część 42
– Wybierz miejsce, a ja złożę zamówienie. – Viktor puścił dłoń Veroniki i skierował się do baru.
Skinęła głową i ruszyła w stronę trzech jego ludzi, którzy siedzieli mniej więcej na środku sali.
– Widzieliście twarz tego faceta w rogu? – zapytała ich po cichu, pochylając się.
– Nie – zaprzeczył jeden z najemników.
– Od dawna tam siedzi? Ma jakąś broń? – dopytywała.
– Od godziny. Pistolet.
– Zwykły czy wielostrzałowy?
– Zwykły – odpowiedział. – Zamówił tylko jeden puchar i tak siedzi. Pewnie na kogoś czeka.
– Na to wygląda. – Wyprostowała się i omiotła izbę wzrokiem.
– Nie chcieliśmy niczego robić bez rozkazu – wyjaśnił mężczyzna, patrząc na nią.
– W porządku. – Ruszyła w stronę wolnego stołu.
Veronika usiadła tak, by widzieć zakapturzonego gościa. Nie mogła oprzeć się wrażeniu, że przez cały czas ją obserwował.
– Zamówiłeś? – zapytała Viktora, który właśnie podszedł.
– Tak. – Odstawił na blacie dwa kufle piwa. – Zaraz wrócę – powiedział i od razu poszedł w kierunku mężczyzny, który zaniepokoił czarodziejkę.
Zatrzymał się przed nim i przez jakiś czas przyglądał się mu bez słowa. Jeden z najemników przerwał jedzenie, podniósł się z miejsca i stanął pod ścianą.
Czarodziejka obserwowała wszystko z uwagą.
Wreszcie Viktor zbliżył się do mężczyzny i przez chwilę o czymś rozmawiali.
– I co? – zapytała, gdy wrócił do stołu.
– To nie Casimir – powiedział prawie szeptem, siadając naprzeciwko niej. – Jedzie w tę samą stronę co my. Zbiera ludzi, bo zamierza przeprowadzić tam jakąś akcję. – Rozejrzał się. – Nie chciał zdradzić szczegółów – dodał, widząc pytające spojrzenie kobiety.
– Kolejny wariat jak ci z rynku – podsumowała.
– Dziwny jest... – dyskretnie zerknął w stronę zakapturzonego mężczyzny – w porównaniu z pozostałymi wariatami.
– Powiesz mi, co wiesz, czy muszę ci zadać tysiąc pytań? – Lekko się zirytowała.
– Próbuję pozbierać myśli. Wiesz, jak to jest, gdy coś wyczuwasz, ale nie jesteś w stanie tego nazwać, tak? Muszę się zastanowić... Jest nienaturalnie spokojny. Nawet się nie zdenerwował, kiedy się nim zainteresowaliśmy, a ja zacząłem się koło niego kręcić. Liczyłem na to, że coś zrobi.
– Musi być pewny siebie – stwierdziła.
– Właśnie... – Pokiwał głową. – Taki łowca wampirów zazwyczaj jest bliski szaleństwa, nadpobudliwy. Ten sprawiał wrażenie, jakby dobrze wiedział, czego chce i miał precyzyjny plan, jak to osiągnąć.
– A ilu osób potrzebuje? – zapytała czarodziejka.
– Nie wiem – odparł – ale chyba nie chcesz się zatrudnić?
Karczmarz postawił przed nimi talerze z kolacją.
– Nie, nie lubię brać udziału w czyichś przedsięwzięciach. Po prostu jestem ciekawa, co zamierza.
– Rozumiem, ale tu chyba większość ma jakieś plany związane z wampirami. W każdym zajeździe, w każdej piwnicy, gdzie zbierają się łowcy, powstają nowe pomysły, jak zabić kolejnych wrogów. – Zaczął jeść. – Jeśli chcesz, możemy się do niego przyłączyć. Może wprowadzi nas na jakieś tajne spotkanie łowców wampirów. – Uśmiechnął się.
– Dzięki. Prawdę mówiąc, mam już dość wampirów. Jak skończymy z tym naszym, poszukam sobie kultysty z krwi i kości.
– Ciepłego?
– Właśnie. – Podniosła wzrok, bo mężczyzna w kapturze wstał.
Powoli odłożyła sztućce, gdy ruszył w ich stronę. Podwładny Viktora, który cały czas stał pod ścianą, podążył za nim, natomiast siedzący przy stole podnieśli się.
W izbie zapanowała cisza, przerywana jedynie skrzypieniem desek, na których stawał tajemniczy gość.
Viktor zwrócił się do niego bokiem i dał znać swoim ludziom, by pozwolili mu się zbliżyć.
Mężczyzna zatrzymał się przy Veronice i przez chwilę stał w milczeniu. Był na tyle blisko, że poczuła zapach jego perfum. Znała je, ponieważ Gert często ich używał. Uderzyło ją to tak bardzo, że na moment straciła oddech. Serce zaczęło walić jej jak oszalałe i poczuła słabość ogarniającą jej ciało. Drżącą dłonią sięgnęła po piwo i upiła z kufla duży łyk. Zerknęła na Viktora, by upewnić się, że nie zauważył tego, co się z nią działo. Na szczęście nie spuszczał wzroku z przybysza.
– Organizuję wyprawę do miasta hrabiego Theodorusa von Carsteina – zaczął mężczyzna. – Przyłączysz się do mnie? – zwrócił się do czarodziejki.
Rozpoznała jego głos i już nie miała wątpliwości, kto krył się pod kapturem.
– Spieprzaj stąd – rzucił do niego Viktor, podnosząc się z miejsca i jednocześnie kładąc dłoń na rękojeści miecza. – Nie jesteśmy zainteresowani.
– Nie rozmawiam z tobą – mruknął mężczyzna. – Mówiłem do niej. – Skinął w stronę Veroniki.
Najemnicy zbliżyli się do niego, a na znak dowódcy, pochwycili go i od razu odebrali mu broń. Próbował się wyszarpnąć, ale nie miał na to najmniejszych szans.
– Puśćcie go – poprosiła czarodziejka, gdy zsunęli kaptur z jego głowy.
Viktor zerknął na nią, po czym polecił swoim ludziom oswobodzić mężczyznę. Ten od razu wyciągnął rękę po pistolet, który jeden z najemników podał przywódcy.
– Nie znam cię – powiedział Viktor, odkładając broń na stole. – Oddam ci go przy wyjściu.
– Siadaj. – Veronika wskazała Alexowi miejsce.
– Widzę, że znalazłaś profesjonalistów. – Popatrzył na czujnych najemników i zajął ławkę naprzeciwko niej.
– Myślałam, że nie żyjesz – powiedziała, ignorując jego uwagę. – To Alex – zwróciła się do Viktora. – To on zaginął w górach podczas podróży z Jose i Gottrim.
Alex uśmiechnął się krzywo.
– Dokąd się wybierasz? – zapytała go.
– Do Sylvanii – odparł. – Szukam Jose. Domyślam się, że jesteś tu w tej samej sprawie. – Pochylił się nieco do przodu, co spowodowało, że Viktor, stojący w pobliżu Veroniki, przysunął się bliżej i znów położył dłoń na rękojeści miecza. – Z taką obstawą uwolnisz go bez problemu – stwierdził. – Chyba nie będę wam wchodził w drogę. – Wstał.
– Byłeś już w Sylvanii? – Zaczęła się zastanawiać, czy nie zabrać go ze sobą.
– Tak... – odpowiedział. – Mogę zebrać nawet setkę ludzi. W garnizonie Theodorusa jest pięćdziesięciu dobrze uzbrojonych, nie licząc ożywieńców.
– Gdzie chcesz zebrać tych ludzi? – dopytywała.
– Tu i w Sylvanii. Tu z osiemdziesięciu, tam może dwudziestu.
– Mieliśmy inne plany – wtrącił Viktor, zwracając się do Veroniki.
Kobieta skinęła głową, po czym przeniosła wzrok na Alexa.
– Chcesz wziąć zamek szturmem? – zapytała.
– Czemu nie – odparł lekko.
– Nie będziemy działać w ten sposób – powiedziała. – Jeśli chcesz, możesz się do nas przyłączyć. Twoje znajomości tam mogą się przydać.
– Nawet nie wiesz jak bardzo. Mogę zdobyć informacje z samego pałacu. Jestem w stanie dowiedzieć się, co się dzieje w mieście i mogę znaleźć dobrą kryjówkę na krótki okres czasu – założył ręce na piersiach – ale nie ma nic za darmo. – Uśmiechnął się przebiegle.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top