część 43

          – Czego chcesz? – zapytała Veronika.

          – Chcę wiedzieć, kim ona jest.

          – Pytasz o Estelę? – upewniła się czarodziejka.

          – Tak. Masz mi powiedzieć, kim ona jest i czego od niej chce ten wampir.

          – Skąd mam wiedzieć? – Nie zamierzała zdradzać mu szczegółów. – Nie jestem w stanie ci zapłacić, w związku z czym dziękuję ci za pomoc.

          – W takim wypadku życzę powodzenia. – Zabrał swój pistolet i ruszył do wyjścia.

          – Wzajemnie – rzuciła, myśląc o nim jak najgorzej.

          Viktor odprowadził go wzrokiem, po czym usiadł na swoim miejscu i wrócił do kolacji, co chwilę zerkając na Veronikę.

          – Dobrze się znacie? – zapytał po chwili.

          – Pracował dla Gerta jako ochroniarz w czasie, gdy mieliśmy problemy z wampirami w Nuln – wyjaśniła. – Kiedyś był łowcą czarownic.

          – Myślałem, że z niektórych zawodów nie można zrezygnować. Wiesz, tajemnice i te sprawy.

          – Yhm... Dziwny jest. Muszę się go... – przerwała i zaczęła jeść. – Chociaż może nie będzie sprawiał problemów, jak zrobimy swoje.

          – O ile się nie mylę, jedziemy w tym samym kierunku i w tym samym celu. Ponieważ nasze drogi się krzyżują, spodziewam się, że jednak będzie sprawiał problemy.

          – W razie czego jakoś temu zaradzimy – powiedziała z westchnieniem. – Na pewno nie można dopuścić do tego, by szturmował zamek... – Zamyśliła się, po czym spojrzała na Viktora. – Chyba powinniśmy zostawić tu krasnoluda. Nie może z nami jechać, jeśli mamy udawać kupców.

          – Tak – pokiwał głową – mogliby go rozpoznać.

          – Mnie też. Nie pomyślałam o tym – przyznała. – Muszę przygotować sobie dobry kamuflaż. Rano się tym zajmę... A co do niego – skinęła w stronę drzwi – to może nie będzie kłopotów. On przez cały czas tak się zachowywał.

          – To znaczy? – zainteresował się.

          – Ciężko było się z nim dogadać. Niby dla nas pracował, a w pewnym momencie odjechał. Potem wrócił, bo chciał z nami ścigać te wampiry. To była dość nietypowa i trudna współpraca.

          – W Sylvanii trzeba będzie działać, podejmować szybkie decyzje i natychmiast reagować. Nie będzie czasu na przepychanki – zaznaczył Viktor.

          – Jakie przepychanki? – zapytała. – Zirytujesz się, wyzwiesz go na pojedynek i po sprawie. Dla ciebie to chwila.

          – Może i chwila, ale to bez znaczenia, jeśli akurat będziemy w korytarzu tego zamku.

          – Przecież tam go nie będziemy ze sobą ciągnąć. Już sobie przypomniałam, co to za jeden i nigdzie go ze sobą nie biorę. On jest niezdyscyplinowany. Może i fajny z niego chłopak, ale nie do pracy... Muszę iść do Marcusa. Chodź ze mną – zaproponowała, podnosząc się z miejsca.


          Hoefer był u siebie. W jego izbie stał tuzin obrazów. Veronika podeszła do nich, by dokładnie im się przyjrzeć.

          – Piękne – stwierdziła z nadmiernym zachwytem. – Czy to nie jest...

          – Tak – potwierdził Marcus, zanim zdążyła dokończyć.

          – To skarby. – Uśmiechnęła się, patrząc na kiczowate malowidła.

          – Doszedłem do wniosku – zaczął Hoefer – że to nie mogą być zbyt cenne dzieła. Takie są rozpoznawalne... I ja nie dam rady sprzedać tych obrazów. Nie potrafię robić takich rzeczy – przyznał. – Ten, kto się tym zajmie, będzie musiał coś powiedzieć na ich temat.

          – Marcus... – położyła rękę na jego ramieniu – my nie będziemy ich sprzedawać. Mamy z nimi tylko wjechać do miasta. To przecież przepustka na bramę.

          – Może jednak wejdziemy z nimi do zamku? Nie wykluczałaś takiej ewentualności – przypomniał Viktor.

          – W sumie przy okazji można by na nich zarobić – stwierdziła czarodziejka, przyglądając się płótnom. – Ile za nie dałeś? – zwróciła się do Hoefera.

          – Po pięć srebrników za sztukę. – Skrzywił się. – Myślisz, że w Sylvanii tego potrzebują?

          Veronika i Viktor roześmiali się, widząc jego minę. Marcus popatrzył na nich i wzruszył ramionami.

          – A wóz? – zapytała.

          – Zostawiłem go tam, gdzie go zakupiłem – odparł.

          – To co? Jutro ruszamy? Trzeba jeszcze kupić prowiant. – Spojrzała na Viktora. – Rano wyskoczę do miasta, a potem możemy jechać.

          – Ja muszę iść po ten wóz – wtrącił Hoefer.

          – Nie spieszy nam się. Nic się nie stanie, jak wyruszymy w południe – powiedziała. – Był tu ten mój znajomy, który zaginął w górach – zwróciła się do Marcusa.

          – Odnalazł się. – Sprawiał wrażenie, jakby ucieszyła go ta informacja. – Przyłączy się do nas? Może to ten trzeci?

          – Też tak pomyślałam, ale mam nadzieję, że to nie on. Nie zamierzam go przekonywać do współpracy. Ostatecznie, jeśli ma nam towarzyszyć, to będzie, prawda?

          – Tak. – Pokiwał głową.

          – Zdecydowałam, że nie weźmiemy Gottriego – oznajmiła. – Musi tu zostać, bo w Sylvanii mógłby ściągnąć na nas czyjąś uwagę. Jest zbyt charakterystyczny. Zgadzasz się ze mną? – Popatrzyła na Hoefera.

          – Tak, tam nie ma zbyt wiele krasnoludów – stwierdził – tym bardziej zabójców krasnoludzkich.

          – A najprawdopodobniej nie zechciałby zmienić fryzury – dodała. – Porozmawiasz z nim?

          – Dobrze, ale darzy cię wielką sympatią i szacunkiem. Jeśli mi się nie uda, sama będziesz musiała się tym zająć.

          – To może od razu ja do niego pójdę – zdecydowała czarodziejka. – Później może być trudniej. Zaraz to załatwię... Może będzie chciał kupić jakiś obraz? – zażartowała.

          – Są zarezerwowane – zaznaczył – ale może złożyć zamówienie, jeśli chce.

          – Gdzie cię znajdę? – zapytała Viktora, kierując się do wyjścia.

          – Będę u siebie – odpowiedział i ruszył za nią.


          – Chcę porozmawiać o naszej wyprawie – zaczęła Veronika, gdy Gottri zaprosił ją do swojej izby.

          – Najwyższy czas – stwierdził krasnolud.

          – Mamy plan. Myślę, że jest dobry... – popatrzyła na niego – ale musimy użyć kamuflażu.

          – To znaczy?

          – Będziemy udawać kupców handlujących obrazami. Tak chcemy wjechać do miasta, a być może nawet do pałacu, chociaż tam najprawdopodobniej spróbujemy się zakraść – wyjaśniła. – Wiem, że dla ciebie to ważne, by tam pojechać, ale chciałam cię prosić, żebyś tu na nas zaczekał.

          – Dlaczego? – zapytał, wbijając w nią wzrok.

          – W Sylvanii jest mało krasnoludów i rzucałbyś się w oczy, a nam bardzo zależy, by nie było nas tam widać.

          – Nie muszę jechać do samego miasta – powiedział Gottri.

          – A po drodze? Co, jeśli spotkamy kogoś po drodze? Tam też będziemy udawać kupców, a ty będziesz wyglądał jak krasnolud, który jedzie na wojnę. Przykro mi, ale tak będzie najlepiej... Mam też dla ciebie dobrą wiadomość. Niedawno na dole rozmawiałam z Alexem.

          Na twarzy Gottriego momentalnie zagościł uśmiech.

          – Ma się dobrze – kontynuowała. – Zdaje się, że zbiera ludzi, którzy ruszą z nim do Sylvanii. Chyba zamierza odbić Jose.

          – To może przyłączę się do nich? Zaraz, ale wy też chcecie go odbić.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top