część 4

          Kobieta śledziła go wzrokiem. Zauważyła, że był przemoczony. Wyciągnął swój miecz i wbił go w ziemię. Ściągnął z siebie koszulę i powiesił ją na nim. Potem zdjął buty i spodnie. Nagi przyklęknął przy ognisku, by się ogrzać. Jego skóra lśniła, a mokre włosy opadały mu na twarz i ramiona. W blasku ognia wyglądał niczym bóg. Jego ciało było idealnie proporcjonalne jakby wyrzeźbione przez najzdolniejszego z artystów.

          Veronika patrzyła na niego niczym zahipnotyzowana.

          Nieoczekiwanie podniósł się i poszedł tam, gdzie trzymali swoje torby. Z jednej z nich wyjął koszulę i ze złością rzucił ją na ziemię.

          – Dlaczego mój plecak jest mokry? – warknął.

          – W nocy była burza. – Jeden z najemników się podniósł.

          – Nie zabezpieczyliście rzeczy? – Znów po coś sięgnął. – Papier. – Rzucił go obok koszuli.

          – Wybacz, w ciemnościach po prostu... Zajęliśmy się końmi, jeńcem i prowiantem, a o reszcie zapomnieliśmy – tłumaczył mężczyzna.

          Zdenerwowany przywódca podszedł z powrotem do ogniska i przewiązał się w pasie koszulą, którą zostawił wcześniej na mieczu. Rozejrzał się, po czym położył się na jednym z posłań.


          Czarodziejka zaczęła układać plan ucieczki. Nie mogła przecież zawierzyć słowom porywacza. Przeciw najemnikom postanowiła użyć iluzji, natomiast kwestię ich dowódcy musiała dobrze przemyśleć. Magią nie była w stanie go pokonać. Musiała to załatwić inaczej.


          Gdy się obudziła, słońce było już wysoko. Przywódca stał oparty o drzewo z założonymi na piersiach rękami. Patrzył w jeden punkt, który był gdzieś przed nim. Veronika pomyślała, że sprawia wrażenie, jakby zaglądał do świata bogów.


          Kiedy najemnicy zorientowali się, że ich jeniec nie śpi, jeden z nich przyniósł kobiecie strawę. Tym razem też zjadła sama. Mężczyzna zaczekał, aż skończyła, przykrył ją i zabrał talerz.

          Wtedy porywacz gwałtownie się poruszył i skierował się w jej stronę. Stanął przed nią i zmierzył ją ostrym wzrokiem. Był zły i wcale tego nie ukrywał. Szybkim gestem sięgnął po swój medalion, zerwał rzemień i rzucił go na jej posłanie.

          – Jeśli masz to zrobić, zrób to teraz – zażądał.

          – Żeby oni mnie rozszarpali? – zapytała całkiem przytomnie.

          Spojrzał w stronę swoich ludzi.

          – Przysięgnijcie, że włos jej z głowy nie spadnie! – zwrócił się do nich. – Żaden z was nie podniesie na nią ręki bez względu na to, co się wydarzy! Gdy będzie mogła podróżować, odwieziecie ją do miasta!

          Najemnicy popatrzyli po sobie, a potem na niego, nie rozumiejąc do końca, o co chodzi.

          – Przysięgać! To rozkaz! – ponaglił ich.

          – Przysięgamy – odpowiadali po kolei.

          Przywódca odwrócił się w stronę Veroniki i wbił w nią wzrok. Czuła ogromny niepokój. Była pewna, że oszalał.

          – Nie wiem, ile jest warte ich słowo – wyszeptała.

          – Wiele – mruknął. – Więcej niż jakiegokolwiek czarodzieja.

          – O co ci chodzi? – zapytała zdezorientowana.

          – Powiedziałem ci, jeśli masz to zrobić, zrób to teraz... Jeżeli nie możesz użyć magii, to powiedz, czego potrzebujesz.

          – Jeśli masz ochotę popełnić samobójstwo, to nie wyręczaj się mną. Weź kawałek sznura i powieś się na gałęzi.

          – Przecież i tak to zrobisz – rzucił po chwili.

          Zapanowała cisza. Nie wiedziała, co powiedzieć. Takiego rozwoju sytuacji na pewno się nie spodziewała.

          – Gdzie ci się spieszy? – zapytała półgłosem.

          – Irytuje mnie to czekanie. Wiem, że i tak mnie zabijesz. Nie chcę spędzić w tym obozie ani chwili dłużej, czując to, co czuję. Jeśli mogę wybierać, wolę umrzeć teraz.

          Veronika patrzyła na niego bez słowa.

          – Jeśli chcesz, odwrócę się – zaproponował. – Może to ci ułatwi sprawę.

          – A dlaczego twoje spojrzenie miałoby mi cokolwiek utrudniać? – Zupełnie nie wiedziała, co robić. – Dzisiaj po prostu nie mam ochoty – mruknęła.

          Oczy mu się rozszerzyły, gdy to powiedziała. Wyglądał, jakby miał zaraz roznieść cały ten las. Odwróciła głowę i spojrzała w dal. Dopiero po chwili odważyła się na niego zerknąć. Stał nad nią nieruchomo. Ciężko oddychał ze złości i najwyraźniej z trudem nad sobą panował.

          Nagle odwrócił się, odszedł energicznym krokiem i wezwał do siebie dwóch ludzi.

          – Brońcie się! – nakazał im i sięgnął po miecz, gdy tylko do niego podeszli.

          Zaczęli walczyć. Był niezwykle sprawny. Jego ruchy były szybkie, a ciosy precyzyjne. Uderzał swoich przeciwników tak, by nie zrobić im krzywdy. Po chwili powalił ich obu, wrzasnął i rzucił mieczem tak silnie, że wbił się w drzewo.

          Jeden z pokonanych usiadł i niepewnie patrzył na przywódcę, drugi odszedł powoli, nie odwracając się plecami do rozwścieczonego mężczyzny. Większość w obozie udawała, że niczego nie widzi. Veronika obserwowała to wszystko z niepokojem.

          W końcu przywódca podszedł do bagaży, wyjął z nich butelkę, usiadł pod drzewem i zaczął pić. Czarodziejka pomyślała, że pod wpływem alkoholu będzie jeszcze bardziej nieobliczalny. Nie była w stanie nic z tym zrobić, więc postanowiła zająć czymś umysł. Z wysiłkiem sięgnęła do swojej torby i wyciągnęła z niej pergamin z zaklęciem. Zaczęła się uczyć, choć minęło sporo czasu, zanim zdołała się skupić.


          Kobieta przebudziła się w nocy, gdy do obozu wjechał posłaniec. Jeden z warujących najemników skinął w stronę gęstych drzew i przybyły mężczyzna od razu ruszył we wskazanym kierunku. Zobaczyła, że porywacz wyszedł mu na spotkanie. Przez chwilę rozmawiali i najemnik przekazał mu niedużą torbę. Przełożony klepnął go w ramię i tamten dołączył do pozostałych przy ognisku.

          Dowódca rozejrzał się i zatrzymał wzrok na Veronice. Po chwili do niej podszedł.

          – List został doręczony – poinformował ją, siadając na brzegu jej posłania.

          – Dziękuję – powiedziała.

          – Tu są mikstury. – Wyciągnął z torby flakonik. – Znacznie przyspieszą gojenie ran. Za trzy dni powinnaś być zdrowa. – Otworzył fiolkę i podał jej, po czym wyjął drugą. – Wypij obie. To dwie różne. Po prostu nie można ich przechowywać razem.

          – Jeśli tak twierdzisz. – Przyjęła pierwszą porcję i ciepło momentalnie rozeszło się po jej ciele.

          – Tak tu jest napisane. – Wskazał jakąś etykietkę.

          – Jest zbyt ciemno, bym mogła to odczytać. – Wzięła od niego drugą i również wypiła jej zawartość.

          Odłożył torbę tak, by mogła do niej sięgnąć.

          – Zanim to zrobisz, chciałbym... żebyś mi wybaczyła – powiedział, nie patrząc na nią.

          – Po co ci moje wybaczenie? – zapytała.

          – Zabiłem tego krasnoluda, ale nie pastwiłem się nad jego duszą. Nie odejdę w spokoju, jeśli tego nie usłyszę...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top