część 35
Viktor zamyślił się na chwilę.
– Z pewnością łatwiej będzie nam wejść niż wyjść – odezwał się w końcu.
– Mam wielką ochotę to przeżyć, więc nie wejdziemy tam, dopóki nie będziemy mieli planu wyjścia.
– Żaden plan nam tego nie zagwarantuje, jeśli będziemy w grupie. Jedyne, co możemy zrobić, to dostać się tam i wyrżnąć wszystkich. Nawet jeśli nam się uda wejść po cichu, będzie nas tylu, że nietrudno będzie o przypadkowe spotkanie z jakimś strażnikiem, służącym czy kimkolwiek innym.
– Jak to „tylu"? – zapytała Veronika.
– Ty, ja i nie wiem, kogo jeszcze tam weźmiesz, a przypominam, że mamy stamtąd zabrać jeszcze dwie osoby.
Kobieta podniosła się z krzesła i w zamyśleniu podeszła do okna. Przez chwilę stała tam bez ruchu, wpatrując się w budynek po przeciwnej stronie ulicy.
– Te dwie dodatkowe osoby to szczegół. – Odwróciła się w stronę Viktora. – Jeśli uda się ich uwolnić, to bardzo dobrze, ale najważniejsze jest, żeby zabić wampira i bezpiecznie opuścić to miejsce.
Mężczyzna popatrzył na nią zdziwiony.
– To wygląda już nieco inaczej – stwierdził – jednak i tak musimy wiedzieć, gdzie szukać wampira. Musimy się do niego dostać.
– Do nich też... – powiedziała po chwili namysłu i pokiwała głową. – Czarodziej może nam zapewnić drogę odwrotu.
– Jak? – zainteresował się.
– Odwróci ich uwagę – wyjaśniła.
– Więc zginie – stwierdził. – Chyba że to ktoś potężny?
– Nie – zaprzeczyła. – Sporo potrafi i jest skuteczny, ale nie na tyle. Jesteśmy mniej więcej na tym samym poziomie. To ostateczność, gdyby naprawdę nie było jak stamtąd wyjść. Nie widzę powodu, żebyśmy wszyscy mieli ginąć. On i tak jest teraz w beznadziejnej sytuacji.
– Cały czas myślałem, że to twój przyjaciel, którego chcesz uwolnić.
– Chciałabym – przyznała – ale nie zamierzam za to umierać razem z nim.
Viktor przez chwilę jej się przyglądał.
– Mnie też byś tam zostawiła? – zapytał w końcu.
– Nie – zaprzeczyła od razu. – Zrozum, z nim nic mnie nie łączy...
– Przyjaźń? – przerwał jej. – Lojalność?
– Nie nazywam przyjacielem kogoś, kogo znam kilka miesięcy – odparła. – On ma swoje powody, by tam być i często się nie zgadzaliśmy. Nie myślał o słuszności tej walki, tylko o swojej kobiecie. Ja natomiast mam inne cele. Dla mnie najważniejszym jest zlikwidować zło, które tam się szerzy i wkrótce może się rozprzestrzenić. Sądzę, że Jose miałby to gdzieś, gdyby nie zagrażało to Esteli... – Popatrzyła na niego. – Jeśli tam nie pójdziemy, zginie na pewno. Jeśli pójdziemy, być może przeżyje. Ja nie skażę go na śmierć, nie zabiję go. Dam mu szansę i jeśli będzie taka możliwość, zrobię wszystko, by wyprowadzić go stamtąd po cichu. Jeśli jednak się nie da, mam za to zginąć? Czy to byłoby słuszne?
– W porządku, rozumiem... Pewnie na plany budynku nie mamy co liczyć? – zmienił temat.
– Nie wiadomo. Te budowle nie stoją tam od wczoraj i być może ktoś posiada te plany. Marcus ma w mieście jakichś znajomych i obiecał o to popytać.
– Trzeba zrobić listę niezbędnych rzeczy – zasugerował. – Skoro już tu jesteśmy i wiemy, dokąd jedziemy, to może udałoby nam się zdobyć jakąś dokładniejszą mapę. Przydałaby się podczas podróży w jedną i drugą stronę. Musimy też zabrać dużo prowiantu. Jeśli zdecydujemy się na małą grupę, powinniśmy unikać wszystkich po drodze. Trzeba będzie omijać zajazdy i osady.
– Masz rację – powiedziała Veronika. – O zakupach pomyślę trochę później, a teraz pójdę porozmawiać z Marcusem. – Ruszyła w stronę drzwi.
Hoefer jeszcze jadł, gdy go odwiedziła. Przypomniała mu, jak cenne mogą się okazać plany zamku, do którego zmierzali. Mężczyzna zapewnił ją, że je zdobędzie, jeśli tylko będzie to możliwe.
– Czy Gottri powiedział ci coś istotnego? – zapytała.
– Przekazał mi kilka informacji. Czarodziej jest w lochu, dziewczyna nie – zaczął Marcus. – Trzymają ich osobno, ale wampir codziennie ją przyprowadza do Jose.
– A po co on ją tam sprowadza?
– Nie wiem – wzruszył ramionami – mogę się tylko domyślać. Może w celu utrzymania dyscypliny.
– Wystarczyłoby go zakneblować i skuć – stwierdziła.
– A ona? Mówiłaś, że coś ich łączy – przypomniał. – Dopóki Jose żyje, ona zrobi, co jej każą, tak?
– O tym nie pomyślałam – przyznała Veronika. – Możesz mieć rację. To ma sens.
– Jose też nie będzie niczego próbował, jeśli ona będzie pod strażą. Wampir trzyma ich w szachu. Karmią ich – kontynuował Hoefer. – Lochy są duże, ale cele w większości są puste. Oprócz nich był tam chyba tylko jeden jeniec.
– Nie wiesz, czy sprowadzają ją tam o jednej porze? – zainteresowała się czarodziejka.
– Nie. – Pokręcił głową i sięgnął po pergamin leżący na stole. – Siedząc w lochu chyba trudno określić porę. – Zanotował coś.
– Ale posiłki zazwyczaj są wydawane regularnie – zauważyła.
– Pewnie tak. Spróbujemy się tego dowiedzieć.
– Miałeś może jakieś wizje? – zapytała.
– Nie – uśmiechnął się lekko – najwidoczniej nie są nam potrzebne.
– Wszyscy tam nie pójdziemy i liczyłam na to, że pomożesz mi w kwestii doboru ludzi.
– Najpierw trzeba by było ułożyć plan, a potem należałoby się zastanowić, kto najlepiej by się nadawał do jego realizacji. Nie wiem, jak można tam wejść. Przez mur czy przez bramę, czy może brawurowo wjechać tam karocą i poprosić gospodarza o gościnę – powiedział. – Różne rzeczy chodzą mi po głowie.
– A może poprosiłbyś o wskazówkę, kto najbardziej by się do tego nadawał? Gdybym wiedziała, jakie to będą osoby, może łatwiej by mi było wpaść na to, jak się tam dostać i jak stamtąd wyjść.
– Można spróbować i tak – zgodził się. – Gdyby ukazało mi się przeznaczenie konkretnych osób, faktycznie resztę można by było dopasować.
– Mielibyśmy większą pewność, że się uda.
– Tak, przeznaczenie... – zamilkł i spojrzał w okno. – Chyba będziemy musieli tu trochę zostać.
– Chciałabym ruszyć pojutrze. Do tego czasu powinniśmy się zorganizować i dobrze wszystko przemyśleć... Jak coś będziesz miał, przyjdź do mnie – poprosiła. – O każdej porze.
– Jeszcze dzisiaj pójdę popytać. Potrzebujesz jakichś rzeczy?
– Na razie nie wiem. Najpierw muszę zdecydować, jak to zrobimy... Nawet jeśli nie udałoby ci się zdobyć tego planu, dowiedz się, czy to w ogóle jest w naszym zasięgu. To dla nas bardzo ważne – podkreśliła. – Może jest tu ktoś, kto tam był. Z pewnością ktoś ich obserwuje, wie, jak żyją, jakie mają zwyczaje...
– Pory snu – dodał. – Myślę, że dużo zależy od temperamentu wampira. To, co się ostatnio wydarzyło w Nuln, jest, jak sądzę, nie do przyjęcia dla większości z nich.
– Dobrze by było wiedzieć, jaki jest gospodarz.
– Tego z pewnością się dowiem – powiedział.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top