część 46

          Długo się nie zastanawiając, zacisnęła pięść i z całej siły uderzyła go w twarz. Wpadł na konia i przytrzymał się go, by nie przewrócić się na ziemię. Przez chwilę opierał się o niego głową.

          Veronika zostawiła go tak i skierowała się w stronę swojego posłania. Usłyszała, że ruszył za nią i niemal w tym samym momencie doszedł ją dźwięk wysuwanego z pochwy miecza. Gwałtownie się obejrzała.

          Viktor z bronią w ręku zagrodził mu drogę.

          – My się chyba nie znamy – powiedział do niego Gert, zatrzymując się.

          Najemnik uśmiechnął się na te słowa.

          – Owszem, znacie się – poinformowała go kobieta.

          – Mam pamięć do twarzy – zapewnił.

          – I zapomniałeś tego, który powalił cię w pobliżu Averheim? – zapytała, przechylając nieco głowę.

          – Akurat jego twarzy nie mogłem zapamiętać.

          – No to teraz masz okazję – rzuciła.

          – Możesz przyświecić? – Schmidt zwrócił się do najemnika z pochodnią, ale ten nie ruszył się z miejsca. – Chyba nie... – mruknął do siebie.

          – Przyjechałeś za późno – powiedział Viktor. – Jeśli zdecydujesz się jechać z nami, będziesz robił to, co każę. Zbliżysz się do niej tylko wtedy, kiedy ja ci na to pozwolę.

          – Veronika? – Gert wyjrzał na nią zza najemnika.

          – O co chodzi? – zapytała oschle.

          – On mówi, że...

          – Słyszałam, co powiedział – przerwała mu.

          – A ty nie masz nic do powiedzenia? – Był wyraźnie zdezorientowany.

          – Zgadzam się z nim – w jej głosie słychać było złość. – Na co ty liczyłeś?

          – Nie dostałaś mojego listu? – Rozejrzał się, szukając Marcusa, który siedział na swoim kocu i wbijał wzrok w ziemię.

          – Przeczytałam twój pierwszy list – podeszła do niego – i zrozumiałam, że mnie rozgryzłeś.

          – Jak to cię rozgryzłem? Przecież... Mówię o drugim liście.

          – Czytałam oba – zapewniła go, patrząc mu w oczy.

          – Przecież napisałem w nim, że to nieprawda, że wcale tak nie myślę... – zamilkł na moment. – Rozumiem. – Pokiwał głową. – Może porozmawiamy rano, gdy emocje nieco opadną? – zaproponował.

          – Chyba nie mamy o czym, bo zabawa już się skończyła. Tak jak napisałeś, byłeś mi do czegoś potrzebny, a teraz już nie jesteś. To wszystko. – Uśmiechnęła się lekko i stanęła obok Viktora, który dopiero wtedy opuścił miecz.

          – Tam możesz zrobić sobie posłanie – zwrócił się do Gerta, wskazując miejsce ostrzem. – Nie ruszaj się stamtąd.

          Schmidt zmierzył go wzrokiem, po czym skinął głową.

          – Co z trupem? – zapytał.

          – Zajmę się nim – zadeklarowała czarodziejka.

          Z uwagą śledziła każdy jego ruch, gdy zabrał swojego konia i zajął wskazane miejsce. Tam zdjął swoje rzeczy, przygotował posłanie i położył się.


          Gdy Viktor poszedł porozmawiać z wartownikami, ona wróciła do ogniska. Usiadła na kocu i popatrzyła na Hoefera. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, on już by nie żył. Nie widział tego, bo nadal siedział ze spuszczoną głową. Potem zerknęła w stronę Gerta, który podniósł się i zaczął usuwać swój kamuflaż. Wyglądało to, jakby zdzierał skórę z twarzy. Gdy skończył, to samo zrobił z dłońmi, a potem umył się, korzystając z wody z bukłaka.


          – Już jestem. – Viktor usiadł obok niej. – Teraz musimy sobie wszystko poukładać. Szczerze mówiąc, mam nadzieję, że ten łowca czarownic do nas nie dołączy. Już jest zbyt wiele osób, zbyt wiele pomysłów i...

          – Niepotrzebne są nam dodatkowe komplikacje – weszła mu w słowo.

          – Właśnie. – Spojrzał w stronę Gerta. – Dlatego niech robi, co każę albo niech zmiata... Wszystko w porządku? – zapytał, choć widział, że nie.

          – Ręka mnie trochę boli. – Dopiero sobie to uświadomiła i pomasowała prawą dłoń. – Nic mi nie będzie – zapewniła, widząc troskę w jego spojrzeniu. – Nie takie rzeczy robiło się w karczmach.

          Sięgnął po bukłak i wyciągnął coś z torby. Kobieta w tym czasie dyskretnie zerknęła na Gerta. Siedział oparty o drzewo z założonymi na piersiach rękami. Miał na głowie kaptur, więc nie wiedziała, na co patrzył.

          – Owiń tym dłoń, to nie spuchnie. – Viktor podał jej mokre płótno.

          – Dziękuję. – Wzięła je od niego i lekko się uśmiechnęła. – Czarnoksiężnik już nie żyje, więc chyba położę się spać... Trudno mi w to uwierzyć.

          – Byłem przekonany, że sam będę musiał go zabić – przyznał. – Co z ciałem? Mam się nim zająć?

          – Muszę przejrzeć jego rzeczy. Przeszukam go rano – zdecydowała.

          – Jeśli mamy go zakopać, to najlepiej w nocy – zauważył.

          – Każ ludziom wykopać dół – poprosiła. – Rano go tam wrzucą i zasypią.

          Viktor skinął głową, po czym oddalił się, by wydać odpowiednie polecenia. Veronika znów zerknęła na Gerta, który gwałtownie podniósł się z miejsca i ruszył w jej stronę. Po drodze zsunął z głowy kaptur.


          Nawet nie drgnęła, gdy przed nią kucnął.

          – Zasłużyłem – zaczął, patrząc jej w oczy. – Muszę przyznać, że to było dość... dość mocne, ale prawdę mówiąc, dziwię się, że w to uwierzyłaś.

          – Powiedziałam ci... – Dokładała wszelkich starań, by zapanować nad głosem. – Po prostu odniosłam wrażenie, że połapałeś się, o co chodzi.

          – To znaczy? W czym się połapałem? – zapytał.

          – W tym, co było między nami, a właściwie w tym, czego nie było.

          – Aha, nic między nami nie było... – jego ton jednoznacznie wskazywał na to, że jej nie wierzył.

          – Z mojej strony nic.

          – Patrz, jaki ja jestem naiwny.

          – Na to wygląda – potwierdziła.

          – Świetnie to zagrałaś. Najbardziej podobało mi się, gdy nie mogłaś powiedzieć, że mnie kochasz. To było genialne – przyznał. – Można było odnieść wrażenie, że broniłaś się przed własnymi uczuciami, które mogłyby ci przyćmić wyznaczony cel. Przyznają jakieś nagrody dla aktorów?

          – O co ci chodzi? – Mimowolnie zmrużyła oczy.

          Ta rozmowa była dla niej zbyt trudna. Nie chciała jej dłużej ciągnąć.

          – Wiesz, kim byłem, zanim się poznaliśmy. Ja się na tym znam – zapewnił ją – i wiem, że blefujesz.

          – Czyżby? – Uśmiechnęła się krzywo. – Gdybyś miał rację, byłabym tu sama.

          – A nie jesteś? – zapytał zaskoczony.

          – Nie jestem – potwierdziła z satysfakcją. – Doszłam do wniosku, że ten facet, który łaskawie rzucił ci odtrutkę, jest całkiem do rzeczy.

          – Mnie również zaimponował – powiedział Gert po dłuższej chwili milczenia.

          – Więc może sobie odpuść i zawróć? Jedź do Nuln, do swoich kwiatków – poradziła mu. – Zostawiłam tam sporo złota, więc oczywiście cię odwiedzę, ale nie zostanę na dłużej.

          – Nie wierzę ci, ale rozumiem. Masz rację, zasłużyłem na to – przyznał, wstając. – Być może...

          – Ja z nim jestem – przerwała mu.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top