niego i usilnie starała się przypomnieć, po co do niego podeszła.
– Dzień dobry – odezwał się, posyłając jej lekki uśmiech.
– Dzień dobry... Chyba powinieneś już... – zawahała się – jechać. Chyba już mi wierzysz.
– Znasz mnie. Wierzę w to, w co chcę wierzyć – odparł, patrząc jej w oczy. – Poza tym, gdybym teraz odszedł, oznaczałoby to, że rezygnuję, a ty mogłabyś się utwierdzić w przekonaniu, że mi na tobie nie zależy. Nie dopuszczę do tego... kochanie.
Veronika rozejrzała się nerwowo, by upewnić się, że nikt tego nie słyszał.
– Zapewniam cię, że między nami już nic nie będzie, ale skoro masz ochotę na walkę z wampirami, możesz z nami jechać. Twoje umiejętności mogą nam się przydać i zaznaczam, że jest to jedyny powód mojej decyzji.
– Kiedy mnie wprowadzisz w plan? – zapytał rzeczowo, nie odrywając od niej wzroku.
– Na postoju... I dobrze ci radzę, nie wchodź w drogę Viktorowi. Nie da się wciągnąć w twoje gierki, tylko od razu skróci cię o głowę.
– Dobrze, będę mu schodził z drogi – zapewnił. – Dziękuję za radę.
Przez chwilę mu się przyglądała.
– Źle się stało, że wróciłeś – powiedziała, po czym ruszyła w stronę Viktora.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top