część 39

          – Wóz możemy kupić, a towar mogę wyczarować w razie jakiejś kontroli. Powiedz mi tylko, co to ma być.

          – Nie mam pojęcia. Może dzieła sztuki? – zaproponował Hoefer. – Trudno je wycenić, a byle strażnik nie zna się na przykład na malowidłach... Ale czy to nie jest zbyt ryzykowne?

          – Chyba nie bardziej niż wchodzenie do zamku wampira w celu zamordowania gospodarza – stwierdziła Veronika.

          – Kiepsko by było, gdybyśmy utknęli przy samej bramie z trefnym towarem – powiedział. – Ale na tym to akurat ty lepiej się znasz – dodał.

          – Magia bywa zawodna – przyznała – ale nie wiem, co jest większym ryzykiem. To, czy wybranie się tam w trzy osoby.

          – W takim wypadku może nie będziemy stawiać na magię, tylko kupimy jakieś bazgroły?

          – Można i tak. Pomysł z dziełami sztuki jest niezły.

          – Rano zorientuję się, czy sprzedają tu jakieś obrazy – zadeklarował Marcus. – Obawiam się jednak, że w tym mieście jest raczej deficyt sztuki.

          – Przydałby się nam początkujący malarz. Potrzebujemy czegoś, co nie jest dostępne, czego jeszcze nikt nie widział. To zminimalizuje ryzyko. – Z uśmiechem pokiwała głową. – Świetny pomysł. Podoba mi się coraz bardziej.

          – Te obrazy mają nam tylko pomóc przejść przez bramę miasta?

          – Tak – potwierdziła. – Zatrzymamy się w porządnym zajeździe i rozejrzymy się po okolicy. Nie będę niczego planować na podstawie opowieści krasnoluda ani jakichś mapek. Muszę to najpierw sama obejrzeć. Na miejscu wszystko się wyklaruje. Ułożymy plan, omówimy szczegóły i przystąpimy do realizacji... – Zamyśliła się na moment, po czym spojrzała na Marcusa. – Gdyby wszyscy byli w mieście, mogliby czekać z końmi w pobliżu zamku w jakiejś mniejszej uliczce.

          – Takie szczegóły też będziemy mogli ustalić dopiero na miejscu, chociaż z drugiej strony kilkanaście osób to nie jest szczegół. Trzeba to dobrze przemyśleć, zanim tam pojedziemy – zasugerował.

          – Nie muszą stać wszyscy razem. Ponoć to normalne miasto, więc jeśli zdecydujemy się działać w dzień, na ulicach będzie ruch. Trzeba tylko zadbać o kamuflaż, pochować zbroje, broń, ubrać się jak mieszczanie. Pomyślę o tym. – Ruszyła do wyjścia.

          – Podjęliśmy już decyzję co do ilości osób? – zapytał.

          – Wstępnie – powiedziała czarodziejka. – Jeszcze przed rozmową z tobą nie zakładałam, że moglibyśmy pojechać tam wszyscy. To może okazać się nierozsądne albo zbyt ryzykowne, ale na chwilę obecną tak. Do środka na pewno wejdę z Viktorem. Nie wiem, kto będzie nam towarzyszył. Dobrze walczysz?

          – Za późno zacząłem naukę, by osiągnąć poziom Filipa czy Ulrycha – odparł.

          – A więc najprawdopodobniej to nie będziesz ty.

          – A ty dobrze walczysz?

          – Moja magia jest potężną bronią. Przy sprzyjających okolicznościach jestem w stanie zabić kilkadziesiąt osób jednym zaklęciem. Myślę, że to wystarczy – stwierdziła, po czym opuściła jego izbę i wróciła na schody.

          Czuła się lepiej po rozmowie z Hoeferem. Obawiała się jechać do Sylvanii bez wsparcia i była zadowolona, że pojawiła się możliwość zabrania tam wszystkich ludzi. Doszła też do wniosku, że straż na murach nie powinna stanowić dla nich przeszkody. Zawsze mogła użyć przeciwko nim iluzji. Smok, którego była w stanie wyczarować, poradziłby sobie z nimi bez większego problemu. Nawet gdyby nie zabił ich wszystkich, zająłby ich na tyle, że wraz z towarzyszami mogłaby opuścić zamek i zniknąć w mieście. To był doskonały sposób na odwrócenie uwagi bez poświęcania kogokolwiek. Nikt by na nich nie patrzył, gdyby nad miastem pojawiła się przerażająca bestia.


          Świtało, gdy ktoś zaczął walić w drzwi wejściowe.

          – Kogo tam niesie po nocy? – rozległ się głos karczmarza. – Gości mi pobudzicie.

          – Otwierać! Straż miejska!

          Veronika zeszła do połowy schodów, żeby im się przyjrzeć. Stanęła w cieniu przy ścianie, by nie rzucać się nikomu w oczy. Karczmarz wpuścił do środka pięciu uzbrojonych mężczyzn, którzy od razu rozsiedli się przy stole. Wyglądało na to, że po prostu chcieli napić się piwa, więc po cichu wróciła na swoje miejsce.


          W końcu na dworze zrobiło się widno. Czarodziejka zaniosła swoje rzeczy do pokoju, po czym poszła do Viktora. Rozebrała się i delikatnie usiadła na jego łóżku.

         – To ty? – zapytał zaspanym głosem.

         – Tak – odparła

         – Skąd wiesz, o kogo pytałem? – Otworzył oczy i rozejrzał się. – Już dzień.

         – Tak – potwierdziła, kładąc się obok niego. – Jestem zmęczona.

         – Dzisiaj nie ruszamy? – zapytał, obejmując ją i przytulając do siebie.

         – Nie.


          Gdy Veronika się obudziła, Viktor układał w wazonie polne kwiaty. Obok stał obiad, sądząc po zapachu, jeszcze ciepły.

          – Dzień dobry – przywitała się, siadając na łóżku.

          Viktor natychmiast odwrócił się jej stronę.

          – Dzień dobry. Zobacz, co dostaliśmy. – Wskazał na bukiet.

          – Bardzo ładne.

          – Podobają ci się? – zapytał.

          – Yhm. – Uśmiechnęła się do niego.

          – Prawdę mówiąc, sam je kupiłem – przyznał nieco zmieszany. – Nie byłem pewien, jakie lubisz.

          Zachwycona tym wyciągnęła do niego rękę. Nie odczytał tego właściwie i podał jej wazon. Odstawiła go na szafce przy łóżku i powtórzyła gest. Viktor zmarszczył czoło i zbliżył się do niej, a wtedy przyciągnęła go do siebie i zaczęła całować.

          – Masz ochotę na zimny obiad? – przerwał na chwilę, by się upewnić.

          – Oczywiście...


          – Tak powinien się zaczynać każdy mój dzień – powiedziała Veronika, odpoczywając po namiętnych uniesieniach.

          – Od obiadu? – zapytał Viktor, uśmiechając się.

          – Byłoby miło.

          – Nie lubisz wcześnie wstawać?

          – Lubię. Trochę sobie żartuję. Po prostu wprawiłeś mnie w wyjątkowy nastrój. Nie pamiętam, kiedy tak dobrze się czułam – przyznała szczerze.

          – Cieszę się. – Pocałował ją.

          – Teraz chyba czas coś zjeść. – Usiadła na skraju łóżka i zaczęła się ubierać.

          Przed posiłkiem ustawiła wazon z kwiatami na stole. Pochyliła się nad nimi i przez chwilę delektowała się ich zapachem. Viktor obserwował ją z nieskrywaną radością.


          – Pójdę się wykąpać i przebrać, a potem chyba będzie trzeba porozmawiać o tym, co dalej – powiedziała czarodziejka, gdy skończyli jeść. – W nocy wpadliśmy z Marcusem na pewien pomysł. Jest dość interesujący. A, i miał wizję. Widział trzy osoby, ale jednej nie rozpoznał.

          – Trzy osoby w Sylvanii? Szkoda, że nie jedna – w jego głosie zabrzmiała nuta ironii. – Widział mnie?

          – Tak – potwierdziła, wstając. – Wygląda na to, że jest ci to pisane. Idę się odświeżyć. – Pocałowała go i skierowała się do wyjścia



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top