Część 45

          – Nie – zaprzeczył wyraźnie zdenerwowany. – Chciałbym, żebyś mnie wysłuchała. Rozumiem, że możesz mieć do mnie żal o tę fałszywą wizję – mówił szybko. – Jeśli wrócę z Sylvanii, możesz mnie z tego rozliczyć, jak tylko zechcesz, ale musiałem ci powiedzieć, bo nie wiem, czy wrócę. Nie przyszło mi to lekko, ale ty zastanawiałaś się nad wycofaniem... Byłaś gotowa zrezygnować z dalszej podróży i...

          – Mogłeś to zachować dla siebie – przerwała mu. – Jeśli decyduje się na takie posunięcia, należy to ciągnąć do końca.

          – Prawda zawsze wyjdzie na jaw, prędzej czy później...

          – Lepiej później... Nie powiem ci, że jest w porządku, a pewnie na to liczyłeś.

          – Nie – pokręcił głową – nie liczyłem na to. Po prostu chciałem, żebyś wiedziała. Mam nadzieję, że to nie będzie miało wpływu na naszą misję. – Spojrzał na nią niepewnie.

          Patrzyła na niego z nieskrywaną pogardą.

          – Po kim jak po kim, ale po tobie bym się tego nie spodziewała – powiedziała, po czym zostawiła go samego i ruszyła w stronę Viktora, który bacznie ją obserwował od momentu, gdy podniosła głos.


          – Co się stało? – zapytał, zerkając na Hoefera.

          – Nic – odpowiedziała po chwili. – Nic, Viktor... – zamilkła na moment. – Nic, co miałoby jakiekolwiek znaczenie.

          – Nie martw się. Już niedługo będzie po wszystkim. – Pocieszająco pogłaskał ją po plecach. – Będziemy musieli znaleźć trochę czasu i oderwać się od tego wszystkiego... – przerwał i zaczął się jej przyglądać.

          – Powinieneś o czymś wiedzieć... – zaczęła z trudem. – Właśnie się dowiedziałam, że najprawdopodobniej zjawi się tutaj Gert.

          – Marcus się z nim widział?

          – Nie, Marcus przekazał mi list od niego. – Spojrzała na Viktora. – Gert napisał, że chce pomóc. – Nie była w stanie powiedzieć mu więcej.

          – I? – zapytał, najwyraźniej nie dostrzegając żadnego problemu.

          – Uznałam, że powinieneś wiedzieć.

          – Myślisz, że może nam się do czegoś przydać? – Rzeczowo podszedł do sprawy.

          – Byłby idealnym trzecim, ale nie wiem, czy będę umiała z nim współpracować po tym... – głos jej się załamał. – Zresztą... On mnie zostawił, gdy wróciłam do Averheim. Napisał to w liście. To był obrzydliwy list... Teraz napisał, że to nie była prawda... że zrobił to, by mi pomóc – wyrzuciła z siebie.

          – Dlaczego o tym mówisz? – Viktor uważnie śledził każdy jej gest.

          Na moment zamknęła oczy, po czym odetchnęła głęboko i spojrzała na niego.

          – Chciałam, żebyś wiedział... Może faktycznie nie powinnam ci o tym mówić. Nie wiem.

          – Czy nasza sytuacja jest dość jasna? Jesteś wzburzona, więc nie jest to informacja bez znaczenia – zauważył. – Nie jest ci ze mną dobrze?

          – Jest – odparła bez wahania.

          – Więc czym się przejmujesz? – Uśmiechnął się lekko i pogładził ją po policzku. – Zjawi się tu i będziemy mieli trzeciego.

          – Myślę, że nie zechce nam pomagać, gdy się dowie...

          – W takim wypadku zaczekamy na tego łowcę – przerwał jej – albo pójdę tam sam.

          – Nie pójdziesz tam sam, bo ja się tam wybieram, a co do tego, że mają być trzy osoby, to też już nie mam pewności. – Zerknęła na Hoefera, który nadal stał na uboczu. – Zrobimy to choćby i sami – postanowiła.

          – Naprawdę nie widzę powodu, żeby się przejmować – powiedział Viktor. – Oczywiście rozumiem, że ktoś mógł cię wkurzyć, ale...

          – Przepraszam – weszła mu w słowo – po prostu jestem...

          – Wstrząśnięta – dokończył za nią.

          – Tak. Ktoś się zabawił moim kosztem, moim życiem. – Zgniotła list i rzuciła go na ziemię.

          – Nie powinniśmy niczego tu zostawiać – powiedział jeden z najemników, zbliżając się.

          – Spal to – poprosiła, po czym zwróciła się do Viktora: – Zbierajmy się stąd. Mam już dość tego postoju.


          Jechali w milczeniu. Wszyscy zdawali się być skupieni i czujni, tylko Veronika pogrążyła się w zamyśleniu. Nie mogła dojść do siebie po tym, czego się dowiedziała i obawiała się spotkania z Gertem. Nie miała pojęcia, jakie to może mieć konsekwencje.


          Na noc zatrzymali się w niewielkim zagajniku oddalonym od drogi. Ci, którzy nie musieli wartować, od razu po kolacji położyli się w pobliżu ognisk, ponieważ było chłodno od wszechobecnej tam wilgoci.

          Veronika siedziała przy śpiącym Viktorze. Czuła niepokój pomimo ciszy, jaka panowała. Co jakiś czas nerwowo rozglądała się dokoła i ciężko było jej się skupić na pracy nad zaklęciem.


          Było niewiele po północy, gdy jeden z najemników wrócił do obozu.

          – Ktoś się zbliża – wyszeptał i zaczął budzić kompanów.

          Czarodziejka ostrożnie dotknęła Viktora.

          – Nie śpię – powiedział cicho.

          Większość ponaciągała kusze, pozostali trzymali dłonie na mieczach. Starali się nie ruszać.

          Kobieta ukryła się za jednym z drzew i wtedy dostrzegła zmierzającego w ich stronę jeźdźca. Prawdopodobnie wiózł zwłoki przerzucone przez konia, którego prowadził. Minął pierwszych strażników mierzących do niego z kusz i zatrzymał się kilka kroków od posłań.

          – Bądźcie pozdrowieni, podróżni – odezwał się przybysz, który ukrywał twarz pod obszernym kapturem. – Mogę się przyłączyć?

          – To Gert – powiedział Filip i rozejrzał się w poszukiwaniu Veroniki, która stała bez ruchu i obserwowała wszystko zza drzewa.

          Viktor wyciągnął miecz i szybkim krokiem ruszył w stronę nowo przybyłego.

          – Zdejmij kaptur – rozkazał. – Dajcie światło.

          Gert bez słowa wykonał polecenie, ukazując twarz starca z siwą bródką. Zaskoczony tym widokiem Viktor spojrzał w stronę czarodziejki.

          – To kamuflaż – wyjaśnił Schmidt. – Jeśli chcecie, zaraz się go pozbędę.

          – Opuśćcie broń. To przecież on – odezwał się Filip, podchodząc bliżej. – Świetne przebranie.

          – Dziękuję – odparł z uśmiechem Gert. – Gdzie jest Veronika?

          Zamarła, gdy wypowiedział jej imię.

          – Mam dla niej niespodziankę. – Rozejrzał się.

          – Wsadź sobie gdzieś swoją niespodziankę i spieprzaj stąd – rzuciła po chwili, nie opuszczając swojej kryjówki.

          – Prawdę mówiąc, spodziewałem się tego – powiedział i powoli zsiadł z konia. – Panowie, dajcie tu światło. – Stanął przy zwłokach. – Zechcesz zerknąć? – zwrócił się do niej. – To formalność – dodał, bo nie doczekał się żadnej reakcji.

          – Mam gdzieś twojego trupa – warknęła.

          – Ale to wyjątkowy trup. To on zabił Helmuta – wyjaśnił.

          Veronika głęboko odetchnęła i niepewnym krokiem ruszyła w jego stronę. Gdy zatrzymała się w pobliżu zwłok, najemnik przyświecił, a Schmidt podniósł głowę nieboszczyka. Miał poderżnięte gardło, a z jego pleców sterczała strzała. Czarodziejka rozpoznała w nim Casimira i zamierzała odejść bez słowa.

          – To jego rzeczy – powiedział Gert, wskazując torbę przytroczoną do siodła. – Wiem, że to dosyć... dziwny prezent, ale może zechciałabyś go przyjąć w ramach przeprosin?


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top