część 44

          – My chcemy to zrobić inaczej – powiedziała.

          – Musicie współpracować.

          – Nie będę współpracować z Alexem i z setką jego ludzi. Nad tym nie da się zapanować...

          – Alex jest rozsądny – przerwał jej Gottri – i zna różne sztuczki. Może się przydać. Spróbuj przemówić mu do rozsądku, żeby nie brał ich tak wielu.

          – Nawet nie mam z nim kontaktu. Opuścił zajazd.

          – Jak to? – zdziwił się krasnolud.

          – Po prostu sobie poszedł. Nie wiem – wzruszyła ramionami – może się obraził.

          – Obraził się? To nie czas, żeby się obrażać... – Pokręcił głową. -- Wiem, że zawiodłem... – popatrzył na nią – i ufam, że wiesz, co robisz, dlatego podporządkuję się twojej decyzji.

          – Cieszę się – uśmiechnęła się lekko – i chcę, żeby wszystko było jasne. Nie przyszłam tu dlatego, że ty zawiodłeś i ja uważam, że to się powtórzy. Jestem z tobą szczera i naprawdę chodzi tylko o to, o czym już mówiłam – zapewniła go.

          – Nieważne. Mnie chodzi o coś innego. Jak wrócicie, sam pojadę do Sylvanii. Wy ocalicie Jose, a mnie być może uda się uratować kogoś innego. W ten sposób wszystko się zrównoważy... – zamilkł na moment. – A jak nie, to zginę – dodał ciszej.

          – Zrobisz, co uznasz za stosowne... Jutro ruszamy – oznajmiła, kierując się do wyjścia. – Jeśli wpadnę na Alexa, powiem mu, żeby się z tobą spotkał.

          – Jeśli będę miał okazję, postaram się przemówić mu do rozsądku – obiecał.

          – Tylko, proszę cię, nie mów mu o naszym planie, bo nie chcę, żeby znał szczegóły.

          – Ja nie znam planu.

          – Znasz zarys, to wystarczy. Nic mu nie mów – powtórzyła.

          – Dobra. – Skinął głową z powagą.


          Po wyjściu od Gottriego, czarodziejka zajrzała do Viktora, by powiedzieć mu, że będzie wartowała. Nie dał się przekonać, że lepiej by było, gdyby położył się spać i większość nocy spędzili razem w głównej izbie.


          Rano Veronika wybrała się do miasta, gdzie kupiła rudą perukę, kapelusz z dużym rondem oraz kosmetyki do makijażu. Gdy wróciła do zajazdu, wszyscy byli już gotowi do podróży i przed południem udało im się opuścić Leichenberg. Wkrótce potem dotarli do granicy z Sylvanią, gdzie zatrzymali ich strażnicy, pytając, dokąd i po co jadą.

          – To nie wasza sprawa – warknął Viktor. – Zdaje się, że pobieracie tu opłatę drogową.

          Dowódca trochę się oburzył, ale przyjął pieniądze i na tym sprawa się zakończyła.


          Mrok panujący w Sylvanii był bardziej wyczuwalny niż widoczny. Ziemię porastała trawa pokryta cienką warstwą czegoś, co przypominało popiół. Strumienie magii były dość porywiste. Czarodziej, który by z nich korzystał, musiałby być bardzo ostrożny i niezwykle skoncentrowany.

          W miarę jak posuwali się naprzód, powietrze zdawało się gęstnieć.


          Po czterech godzinach zatrzymali się przy dużej, zadaszonej studni przykrytej ciężką płytą. Obok stało drewniane wiadro przywiązane liną. Na tablicy nieopodal wyryte było ostrzeżenie:

          „Podróżny, dbaj o to, by inni też mogli skorzystać z tej studni. Za niszczenie własności księcia Manfreda von Carsteina grożą surowe kary."

          – Możemy porozmawiać? – Marcus zwrócił się do Veroniki.

          Skinęła głową, po czym zerknęła na niego i wtedy wyczytała z jego twarzy, że coś się stało. Poczuła niepokój.

          – Na osobności – ściszył głos i ruszył przed siebie.

          – Zaraz wrócę – powiedziała do Viktora, po czym podążyła za Hoeferem.


          – Wierzysz w przeznaczenie? – zapytał Marcus, zatrzymując się w takiej odległości od pozostałych, by nikt nie podsłuchał ich rozmowy.

          – Nie wiem – odparła, wpatrując się w niego z uwagą. – Do rzeczy.

          – Pamiętasz wizję, w której ukazał ci się Morr?

          – Yhm – potwierdziła, nie domyślając się, do czego zmierzał.

          – A gdybym powiedział, że to nie była wizja? – Na moment odwrócił wzrok. – Gdybym powiedział, że... – zamilkł – że to ja? – dokończył drżącym głosem.

          Veronika przez chwilę patrzyła na niego w milczeniu z kamiennym wyrazem twarzy.

          – A to ty? – zapytała w końcu, niezwykle dokładnie wypowiadając każde słowo.

          Nie odpowiedział od razu, więc minęła go i ruszyła dalej.

          – Zaczekaj – usłyszała za sobą. – Mam dla ciebie list.

          Gwałtownie się zatrzymała, mając wrażenie, że nie jest w stanie zrobić kolejnego kroku. Poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca.

          – Kolejny? – Powoli odwróciła się w stronę Hoefera i zatrzymała wzrok na pergaminie, który trzymał w dłoni.

          – Owszem – potwierdził, nie patrząc już na nią.

          – Od kogo tym razem? – rzuciła, choć była niemal pewna, że znała odpowiedź.

          – Od Gerta... Prosił, bym ci go dał w Sylvanii.

          Bez słowa podeszła do Marcusa, wyszarpnęła z jego ręki list i otworzyła go.

          – Chciałbym, żebyś... – zaczął, ale zupełnie go zignorowała.

          Zaczęła czytać:


          Najdroższa,

          to, co napisałem w poprzednim liście, oczywiście nie było prawdą. Wybacz, że Cię zraniłem, ale zrobiłem to, by Cię chronić. Casimir stał się dla Ciebie zbyt poważnym zagrożeniem i musiałem zacząć działać. Gdybym na Ciebie zaczekał, nie pozwoliłabyś mi na to, a gdybym nie zostawił tamtego listu, pewnie próbowałabyś mnie powstrzymać. Mam nadzieję, że zrozumiesz i nie będziesz gniewać się na mnie zbyt długo.

          Prawdopodobnie wkrótce się spotkamy. Jeśli zabójca nie ujawni się do granicy z Sylvanią, dołączę do was i zrobię, co w mojej mocy, by Ci pomóc.

                                                                                          Kocham Cię ponad życie

                                                                                                                                   Gert


          Veronika podniosła wzrok i popatrzyła na Viktora, a potem na Marcusa. Gdy poczuła, że nogi odmawiają jej posłuszeństwa, usiadła na trawie.

          – Nie wiem, co jest w tym liście – Hoefer kucnął przy niej.

          – Tamten czytałeś, więc przeczytaj i ten – powiedziała zrezygnowanym głosem i podała mu pergamin. – Zobacz, co zrobiłeś.

          Mężczyzna szybko przeczytał list, rozejrzał się nerwowo i oddał go czarodziejce.

          – To nie był mój wybór. Nie miałem z tym nic wspólnego. Po prostu poprosił mnie o przysługę – tłumaczył.

          – Oszukałeś mnie... – wyszeptała.

          – Nie wiedziałem, co jest w tym liście.

          – Wszyscy jesteście siebie warci. Nie chcę was znać! – uniosła się. – Ani ciebie, ani jego!

          – Nie chciałem cię wykorzystać ani skrzywdzić...

          – Zrobiłeś to! – krzyknęła, na moment tracąc nad sobą panowanie. – Manipulujecie i robicie to, na co macie ochotę, nie licząc się z nikim! Ustawiacie sobie ludzi, jak wam pasuje! Nie patrzycie na nikogo! – Podniosła się i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę towarzyszy.

          – Zaczekaj... – poprosił, nie ruszając się z miejsca.

          – Czego jeszcze chcesz?! – Zatrzymała się i odwróciła w jego stronę. – Masz dla mnie więcej listów, czy może znów sprawisz, że doznam wizji?!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top